„Ostrzeżenie przed uczonymi w Piśmie. Wówczas przemówił Jezus do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: «Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. Otóż wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy braćmi jesteście. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony.” (Mt 23, 1))
„Redukcja liczby urzędników przypomina mi strzyżenie prosiąt: wełny mało, wrzasku dużo.”
Nikita Biełych, gubernator obwodu kirowskiego (Rosja)[1]
„Biurokracja to dobrze zorganizowana zaraza”
Na samej górze jest mafia, potem biurokracja, która wykonuje jej polecenia a na samym spodzie upodlony naród. Tak opisała strukturę społeczną III RP pewna pani, w programie Jana Pospieszalskiego Warto Rozmawiać poświęconemu patologii a często zwykłemu bandytyzmowi panującemu w spółdzielniach mieszkaniowych.
Czy faryzeusze byli urzędnikami? Zapewne w większości nie. Nie chodzi tu jednak o ich funkcję, ale o postawę, jaką reprezentowali wobec Jezusa i zwykłych ludzi. Będą oni dla nas figurą amorficznej klasy biurokratów, klasy, która oplotła nasze państwo i naród bardzo szczelną siecią i wysysa z nas wszelkie bogactwa, zabiera wolność i jest naszym dozorcą więziennym z ramienia mafii rodzimych i obcych agentur.
Administracja publiczna istnieć musi, podobnie jak państwo musi posiadać określone formy przymusu, które są sformalizowane i zbiurokratyzowane. W naszym pięknym kraju biurokracja zawłaszczyła olbrzymie obszary naszej rzeczywistości i proces posuwa się dalej. To wszystko zaczęło się gdzieś w okolicach grubej kreski, kiedy biurokracja peerelowska i „nowi” wzajemnie przemieszali się i stworzyli amorficzną hybrydę. Niezbyt wysokie morale jednych i drugich (przy powszechnym braku kwalifikacji) spowodowało bardzo szybki rozrost biurokratury.
Zewnętrzny obserwator łatwo może zarzucać aparatowi biurokratycznemu nieumiejętność podejmowania decyzji, nadmiar papierków i asekurację. „Jednakże samodzielny pracownik, na którym spoczywa odpowiedzialność za doskonałą usługę widzi sprawy inaczej. Nie chce ponosić zbyt dużego ryzyka, woli się zabezpieczyć i być podwójnie pewnym, że nie popełni błędu.”(Ludwik Mises Ludzkie Działanie)
Wszystkie problemy z biurokracją biorą się stąd, że w gruncie rzeczy nie ma żadnego sposobu, aby sprawdzić za pomocą bilansu strat i zysków czy jej działanie ma sens czy nie. Po części z tego powodu jej zmorą jest przyciąganie i awansowanie osób niekompetentnych. W zabawny sposób opisał to zjawisko Lurence Peter formułując sławna Zasadę Petera, która głosi, że w hierarchii każdy pracownik stara się wznieść na swój szczebel niekompetencji, a z biegiem czasu każde stanowisko zostanie objęte przez pracownika, który nie ich nie ma, a pracę zaś wykonują ci, którzy nie osiągnęli jeszcze swego szczebla niekompetencji. Patrząc na nasze życie publiczne nie można się oprzeć przekonaniu, że z całą energią wcielamy Zasadę Petera w życie. A im na wyższym poziomie hierarchii urzędnik realizuje swą niekompetencję, tym koszty dla środowiska są większe (my jesteśmy tym środowiskiem przecież).
Nie są to wszystkie negatywne zjawiska związane z Zasadą Petera. Każda hierarchia odrzuca (złuszcza) ludzi bardzo kompetentnych i bardzo niekompetentnych. Szczególnie z punktu widzenia hierarchii niepożądana jest superkompetencja, ponieważ burzy ona samą hierarchię i jest dla niej śmiertelnym niebezpieczeństwem. Nauczyciel wyrastający poza system, wybitny polityk, dziennikarz pozostają często poza systemem, hierarchią, która nigdy nie zaniecha okazji, aby ich zniszczyć.
Jeszcze nie było takiego przypadku żeby urzędnicy z własnej woli znieśli swoje przywileje i ograniczyli swoje samodzierżawie. Jedyny interes, jaki jest dla nich ważny to interes ich środowiska: biurokratury – grupy, dzięki, której realizują swoje cele i dobrze się mają.
Pracowity urzędnik pracuje realnie dziennie najwyżej 3 godziny a cała reszta to bicie piany i picie herbaty.
