Bez kategorii
Like

Jarosławie Kaczyński, ty wiesz, że cię kocham, ale…

08/09/2011
426 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

…10 godzin przedszkola za darmo?! Nie z moich podatków.

0


 

http://wiadomosci.dziennik.pl/wybory/pis/artykuly/355021,pis-10-godzin-bezplatnego-pobytu-w-przedszkolu.html

Od dawna niestety uważam, że PiS powinien jeszcze raz gruntownie przemyśleć swoje pomysły na tzw. „politykę prorodzinną”. Joanna Kluzik-Rostkowska dawno już z partii odeszła, ale jej dziedzictwo pozostało. PiS idzie tu, wyjątkowo, głównym nurtem polityki, bo z tego, co obserwuję, jeśli rozmawiamy o polityce prorodzinnej, w pierwszym, góra drugim zdaniu usłyszymy od większości polityków zaklęcie „żłobki i przedszkola”. Dostępność do nich ma rzekomo być pierwszym prawem polskich rodzin. One rozwiążą kłopoty finansowe młodych małżeństw, wyrównają szanse edukacyjne dzieci z mniejszych ośrodków, zapobiegną problemom wychowawczym wśród młodzieży.

I tutaj czegoś nie rozumiem – jak to jest, że rozwiązanie, w którym dziecko większość dnia spędza poza rodziną, wychowywane przez obcych ludzi, jest nazywane „prorodzinnym”?

Jakie jest naturalne otoczenie dla malutkiego dziecka? Grupa kilkunastu rówieśników plus obca pani czy rodzice, dziadkowie, oraz dzieci w różnym wieku (rodzeństwo, ewentualnie kuzyni i dzieci z podwórka)?

Co jest bardziej korzystne dla małego dziecka? Wychowanie w rodzinie czy oddanie go na wychowanie państwu?

Rozumiem potrzebę istnienia przedszkoli, a nawet żłobków, jako tzw. „mniejszego zła”. Samotny rodzic lub rodzice zarabiający tak mało, że muszą oboje pracować, często nie mają wyboru i muszą oddać dziecko do przechowalni. Bo tym właśnie jest przedszkole czy żłobek – przechowalnią, gorszą alternatywą wobec najbardziej zgodnego z naturą i potrzebami dziecka wychowania w rodzinie. Przebywania w rodzinie nie zastąpią nawet najbardziej wymyślne zajęcia plastyczne czy językowe. Dziecko potrzebuje przede wszystkim rodziców – ich uwagi, ich miłości. Trzylatek oddawany na dziesięć godzin do przedszkola, pod opiekę miłej, ale obojętnej mu pani przedszkolanki będzie się czuł opuszczony i zaniedbany. Na tym tle często rodzą się nerwice, z którymi dzieci zmagają się przez lata szkolne, a nawet później. Każde dziecko pójdzie do szkoły i tam nauczy się pisać, czytać, liczyć i rysować. Będzie miało na to mnóstwo czasu. Natomiast czasu, który mogło spędzić z rodzicami i rodzeństwem zamiast w przedszkolu, nikt ani jemu ani im nie zwróci.

Nieprawdą też jest, że dziecko wychowane w przedszkolu ma jakąś przewagę nad wychowanym w rodzinie rówieśnikiem, na przykład w kwestii przygotowania do życia w społeczeństwie czy poprzez nabycie różnych umiejętności. Normalnie wychowywane dziecko też jest wprowadzane w życie społeczne poprzez udział w życiu rodziny i poprzez towarzyszenie rodzicom w ich życiu. Do rodziców należy nauczenie ich podstawowych umiejętności i tylko ci skrajnie, patologicznie nieporadni nie zdołają tego dokonać. Pamiętam, jak podczas jednej z bardzo ciekawych zresztą debat w Hotelu Europejskim w trakcie kampanii prezydenckiej pewna miła pani, propagująca przedszkola na wsi jako sposób na wyrównanie szans edukacyjnych i różnic kulturowych, argumentowała, że dzieci w przedszkolu uczą się jeść sztućcami oraz wiązać buty. Niestety nie zdołałam jej zadać pytania, czy to oznacza, że wiejskie dzieci, które nie chodziły do przedszkola, idąc do szkoły nie umieją wiązać butów i jeść łyżką.

Postulat bezpłatnego przedszkola przez dziesięć godzin dziennie oznacza jedno – państwo (czy samorząd, na jedno wychodzi) z naszych podatków dofinansuje te dzieci, których rodzice zdecydowali się w tym czasie zarabiać, zanim zająć się dzieckiem. Nie potępiam tu tych rodziców, bo wiem, że w obecnej sytuacji ekonomicznej często nie mają wyjścia. Natomiast dzieci, których rodzice nie zdecydują się posłać do przedszkola, kierując się ich dobrem, stracą podwójnie – po pierwsze mniej zarobią, a po drugie z własnych podatków będą utrzymywać cudze dzieci w przedszkolach, sami nie otrzymując takiego wsparcia od państwa. A to oni, mówiąc brzydko, „wyprodukują” lepszych, bardziej opłacalnych w przyszłości dla państwa, obywateli – bo ich dzieci otrzymają lepsze, bardziej naturalne wychowanie.

Moje pytanie więc brzmi: czy „bezpłatne” (bo jak wiemy, nic nie jest bezpłatne, czasami tylko kto inny płaci) przedszkola to najlepsza polityka prorodzinna? Czy może należałoby w końcu odważyć się na to, o czym od dawna się mówi, ale nic nie robi w tym kierunku – płacenie rodzicom za wychowanie dzieci w domu? Przynajmniej w takim samym wymiarze finansowym, w jakim dopłaca się do innych dzieci w przedszkolach? A może nie zależy nam na wspieraniu rodziny, tylko na czynieniu życia wygodniejszym dla pracodawców, potrzebujących jak najtańszej i jak najbardziej dyspozycyjnej siły roboczej, bez oglądania się na przyszłość? Tylko, że wtedy nie mówmy, że jesteśmy „prorodzinni”.

Te moje przemyślenia można by skierować do większości polityków i do większości partii, ale ja kieruję je do tej partii, na którą zamierzam głosować i do tego polityka, którego cenię najbardziej i którego uważam za swojego reprezentanta w większości spraw. Jarosławie Kaczyński, ty wiesz, że cię kocham, ale zastanów się nad doborem swoich specjalistów od polityki prorodzinnej. Może czas rozejrzeć się za innymi?

0

babcia weatherwax

Przed uczta potrzeba dom oczyscic z smieci

41 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758