Jeśli Donald Tusk zostanie przewodniczącym Rady Europejskiej, będzie to dla Polski oznaczało, że w najbliższych latach tracimy, i tak minimalną, szansę na jakiekolwiek reformy i rozliczenia. Unijne stanowisko dla Tuska grzebie także, być może ostatecznie, ujawnienie prawdy o Smoleńsku. Polskie elity III RP uzyskają, wbrew pozorom, nieocenione, potężne wsparcie z Brukseli. Kto ruszy Grasia albo Kopacz, który prokurator, nie tylko wojskowy, odważy się podnieść każącą rękę prawa na Kulczyka, czy innego Hajdarowicza. Wojtunik i spółka ukryją każdą taśmę i zamiotą wymiociny pod dywan; że trochę pośmierdzi, przecież cuchnie cały czas. Seryjny samobójca dokończy dzieła w razie „w”. A gdzieś w Polsce dalej będą rządzić ludzie pokroju burmistrza Wacława Ligęzy z Bobowej!
Nie dziwi mnie, że unijna szajka nie brzydzi się kapciowym Angeli. Ale uwierzyć wprost nie mogę, gdy ten i ów polityk z establiszmentowej prawej strony mówi, że powinniśmy zabiegać o stanowiska w UE dla każdego Polaka i że to oznacza wzrost znaczenia Polski na arenie międzynarodowej. Niech nas ręka boska broni od takiego wzrostu znaczenia! Wsparcie dla Tuska w wyścigu o fotel szefa RE, to sabotaż narodowy, działalność skrajnie antypolska. Trzeba wszystkimi siłami dążyć, żeby aspiracje unijne tego jegomościa kompromitować na każdym kroku. Jego miejsce jest tutaj nad Wisłą na Siennickiej w Gdańsku albo na Rakowieckiej w Warszawie. Od biedy możemy go ekspediować na Pijarską do Nowego Sącza, a tam pensjonariusze ośrodka odosobnienia pogadają sobie z nim, jak górale z Kaszubem, nie mam, co do tego, żadnych wątpliwości. Przepraszam, być może urażonych braci Kaszubów, za pozornie rasistowską aluzję, ale każdy naród ma swojego Tuska, Polacy też. A jak może wyglądać taka rozmowa górala z Tuskiem opowiem w następnym felietonie.
Na miejscu Jarosława Kaczyńskiego, zadzwoniłbym do Victora Orbana i w krótkich żołnierskich słowach spróbowałbym mu wytłumaczyć, że gościa trzeba z brukselskich salonów gonić, bo pierdzi przy stole, beka i bez przerwy mówi do siebie chałarju. Może nawet nie trzeba Prezesa do tej misji, wystarczy kilku polskich patriotów, którzy mieszkają na Węgrzech, a znają premiera Victora, na przykład z boisk piłkarskich, i uświadomią Orbanowi ewentualną grozę obcowania z Tuskiem w Europie przy stole. Niech go Orban obsobaczy, gdzie się da, nad Wełtawą, Tamizą, Sekwaną i Tybrem.
Stasiu kochany, zwołaj swoich synów, trzech budrysów, i pomóżcie nam tutaj w kraju. Idźcie do pana Victora, przecież to swój chłop i Węgier, jak się patrzy i co się zowie. Nie powinien odmówić nam Polakom pomocy, bo Polak Węgier dwa bratanki… i utrącimy tę „nędzę”, a potem na Pijarską z nim do Nowego Sącza.
A tak sobie marząc, kończę ten utopijny felieton; i znad Kamienicy, Dunajca i Białej, ze Starego Sącza węgierskiej księżniczki Kingi, pozdrawiam Stasia, Katalin i całą ich piękną polsko-węgierską Rodzinę z Budaörs pod Budapesztem. Teraz tylko w Was nadzieja!!! Nie żartuję, przetłumaczcie ten felieton na węgierski i dajcie do przeczytania premierowi Orbanowi! I błagam, pośpieszcie się!
Dziennikarz i wydawca. Twórca portali "Bobowa Od-Nowa" i "Gorlice i Okolice" w powiecie gorlickim (www.gorliceiokolice.eu). Zastępca redaktora naczelnego portalu "3obieg". Redaktor naczelny portalu "Zdrowie za Zdrowie". W latach 2004-2013 wydawca i redaktor naczelny czasopism "Kalendarz Pszczelarza" i "Przegląd Pszczelarski". Autor książek "Ule i pasieki w Polsce" i "Krynica Zdrój - miasto, ludzie, okolice". Właściciel Wydawnictwa WILCZYSKA (www.wilczyska.eu). Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.
3 komentarz