W poprzednim odcinku opisałem jak to najprzyzwoitszy ze skierniewickich radnych, próbował schować głowę w piasek by uniknąć spotkania z bliźnim (czyli ze mną) przeciwko któremu do spółki z pozostałymi radnymi publicznie dał fałszywe świadectwo.
Wybrałem akurat radnego T ponieważ co do jego sumienia i formacji duchowej miałem jeszcze jakieś nadzieje. Być może dla pogan i pozostałych ateistów, dawanie „fałszywego świadectwa przeciwko bliźniemu swemu” to „bułka z masłem”, czy tam inna „kaszka z mleczkiem” lub „pikuś” – rozumowałem – ale dla praktykującego katolika, do tego nauczyciela religii traktującego serio wartości chrześcijańskie to straszna trauma. Zwłaszcza kiedy otwiera ona bramę prawdziwego piekła już tu na ziemi. No bo jak można uczestniczyć w coniedzielnej Eucharystii z takim ciężarem na duszy? Jak nie przystąpić do komunii świętej kiedy żona czuwa i dzieci patrzą? Kiedy obserwuje cię rosnące grono wiernych wtajemniczonych w sprawę? Co powiedzieć uczniom na lekcji religii, gdy z szyderstwem zapytają: „po co te wszystkie przykazania”?
I pomimo, że po kilkutygodniowych, bezskutecznych próbach nawiązania kontaktu już na nim prawie położyłem krzyżyk, raz jeszcze zebrałem się w sobie i zdecydowałem że pora poprosić o pomoc proboszcza.
Ksiądz proboszcz wysłuchał mojej historii z mieszanymi uczuciami. Przez dłuższą chwilę nie mógł się chyba zdecydować czy ocenić mnie jak złośliwego denuncjatora i manipulanta, jakich wielu na tym padole, czy też uznać za opatrznościowego posłańca dobrej sprawy? Dopiero kiedy wyjaśniłem, że nie chodzi mi o wywieranie na wielce czcigodnego radnego T jakichkolwiek nacisków w celu wymuszenia korzystnych dla mnie działań, ani uchowaj panie Boże o upokarzanie człowieka, a jedynie o możliwość spotkania z błądzącym bratem w celu ratowania jego duszy i dobrego imienia poprzez uświadomienie mu wszystkich okoliczności i konsekwencji z których najpewniej nie zdawał sobie sprawy poświadczając sfabrykowaną w szatański sposób nieprawdę. Bo jakże by inaczej? Przecież nie jest możliwe żeby Polak i katolik dumnie niosący przez życie transparent z napisem „Bóg, Honor, Ojczyzna” popełnił taki występek z premedytacją! W jakim niby celu miałby to robić?
Pasterz naszej małej owczarni odetchnął z ulgą i zapewnił, że tej mediacji może się podjąć.
Obiecał, że jak najprędzej porozmawia z radnym T, ustali czas oraz miejsce naszego spotkania i niezwłocznie da mi znać.
Chwilę potem wybraliśmy się całą rodziną na uroczyste otwarcie najnowocześniejszego w mieście placu zabaw dla dzieci, po wielkich podchodach zrealizowanego na terenie skierniewickiego parku. Kiedy tam dotarliśmy zaskoczył nas tłum dziatwy. Do tego zorganizowany w karne, około dwudziestoosobowe roty równolatków przypominające szkolne klasy. Byłem pełen uznania, że w czasie wakacji udało się prezydentowi Jażdżykowi zmobilizować tyle małolatów? W roku szkolnym to oczywiście pestka, wystarczy jeden telefon do dyrektora szkoły, mówisz i masz, ale w wakacje to prawdziwa sztuka. Na tle tej roześmianej i rozszczebiotanej chmary grupka lokalnych VIP-ów nie miała powodu aby czuć się samotnie czy też nago. Wśród zgromadzonych znakomitości dostrzegłem wszystkich trzech (a jak twierdzą złośliwcy czterech) prezydentów, miejskich radnych w tym radnego T, magistrackich urzędników wyższego szczebla z panią dyrektorką MOPR Janiną Wawrzyniak w centrum, ze trzech posłów i senatorów, a nawet mojego księdza proboszcza. Pośród tego tłumu uwijali się oczywiście lokalni pismacy i fotoreporterzy z panią Anną Wójcik Brzezińską na czele. O zasługach pani Ani w mojej sprawie wspominałem już parę razy we wcześniejszych notkach: http://godnoscojca.salon24.pl/667841,opiekunka-srodowiska-zaatakowana-przez-podopiecznego
Oficjalna ceremonia na szczęście nie trwała długo, więc już wkrótce po poszatkowaniu wstęgi na kawałki, lokalne VIP-y zezwoliły by cała małoletnia publika rzuciła się do testowania wymyślnych urządzeń, jeszcze pachnących świeżą farbą. Nikomu nie przeszkadzało, że większość VIP-ów tymczasem się ulotniła.
