Bez kategorii
Like

Żołnierz wyklęty: Andrzej Różycki ps. „Zjawa”

28/06/2011
616 Wyświetlenia
0 Komentarze
17 minut czytania
no-cover

Kompania ROAK Stanisława Balli funkcjonowała w podobny sposób jak szwadrony słynnego „Łupaszki”. Cechowała ją żołnierska dyscyplina, sprawna organizacja i dowodzenie, rozbudowana logistyka, a nader wszystko zaufanie oraz oparcie w miejscowej ludności

0


 

Andrzej Różycki ps. „Zjawa” był dowódcą drugiego plutonu oddziału Ruchu Oporu Armii Krajowej (ROAK) Stanisława Balli ps. „Sowa”. Działał on po zakończeniu II wojny światowej na terenie obecnego powiatu nowomiejskiego chroniąc mieszkańców ziemi lubawskiej przed terrorem i gwałtami NKWD, MO oraz UB. „Zjawa” podczas jednego ze spotkań opowiedział niezwykłą historię o akcji z funkcjonariuszamiUB na Marianowie.

 

W kwietniu 1945 roku z inicjatywy dowódcy obwodu AK w Działdowie Pawła Nowakowskiego ps. „Leśnik” reaktywowano walczącą wcześniej z niemieckim okupantem akowską partyzantkę. Główną ideą tego przedsięwzięcia miała być ochrona miejscowej ludności przed porządkami wprowadzanymi przez nową władzę, terrorem służb bezpieczeństwa, a także zwykłym bandytyzmem, którego w czasach powojennego zamętu nie brakowało.

Po roku z niewielkiej grupy oddział rozrósł się do liczącej około 50 żołnierzy kompani, na czele której stanął Stanisław Balla, ps. „Sowa”. W jej skład wchodziły dwa plutony, pierwszy pod dowództwem Franciszka Wypycha ps. „Wilk”, zaś drugim dowodził Andrzej Różycki ps. „Zjawa”. Ten dzielny człowiek złożył przysięgę żołnierza AK w 1941 roku w wieku zaledwie 17 lat.

Zdjęcie Andrzeja Różyckiego z towarzyszami broni. Autor: Archiwum TMZL

Plutony te różniły się między sobą składem osobowym oraz uzbrojeniem. W skład wypadowego plutonu Wypycha wchodzili ludzie z tzw. Kongresówki wyposażeni w zdobyczną broń sowiecką. W plutonie Różyckiego byli zaś mieszkańcy Ziemi Lubawskiej uzbrojeni w niemieckie automaty oraz ciężkie karabiny maszynowe, które były przydatne w walkach obronnych.

II kompania Pomorskiej Brygady Ruchu Oporu AK „Znicz” działała na terenie dawnych powiatów działdowskiego, lubawskiego, częściowo brodnickiego, rypińskiego, mławskiego oraz ostródzkiego. Kompania ROAK Stanisława Balli funkcjonowała w podobny sposób jak szwadrony słynnego „Łupaszki”. Cechowała ją żołnierska dyscyplina, sprawna organizacja i dowodzenie, rozbudowana logistyka, a nader wszystko zaufanie oraz oparcie w miejscowej ludności. Wzorem działającego na Podhalu mjr „Ognia” na terenie części Ziemi Michałowskiej i Ziemi Lubawskiej rozciągał się obszar wolny od konfidentów, pepeerowskich agitatorów oraz działań znienawidzonych służb bezpieczeństwa.

Oddział Ballego przeprowadził kilkadziesiąt mniej lub bardziej spektakularnych akcji. Z konspiracyjną partyzantką liczyli się nawet Rosjanie. Zdarzały się przypadkowe potyczki, przy których ginęli ludzie po obu stronach. Z dowódcami czerwonoarmistów zawarto porozumienie, że żołnierze nie będą sobie wchodzić w drogę i jak żartował kiedyś Andrzej Różycki była to jedyna umowa polsko – rosyjska, w której Rosjanie dotrzymali słowa.

AKCJA NA MARIANOWIE
W marcu 1946 roku przyszła kolej na opanowanie gminy Mroczno – opowiada Andrzej Różycki, dowódcą drugiego plutonu oddziału Ruchu Oporu Armii Krajowej (ROAK) Stanisława Balli ps. „Sowa”, który działał po II wojnie na terenie obecnego powiatu nowomiejskiego. – Gmina Mroczno trochę się opierał. Miała komórki PPR’u, milicję, przedstawicieli UB i dlatego nie było dostępu, więc zajęliśmy Mroczno. Zabraliśmy lepszą broń i amunicję z milicji i przykazaliśmy im wystąpienie z partii, likwidację konfidentów itd. To nie pomogło, bo nowomiejski Urząd Bezpieczeństwa podwoił siły w terenie Mroczna, Boleszyna, Sugajna. Mnie przyszło w oddziale zrobienie planu zasadzki. Postanowiliśmy rozbić urząd nowomiejski, nie lubawski, bo nam najbardziej przeszkadzał, wtrącał się do terenu. 21 marca 1946 roku, to była jeszcze lekka zima, trochę śniegu, ale nie dużo,  zrobiliśmy zasadzkę. „Wilk” ze swoim pół plutonem zajął Mroczno. Złapał tam jednego prominentnego urzędnika UB od zwalczania konspiracyjnych jednostek, wszystkich milicjantów pozamykał w piwnicy. Na umówioną godzinę wyciągnął pracownika Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa. Kazał mu wzywać pomocy, że jest otoczony przez bandę Wypycha i nie ma sił już się bronić. Funkcjonariusz, który to odbierał poznał głos, wiedział kto mówi i nie podejrzewał raczej zasadzki, więc tak samo od siebie organizował szybko pomoc. Urząd Bezpieczeństwa dysponował siłami MO i UB, razem było ich 37 ludzi wraz z oficerami, z tym, że szef nie jechał tylko wiceszef.

Jechali dwoma samochodami, a ja wziąłem cały swój pluton i pół plutonu od Franka – kontynuuje Różycki. – Zagrodziłem ich przy szosie odchodzącej na Krzemieniewe. Krzyżówka obstawiona była z czoła i wzdłuż południowego stoku dwoma karabinami maszynowymi Diegtariewa od „Wilka”. Lewa strona była stroma i na tej skarpie umieściłem swoje cztery karabiny MG-42, te szybkostrzelne. Na umówioną godzinę, jak pomocy wzywało Mroczno, szybko zmobilizowało się UB i przyjechało na teren tej krzyżówki na Marianowie. Myśmy nie mieli wiele sprzętu, żeby barykadę budować. Tylko jeden drąg świerkowy leżący w rowie przynieśliśmy i na metr osiemdziesiąt centymetrów zagrodziliśmy drogę. O siódmej z minutami pokazały się światła, noc ciemna jak to w marcu. Stach Balla powiedział, że będzie obserwował jak prowadzimy wojnę i był poza krzemieniewską krzyżówką dobre dwieście, trzysta metrów z małym posterunkiem trzech partyzantów. Mięliśmy umówiony sygnał, że otwieramy ogień jak pokaże się czerwona rakieta. Jak niebieska, to ogień ma być przerwany.

Jak te samochody się zbliżały, w reflektory złapały ten drąg świerkowy i przed nim się zatrzymały – zaznacza pan Andrzej. – Na to jeden z tych dwóch erkaemistów, już nie pamiętam który, krzyknął poddajcie się, jesteście otoczeni, nic wam się nie stanie, wrócicie zdrowo do domu, rzućcie broń i wychodźcie na szosę. Na to z blisko stojącego samochodu, spod plandeki odezwały się głosy i komenda ognia – strzelać. I rzeczywiście dwie serie z karabinu maszynowego znad szoferki w naszym kierunku poleciały. W kierunku tych z przodu, co na krzyżówce byli, bo ja byłem z boku i widziałem całość krzyżówkę i całą lewą stronę aż pod szosę tą do Kurzętnika.

UB pisze we wspomnieniach, że walka trwała długo, była ciężka, krwawa, że masę amunicji zużyto. Tak nie było, po prostu te dwa karabiny maszynowe z przodu oddały po całej serii, zmieniły talerze i skończyły na tym. Dosłownie to może trwało trzy minuty, może dwie. Straszny gwałt na tej szosie się zrobił, krzyki, wołania o ratunek. Powoli to się uciszyło, te cztery duże karabiny maszynowe nie wzięły udziału w ogóle, nie strzeliły, bo ja rakiety nie strzeliłem. Wystrzeliłem dopiero białą rakietę na zbiórkę, a z tych ubowców nie było widać.

Stachu Balla doszedł do mnie i mówi – weź chłopaków idź po szosie. Ja wziąłem kilku tych z przodu z obsługą i idziemy powoli do rozbitych samochodów. Przychodzimy, jeden leży, drugi leży, martwych naliczyliczyliśmy pięciu. (…) rannych było razem dziewięciu. Jednego zupełnie zdrowego od razu wysłałem biegiem do Nowego Miasta, żeby ze szpitala karetki pogotowia prędko dostarczył tutaj. Wszystko odbywało się już bez strzału. Jak jeszcze przeczesaliśmy brzegi rowów, to okazało się, że jeszcze mamy jedenastu do zabrania, którzy się poddali. Rzucili broń, rzucili magazynki. Myśmy pozbierali te automatyczne, rozdzielili wszystko, ci wzięci do niewoli musieli wziąć zdobyczną broń, bo byli dobrze uzbrojeni, radziecką mieli, ale w dobrym stanie.