Dzięki etatom politycy mogą na stanowiska kierować swoich spolegliwych partyjnych braci, dzięki czemu mają w reku bardzo wymierne narzędzie kontroli, którego za nic się nie wyrzekną podobnie jak dotacji z budżetu. Wielu ludzi natomiast (a może prawie wszyscy) za dobry urzędniczy etat dałoby sobie odciąć jedną rękę.
Ech, tak sobie pourzędować…to dopiero życie! A po nas…choćby potop!
Epfraim Kisson pisze o tym zjawisku tak:
„Obywatel popełnia, bowiem podstawowy błąd: biurokracja nie jest chorobą państwowości — to ona sama jest państwowością. Tak jest, biurokracja to apolityczny system rządów, który panuje dziś niepodzielnie w całym świecie, biurokracja to imperium biurokratów.
(…) To biurokraci są u steru. W agendach rządowych, administracjach miejskich, urzędach, fundacjach, związkach zawodowych, ba, nawet w samych partiach robotniczych można zaobserwować ten sam radujący serce obrazek: biuro, w którym umęczony urzędnik od świtu do nocy zaharowuje się na śmierć, a wokół siedem biur, w których siedmiu panów za siedmioma gazetami sportowymi siedem razy zasypia.(…)
Ladies andgentlemen, od tych panów za mało się wymaga, i: po prostu nie mają nic do roboty. I dlatego trzeba im dostarczać zajęcia. Zamiast jednego formularza dla jednego urzędnika wymyśla się, więc siedem formularzy dla siedmiu urzędników, które rzecz jasna muszą być wtedy koniecznie opatrzone siedmioma pieczątkami. Ale bynajmniej nie w tym samym biurze, Boże uchowaj — każdy stempelek ma naturalnie własne biuro.[2]
Podsumujmy:
Oni, urzędnicy, biurokratury, nowa klasa, nomenklatura
Miejsce: Są praktycznie wszędzie. Oczywiście w administracji rządowej i samorządowej, służbie zdrowia, wojsku, policji. W organizacjach związkowych, zarządach spółek skarbu państwa. Z biurokracji składają się partie polityczne i związki zawodowe i częściowo Kościół.
Pochodzenie: stara nomenklatura i nowa klasa próżniacza, która wyrosła w czasach 3 RP. Urzędnicy rodzimi i unijni
Funkcja: Nie wykonują żadnej pracy, którą można zmierzyć wskaźnikiem efektywności. W większości nie są nikomu do niczego potrzebni, mimo że posiadają ogromną władzę nad nami. Nie pochodzą z żadnego demokratycznego wyboru. Członkowie tej sekty wyzyskiwaczy przyjmowani są na zasadzi kooptacji (zwłaszcza ci stojący na wyższych szczeblach hierarchii urzędniczej). Jak pisze Ludwik Mises w każdym państwie potrzebne jest trochę biurokracji ale tylko trochę. Są to miejsca i sektory gdzie trudno zmierzyć efektywność pracy (policja na przykład)
Zmiana: Żadna jeszcze biurokracja nie zreformowała się sama. Nawet rewolucja nie jest lekiem na te zło. Rewolucja po prostu wytwarza nową biurokracje, która niejako nakłada się na te starą.
Wolność. Ta klasa jest największym wrogiem naszej wolności w sensie gospodarczym, osobistym i politycznym. I musimy być tego świadomi.
Harry Teasley przez całe życie walczył z nią w USA . Sformułował 7 praw dotyczących jej funkcjonowania, które warto poznać:
Zasada nr 1: Za wszelką cenę utrzymaj problem! Problemy są podstawą władzy, korzyści, przywilejów i bezpieczeństwa. Problemy, a nie rozwiązania są podstawą sprawowania władzy. Wojna z ubóstwem, bezrobocie, przeciwdziałanie przemocy w rodzinie, walka z korupcją i tak dalej.
Zasada nr 3: Jeśli nie ma wystarczająco dużo kryzysów, stwórz je — nawet tam, gdzie żadne nie istnieją. Autor jako przykład podaje wojnę z Irakiem.
Zasada nr 4: Kontroluj przepływ informacji, udając otwartość
„Pół żartem, pół serio, wydają ogromne sumy pieniędzy na wszystkich szczeblach, próbując przekonać społeczeństwo i media o tym, że wcale nie próbują ich o niczym przekonać. W zamian proponują terminy takie, jak „sprawy publiczne”, „informacje publiczne”, „komunikacja i relacje publiczne”, „zaangażowanie publiczne”, po to, by uniknąć krytyki. Chodzi o to, że biurokracje rządowe nie chcą być postrzegane jako kontrolujące przepływ informacji, więc tworzą pozory zapewniania społeczeństwu wszystkich wiadomości, których ono chce i potrzebuje. Jednocześnie chcą wydawać się życzliwe, nie perswazyjne.” (mises.pl/blog)
Zasada nr 4a: Zaprzeczaj, zwlekaj, utajniaj, przekręcaj i kłam
Postępowanie rządu w sprawie Tragedii Smoleńskiej i setek innych afer obecnej administracji jest tego świetnym przykładem.