Na placu pozostał jedynie przewodniczący rady miejskiej Andrzej Melon z uparcie orbitującą wokół niego szefową MOPR. Zapewne madame Wawrzyniak nie daje Melonowi spokoju ponieważ już wie, że wezwałem go na świadka?- Spekulowałem w myślach kiedy nagle, tuż przed nosem wyrósł mi radny T, właśnie w momencie kiedy moje dziewczyny wmieszały się w tłumek szkrabów szturmujących mini park linowy.
Jeżeli tak rychłe spotkanie zawdzięczałem sprawności i szybkości działania naszego księdza proboszcza no to należą mu się gratulacje i podziękowanie. Zresztą należy mu się podziękowanie nawet jeśli to spotkanie zaaranżowała Opatrzność Boża…
Zgodził się. Spacerowaliśmy ponad godzinę. Zreferowałem mu szczegółowo przebieg prowokacji MOPR przeciwko mojej rodzinie, aż do stanu w jakim się w tym momencie znajdowaliśmy. Naświetliłem ją z punktu widzenia etyki chrześcijańskiej, dobrych obyczajów, prawa cywilnego, karnego jak i administracyjnego, kładąc szczególny nacisk na różnice między tymi aspektami.
Uświadomiłem mu konsekwencje do jakich doprowadzi agresja MOPR-ów przeciwko polskim rodzinom jeśli się będzie rozwijała w takim tempie. Za parę lat czeka nas doświadczenie faszyzmu gorszego niż za Hitlera!
Przypomniałem, że stroną karną i cywilną zajmują się sądy, a radni nie powinni wchodzić w kompetencje tych instytucji, choćby tylko dlatego żeby nie komplikować sobie zadania, zwłaszcza że nie mają takich uprawnień.
Przedmiotem mojej skargi złożonej do władzy samorządowej w trybie administracyjnym były naruszenia obowiązujących procedur postępowania przez podległych jej funkcjonariuszy MOPR. Są na to konkretne Ustawy i Rozporządzenia. W takiej sytuacji radni powinni przede wszystkim skontrolować zgodność dowodów zgromadzonych w aktach sprawy z obowiązującym prawem, a potem skonfrontować ten materiał z moimi zarzutami. Akta takie MOPR miał obowiązek udostępnić radnym na czas rozpatrywania skargi.
Rece i nogi opadają! Wygląda na to, że w tym mieście rozpatrzenie skargi obywatelskiej zawsze polega na uznaniu jej za bezzasadną. Inne możliwości po prostu wśród tubylców nie funkcjonują! Tradycja lokalna taka i już. A Cywilizacja Europejska to głównie kojarzy się tu z dotacjami do różnych egzotycznych inwestycji…
Sporo czasu kosztowało mnie wyprostowanie szkodliwego stereotypu wyhodowanego w Skierniewicach wokół trybu skargowego KPA. Radny T wydawał się po raz pierwszy słyszeć do czego służy skarga administracyjna w systemie państwa prawa. Że nie chodzi w niej o zgnojenie i wdeptanie w glebę przeciwnika, lecz o stopniowe doskonalenie i dopasowywanie z praktyką mechanizmów stojących na straży praworządności, itd.
Jedno co muszę przyznać to fakt, że pan radny T słuchał mnie z zaciekawieniem i zadawał rzeczowe pytania. Byłem zadowolony z naszej rozmowy. Miałem wrażenie, że udało się nam całkiem zgrabnie wypracować wspólne zdanie na najważniejsze aspekty tej afery. Na koniec zastrzegłem, że nie oczekuję od niego jakichś heroicznych czynów. Nie każdy rodzi się rycerzem. Po prostu moją intencją jest żeby poznał prawdę, bo prawda, wbrew twierdzeniom rozmaitych genderowców, istnieje obiektywnie. Tylko w prawdzie człowiek może znaleźć spokój sumienia. Jako radny zawsze powinien mieć na uwadze, że za każdym nawet najbardziej błahym świstkiem papieru wyprodukowanym w urzędzie kryje się czyjeś szczęście albo klęska, po prostu ludzkie życie. Kiedy znów przyjdzie pora, chciałbym żeby uczciwie, w zgodzie z własnym sumieniem, dał tej prawdzie świadectwo. Tylko tyle i aż tyle. A pora taka przyjdzie bo właśnie została złożona kolejna nasza skarga. A on przecież nie ma po co podpisywać się pod kłamstwami, nie ma żadnego interesu żeby obciążać własne sumienie taką odpowiedzialnością. Nikt mu pistoletu do głowy nie przystawia. A jako chrześcijanin rozumie przecież że głosując nad uchwałą w 21 osób nie rozcieńcza się odpowiedzialności w stosunku 1:21. Bez względu na ilość osób uczestniczących w podejmowaniu decyzji taka sama odpowiedzialność spada na sumienie każdego. Po głębszym zastanowieniu przyznał mi rację.
Byłem z siebie dumny. Uratowałem brata.
Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną