Warszawa przeżywa już drugi w swojej historii kongres zjednoczeniowy, na szczęście tym razem – mimo hucznych zapowiedzi – nie grożący potopem (poprzednio, 15-21 grudnia 1948 roku dwie partie się zlały w auli Politechniki Warszawskiej przez co nasz kraj przeżywał największą powódź w historii, trwającą nieprzerwanie do roku ’89 – a niektórzy twierdzą, że do dnia dzisiejszego). Tym razem, jak napisałem, nic podobnego nam nie grozi bo Prawo i Sprawiedliwość jednoczy się samo ze sobą. No i z byłym eurodepem Jackiem Kurskim, który jako jedyny przedstawiciel przystawek pojawił się na obiedzie.
Ze zjednoczenia nic nie wyszło bo i żadnego zjednoczenia być nie miało – miało być połknięcie przystawek przez PiS i przejęcie tego kilkuprocentowego elektoratu, który „marnuje” głosy oddawane na partie Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry. Oczywistością jest, że silny – a starcie czy też sojusz (jak zwał, tak zwał) przypomina mecz piłkarski dwóch mrówek ze słoniem – ma prawo dyktować warunki,jednak dobrze by było nazywać rzeczy po imieniu. Gdyby Jarosławowi Kaczyńskiemu naprawdę zależało na zjednoczeniu sił prawicowych to zaproponowałby utworzenie szerokiego bloku na wzór amerykańskiej partii republikańskiej, ma się rozumieć pod egidą Prawa i Sprawiedliwości jako największego ugrupowania, ale z szeroką autonomią dla mniejszych partnerów. Blok, do udziału w którym zaproszeni zostaliby wszyscy przedstawiciele szeroko rozumianej prawicy niepodległościowej a nie tylko ci, których można by kupić, zaszantażować czy po prostu połknąć. Nic takiego nie nastąpiło, zatem przestańmy ględzić o jakiejś próbie zjednoczenia.
To już drugi raz w ostatnich dniach, kiedy Jarosław Kaczyński zamiast znokautować przeciwników ograniczył się do nic nie znaczącej gry pozorów. Pierwszym był cyrk z konstruktywnym wotum nieufności dla rządu i przedstawienie jako kandydata na premiera profesora Glińskiego. Toż przecież od początku było wiadomo, że nic z tego nie wyjdzie, że wotum nie uzyska poparcie nie tylko nikogo z koalicji (co byłoby niezbędnym do sukcesu), ale nawet całej opozycji. A przecież wystarczyło było pogadać z PSL-em, zaproponować fotel premiera Januszowi Piechocińskiemu dogadując się jednocześnie z SLD proponując jakieś pomniejsze ministerstwo Leszkowi Millerowi by pozamiatać Platformę Obywatelską i odesłać ją na polityczny śmietnik. Wystarczyło, tyle że ze strony Prawa i Sprawiedliwości nie było takiej chęci, chodziło wyłącznie o publiczny cyrk i przedstawienie swojego ugrupowania jako jedynego szeryfa w mieście walczącego z kilkoma bandami rzezimieszków naraz.
Gdyby prezes Kaczyński był naprawdę wielkim politycznym wizjonerem zastosowałby obydwa warianty równocześnie – poza sejmem szeroki blok wyborczy od ultraliberałów po ultranarodowców, w sejmie koalicja „wszyscy przeciwko PO”. No, prawie wszyscy, dogadywanie się z Palikotem to byłaby jednak lekka przesada – na szczęście jego partia już się praktycznie nie liczy, zatem i zasmrodzić by nie mogła. Niestety PiS-owi wcale na utrąceniu Platformy nie zależy, woli grillować premiera jeszcze przez te półtorej roku do wyborów parlamentarnych licząc, że do tego czasu uda się zebrać wystarczające poparcie by rządzić samodzielnie. Z tego samego zresztą powodu nikt w Prawie i Sprawiedliwości nie myśli o rzeczywistej koalicji z innymi prawicowymi ugrupowaniami – by nie dzielić się władzą po ewentualnym, przyszłorocznym zwycięstwie. Z punktu widzenia partii jest to strategia bardzo dobra, ale z punktu widzenia Polski…
Cały kłopot w tym, że wbrew temu co sądzą niektórzy to co dobre dla PiS wcale nie musi być dobre dla Rzeczypospolitej. Najbardziej szkodliwy rząd w dziejach III RP należy odsunąć od rządzenia jak najszybciej, każdy kolejny miesiąc jego działalności to straty, które będziemy odrabiać latami. Tutaj nie ma chwili do stracenia, zwłaszcza, że przy tej okazji wzmacniać będą się również partie lewicowe – a konkretnie jedna partia, Sojusz Lewicy Demokratycznej. Paradoksalnie zaproponowanie mu jednego czy dwóch miejsc w rządzie technicznym, powołanym tylko po to by doprowadzić do przedterminowych wyborów, w których wystartowałby prawicowy blok to wzmocnienie by skutecznie utrudnił. Zresztą, lewica też próbuje się jednoczyć i na placu wyborczego boju obok dwóch bloków pozostałaby zmarginalizowana Platforma Obywatelska i PSL zmuszony – jeżeli chciałby pozostać partią parlamentarną – przyłączyć się do jednego z tychże bloków…
Prawicowiec, wolnościowiec, republikanin i konserwatysta. Katol z ciemnogrodu.