Zasada nr 5: Zwiększ rozgłos — zbuduj przykrywkę na powszechnej potrzebie pomagania innym
„Biurokracja rządowa wykształciła się na retoryce populistycznej. Biurokraci wyszkolili się w przemawianiu i kontakcie z prasą z punktu widzenia „pomocy innym”. To przekształcenie ludzkiego podejścia w relacjach z mediami, nauczanego jako najlepsza metoda na promocję i wzbudzenie zainteresowania mediów. Niemal każdy program rządowy — niezależnie od kosztów finansowych i ograniczeń wolności osobistej z nim się wiążących — może być sprzedany jako pozytywny poprzez media, jeśli tylko będzie reklamowany jako program na rzecz dzieci, środowiska, osób starszych, ubogich, bezdomnych, obrony narodowej, bezpieczeństwa narodowego czy chorych.”(mises.pl/blog)
Zasada nr 6: Stwarzaj uprzywilejowane grupy poprzez koncentrację korzyści, a kosztami obciążaj politycznych przeciwników.
Zasada nr 7: Demonizuj tych, którzy mówią prawdę i nie boją się powiedzieć: „Cesarz jest nagi” (mises.pl/blog)
Dwa słowa na koniec.
Może warto zawalczyć o wolność. Zorganizujmy ogólnopolską grę terenową pod tytułem: Mniej biurokracji to więcej wolności! Nie mamy nic do stracenia, a w każdym razie niewiele. Co można zrobić?
Przypisy o polskiej biurokracji.
Z naszych analiz wynika, że w Polsce w roku 2012 zatrudnionych było 1,8 mln. pracowników sektora publicznego, a na ich wynagrodzenia wydaje się ponad 88 mld zł. Polska zajmuje 10. miejsce na 20 państw OECD pod względem rozmiarów administracji w stosunku do liczby obywateli. Najlepiej w tym rankingu wypada Korea Południowa. Warto zaznaczyć, że poziom kosztów czy zatrudnienia nie mówi o tym, czy administracja ułatwia życie, czy utrudnia. Co więcej, obecnie nic o tym nie mówi, gdyż żaden urząd nie ma systemu oceny jakości funkcjonowania. W Polsce nie działa system zarządzania przez cele oraz wskaźnikowania realizacji zadań publicznych, dlatego trudno jest zweryfikować efektywność za pomocą liczb. Ponadto z analiz zawartych w raporcie wynika, że wiele funkcji państwa jest dublowanych na różnych poziomach. Te same inspekcje, nadzory, urzędy funkcjonują jako podległe ministerstwom, wojewodom, a następnie samorządom. Wygląda na to, że proces unifikacji administracji został zatrzymany. Do tego niektóre procedury zajmują bardzo dużo czasu. Tylko na sprawozdawczość finansową przedsiębiorcy rocznie przeznaczają średnio ponad 247 godzin. Według autorów raportu największą barierą rozwoju Polski jest właśnie biurokracja.[3]
Liczba urzędników w Polsce przekracza wszelkie granice rozsądku. Administracja państwowa, jak i samorządowa (bez wojska i ZUS-u) w 1990 r. liczyła 158,6 tys. zatrudnionych, a w 2012 r. przeciętne zatrudnienie urzędników wyniosło już ok. 431 tys. osób. W ww. okresie wzrost administracji wyniósł 172 proc., co stanowi swoisty rekord marnotrawstwa funduszy publicznych, uwzględniając jakość pracy i skuteczność działania tej grupy na rzecz dobra wspólnego. Suma wynagrodzeń w administracji państwowej i samorządowej w 2012 r. wyniosła 22 mld zł.
Rozrost administracji publicznej jest procesem ciągłym. W latach 2005-2012 przybyło 63 tys. urzędników, tj. ponad 17 proc. Największy wzrost, blisko 23 proc., uwidocznił się w administracji samorządowej, administracja rządowa zaś przyrosła o 10 proc. przeciętne zatrudnienie w tych sektorach w 2012 r. wyniosło odpowiednio 248,6 tys. i 181 tys. osób. Suma wynagrodzeń w administracji państwowej i samorządowej w 2012 r. wyniosła 22 mld zł.