Później narosło wobec tej walki i klęski wiele opowieści. No bo jednak UB straciło jakby nie było 25 ludzi na 37, to duża klęska. Z resztą się nie mogli znaleźć, bo jeszcze po dwóch dniach szukania dopiero jednego znaleźli, tak się głęboko zaszył w jakąś stodołę. Ilu padło jest zagadką na przyszłe pokolenia. Czy padło pięciu, czy padło sześciu, czy padło czterech, bo na kamieniu jest czterech, czy siedmiu? Ale w rejestrze z datami śmierci i metrykami urodzeń wykaz poległych o utrwalenie Polski Ludowej, piękne opracowanie, grube – wymienia siedmiu. UB się przyznało do pięciu, potem czterech, później przyznało się do piątego, ale nie chciało wkuwać w kamień tego piątego. Jakie były przyczyny, to nie wiem, ale ja to słyszałem tylko w formie takiej (…) plotki, że ten piąty to rzeczywiście padł zabity, ale przy badaniu akt jego i rzeczy osobistych okazało się, że był w czasie okupacji w AK i jego Urząd Bezpieczeństwa wolał skreślić z listy zabitych, bo ideologicznie nie pasował.

Kamień upamiętniający czterech poległych milicjantów. Na kamieniu znajduje się napis:
Tu dnia 2.3.1945 polegli za Polskę Ludową w walce z reakcyjnym podziemiem funkcjonariusze
MO i UBP… (dalej są wymienione cztery nazwiska, stopnie oraz daty urodzin i śmierci).
Fot. T. Chełkowski

Myśmy się wycofali do Boleszyna, od Boleszyna do słupskiej leśniczówki i liczyliśmy na wielką obławę przeciwko nam. Wielka obława przyszła z UB. Z Inowrocławia, z Torunia KBW, kupa samochodów, karabinów maszynowych, a myśmy siedzieli w leśniczówce i patrzyliśmy co się na szosie dzieje. Samochody dojeżdżały do granicy województwa między Boleszynem a Słupem. Stawały, oglądały wszystko, zakręcały i wracały z powrotem. Później dopiero się dowiedziałem, że dowódcy ekspedycji takich karnych mieli zasięg tylko zgodny z województwem. Przekraczać nie wolno było ze względów na bezpieczeństwo. Wysypali się z takim sprytnym podejściem i myśmy przez to na przyszłość wiedzieli jak walczyć, że trzeba walczyć z UB przy granicy i uciec za granicę (województw) wtedy sukces pewny – opowiadał Andrzej Różycki ps. “Zjawa”, ostatni z żyjących członków oddziału Stanisława Balli.

Potyczka na Marianowie obyła się bez strat własnych, większe i bardziej cięższe walki oddział stoczył pod Zieluniem. Na legendę krążącą wśród mieszkańców tego terenu złożył się jeszcze jeden dość istotny fakt, mianowicie władzy ludowej, jej aparatowi bezpieczeństwa nie udało się oddziału zlikwidować. Konspiracyjni partyzanci złożyli broń korzystając z amnestii w 1947 roku. Większość zrobiła to w Działdowie, zaś Andrzej Różycki i wielu innych we Wrocławiu. Oczywiście byłych żołnierzy AK dotknęły represje, wcielano ich do wojska, do karnych kompanii, kierując do pracy w kopalniach węgla. To pierwsze szykany, albowiem później następowały inne tak typowe dla członków walczącego z władzą ludową patriotycznego podziemia.

Szczęśliwie Andrzejowi Różyckiemu udało się uniknąć represji komunistycznego reżimu. Osiedlił się w województwie koszalińskim, gdzie pracował jako leśnik aż do emerytury. Chociaż nigdy nie wyjechał z kraju, to dopiero po przeszło sześćdziesięciu latach po raz pierwszy powrócił na rodzinną Ziemię Lubawską. Nie wykluczone jest, że fascynująca historia oddziału Stanisława Balli doczeka się naukowego opracowania. Być może podobnie jak w przypadku żołnierzy „Łupaszki” doczekamy się specjalnej wystawy i profesjonalnych odczytów.

Andrzej Różycki ps. „Zjawa” był dowódcą drugiego plutonu oddziału Ruchu Oporu Armii Krajowej (ROAK) Stanisława Balli ps. „Sowa”

Tekst powstał dzięki uprzejmości Grzegorza Podkomorzego, który spisał opowieść podczas jednego ze spotkań z Andrzejem Różyckim. Materiał jest częściowym przedrukiem ze strony nowemiasto.com.pl., którego wydawcą i redaktorem naczelnym jest właśnie Grzegorz Podkomorzy.

Całość została zamieszczona na Nowym Ekranie za zgodą Autora portalu  HistoriaMi.pl  Marcina Michalskiego

0

WojtekCy.

"Rzadko pisze, sporo komentuje. Kocham wolnosc - wydaje mi sie, ze umiem z niej korzystac :) "Moja wolnosc to zaden Twój grzech"

149 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758