Przeciętne wynagrodzenie urzędników publicznych (państwowych i samorządowych) w 2012 r. wyniosło 4,33 tys. zł miesięcznie. W sektorze prywatnym przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto, w tym samym roku, wyniosło 3,3 tys. zł, czyli o 32,4 proc. mniej niż pensja urzędnicza, a to przecież ta grupa składa się, płacąc podatki, na apanaże pracowników administracyjnych. Wzrost przeciętnego wynagrodzenia kadry urzędniczej w latach 2005–2012 wyniósł blisko 42 proc., w tym w administracji państwowej 37 proc., a samorządowej 48 proc[6]
W 1989 roku – w czasie transformacji – polska armia liczyła 250 tys. żołnierzy. Do 2012 roku liczba ta spadła o połowę – do 120 tys. żołnierzy, z czego tylko 96,7 tys. to aktywni żołnierze zawodowi. Jednak polska armia, po przejściu w formę „zawodową”, stała się wielkim biurem dla wojskowych – wg Dziennika Gazety Prawnej nawet 70-80% całej armii (pomijając rezerwy), to „żołnierze biurowi”, czyli urzędnicy w mundurach. Ministerstwo Obrony Narodowej zapewniało, że trzeba tę sytuację poprawić, jednak na obietnicach się skończyło. Obecnie nie wiadomo, którzy żołnierze potrafią walczyć, a którzy tylko pracują za biurkiem i wypełniają papierki[7]
Oni sami przyrównują siebie do współczesnych niewolników; mówią, że mają mniej praw – i pieniędzy – niż kasjerki w supermarketach albo obsługa call center. Państwowa Inspekcja Pracy do sądów boi się zaglądać. Walczyć przed sądami pracy za bardzo też nie mogą – pracownik sądu pozywający pracodawcę, czyli sąd, nie jest w najlepszej sytuacji. No i jeszcze cywilizacyjny, zabawny paradoks: oni nie mogą liczyć na benefity w postaci np. prywatnej opieki medycznej, karnetów na siłownię także nie dostaną. Jedyne, czego można im zazdrościć – choć nie wszystkim i nie do końca – to pewnego bezpieczeństwa, jakie daje praca na państwowym etacie. Jednak także i to odchodzi w przeszłość – miejsce urzędników coraz częściej zajmują ludzie wynajmowani na zasadzie outsourcingu z agencji pracy tymczasowej. Ostatnio urzędnicy sądowi zaczęli się buntować, publicznie podnosić, że dla nich – wyrobników sprawiedliwości – właśnie tej brakuje. Ostatniego dnia października pod gmachem Ministerstwa Sprawiedliwości pracownicy sądownictwa zorganizowani w strukturach Solidarności odprawili obrzęd dziadów.[10]
[1] „Forum”, 14 lutego 2011.
[2] Epfraim Kishon, Z zapisków podatnika. bilans satyryczny, Wydawnictwo M, Kraków, 1994
[3] http://www.forbes.pl/biurokracja-najwiekszym-problemem-polskiego-sektora-publicznego,artykuly,167734,1,1.html
[4] http://www.pb.pl/4017959,70224,padl-rekord-biurokracji-w-polsce
[5] http://www.bankier.pl/wiadomosc/Gdyby-nie-biurokracja-polscy-przedsiebiorcy-zyskaliby-200-mld-zl-3010891.html
[6] http://niezalezna.pl/56047-w-okowach-biurokracji
[7] http://www.resulto.pl/baza-wiedzy/liczba-urzednikow-w-polsce-a-zuzycie-papieru/
[8] http://www.wykop.pl/link/2117748/szokujaca-prawda-o-polskiej-armii-dziennik-polski/
[9] http://aferyprawa.eu/Afery/Janusz_Wojciechowski
[10] http://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/834085,wspolczesne-niewolnictwo-w-polskim-sadownictwie.html
Wojciech Warecki & Marek Warecki www.warecki.pl Dwa słowa o nas. Zajmujemy się: Pisaniem książek i dziennikarstwem Oraz Trenowaniem i szkoleniami Doradztwem Terapią szczególnie w zakresie: Stres, psychosomatyka Mobbing funkcjonowanie człowieka w organizacji Psychologia wpływu i manipulacji Psychologia oddziaływania mass mediów (w tym nowe media) Rozwój osobisty i kreatywność Praca zespołowa i kierowanie Psychologia sportowa Problemy rodzinne. Warsztaty skutecznego uczenia się