25 czerwca 1976 roku to bardzo ważna data w najnowszej historii. Ważna nie tylko dla mieszkańców Radomia.
25 czerwca 1976 roku to bardzo ważna data w najnowszej historii. Ważna nie tylko dla mieszkańców Radomia.
W tym dniu, w odpowiedzi na rządowe propozycje zastrajkowało 55 – 70 tys. robotników w 10 województwach w ponad 90 zakładach min. w Radomiu, Ursusie, Płocku, Gdańsku, Elblągu, Grudziądzu, Poznaniu, Radomsku, Starachowicach, Szczecinie, Warszawie, Wrocławiu.
Bezpośrednią przyczyną protestów było przemówienie premiera Piotra Jaroszewicza. Było ono transmitowane na żywo i retransmitowane na żywo w radiu i telewizji 24 czerwca 1976 roku. W przemówieniu premiera informacja o podwyżkach nie padała wprost. Była ukryta zgodnie z wcześniejszymi zaleceniami Komitetu Centralnego. Projekt przewidywał min. wzrost cen mięsa o 70 proc., cukru o 100 proc., nabiału o 50 proc. Zapowiedziane dodatki do pensji zwiększały jedynie dysproporcje płacowe.
Szczególnie dramatyczny przebieg przyniosły protesty w Radomiu, Ursusie i w Płocku.
W Radomiu doszło do największego i najgwałtowniejszego protestu. Strajki, protesty i demonstracje ogarnęły w tym mieście większość mieszkańców. Strajk rozpoczęli min. robotnicy Zakładów Metalowych im. gen Waltera, którzy przerwali pracę i wyszli na ulice, kierując się do centrum miasta. Dołączyli do nich pracownicy innych zakładów i fabryk. Gromadząc się przed budynkiem Komitetu Wojewódzkiego oczekiwano na efekt negocjacji z władzami. Gdy nie przyniosły one efektu, tłum demonstrantów podpalił siedzibę PZPR. Ponadto zniszczono kilka innych budynków administracji.
fot. Płonąca siedziba PZPR
Reakcja władz PRL była brutalna. W celu opanowania sytuacji użyto pałek, armatek wodnych i gazów. Ponadto do późnego wieczora oddziały ZOMO (Zmotoryzowane Obwody Milicji Obywatelskiej) atakowały rozchodzących się demonstrantów, a także przypadkowych przechodniów. Zginęło 2 uczestników a ponad 2 tys. osób zostało aresztowanych. Zostali oni następnie przewiezieni do Komendy Wojewódzkiej MO gdzie zostali poddani brutalnym metodom represji min. przechodząc przez tzw. "ścieżkę zdrowia". (bicie zatrzymanego pałkami przez szpaler milicjantów). Obciążające zeznania wymuszano biciem i torturami. Ludzie byli wyrzucani z pracy, skazywani w procesach.
fot. Szturm oddziałów MO i ZOMO
Kalendarium wydarzeń – 25 czerwca 1976
godz. 7.00 – pracownicy wydziału P-6 Zakładów Metalowych wzburzeni informacją o podwyżkach cen żywności porzucają pracę
godz. 8.00 – dołączają do nich inni pracownicy ZM. Z załogą próbują rozmawiać przedstawiciele dyrekcji
godz. 8.30 – część załogi wychodzi za bramę
godz. 8.40 – kilkusetosobowa grupa z Zakładów Metalowych rusza do pobliskiego Zakładu Sprzętu Grzejnego i proponuje, by razem ruszyć pod komitet PZPR
godz. 9.00 – grupy z obu zakładów są pod "Radoskórem", którego załoga przyłącza się do protestu
godz. 9.40 – pod komitetem jest już około 6 tys. osób. Żądają rozmowy z I sekretarzem KW PZPR w Radomiu Januszem Prokopiakiem i cofnięcia podwyżki. Prokopiak chce rozmawiać tylko z delegacją, robotnicy odrzucają propozycję, blokują też ruch na Żeromskiego, Słowackiego, Struga, by na 1 Maja pod komitet nie dotarła milicja
godz. 10.15 – pod komitet docierają pozostałe zakłady pracy: RWT, ZREMB, WCZ, Zakłady Mięsne. Wszyscy chcą rozmawiać z Prokopiakiem
godz. 11,00 – rozchodzą się pogłoski, że I sekretarz uciekł, robotnicy wdzierają się do komitetu w jego poszukiwaniu
godz. 12.30 – Prokopiak jest w środku i obiecuje, że odpowiedź w sprawie podwyżki da po godz. 14, bo musi się skonsultować ze swoimi przełożonymi z KC
godz. 14.00 – odpowiedzi Prokopiaka brak, do demonstrantów docierają informacje, że od strony lotniska jedzie ZOMO. MO chce dostać się do oblężonego komitetu, używając armatek wodnych i miotaczy gazów łzawiących. Robotnicy wyrzucają z komitetu dywany i luksusową żywność, chcąc pokazać jaki panuje tam przepych
godz. 14.30 – płonie komitet, z którego uciekli już wszyscy pracownicy z Prokopiakiem na czele
godz. 14.30 – część z 40 tys. tłumu udaje się pod urząd wojewódzki i komendę MO. Te obstawione są przez milicjantów. Dochodzi do starć. Robotnicy próbują barykadować ulice, w wypadku giną przygnieceni przez rozpędzoną przyczepę Jan Łabędzki i Tadeusz Ząbecki
godz. 15.00 – obrzucenie komitetu, UW i komendy kamieniami. W mieście pojawiają się prowokatorzy demolujący sklepy z alkoholem i namawiający Radomian do zabierania stamtąd alkoholu
godz. 16.00 – płonie komitet, część UW, samochody milicyjne i straży pożarnej, która próbowała gasić te gmachy
godz. 17.00 – brutalne ataki ZOMO na znajdujących się na ulicach, także na nie biorących udziału w demonstracji, zatrzymania
godz. 18.00 – rusza gaszenie KW, potrwa półtorej godziny
godz. 18.30 – tłum próbuje dostać się do komendy, by uwolnić przetrzymywanych tam robotników. Atak zostaje odparty
godz. 19.00 – demonstranci rozchodzą się, ZOMO urządza łapanki
godz. 20.00 – łapanki i ataki ZOMO i MO przenoszą się poza centrum miasta
godz. 21.00– nad miastem pojawiają się helikoptery, zwarte kordony MO penetrują poszczególne dzielnice, kolejne aresztowania, bicie zatrzymanych i spotkanych na ulicach ludzi
na podstawie książki "Radom Czerwiec 1976", red. Wiesław Mizerski, Lublin 1991.
Relacja jednego z funkcjonariuszy ZOMO – Kazimierza S.
Gdzieś wiosną 1976 r. na szkoleniach zaczęto przebąkiwać o wrogach socjalizmu, a my zaczęliśmy intensywnie ćwiczyć kordony i dwukordony z oskrzydleniem oraz inne zadania przygotowujące do rozpraszania tłumów ulicznych. Pierwszą prawdziwą akcję mieliśmy w Łęczycy, gdzie nastąpiły jakieś zamieszki między Cyganami a ludnością miejscową. W gruncie rzeczy jednak nasze działania tam sprowadziły się do przeprowadzenia masowych aresztowań oraz kradzieży pomidorów z prywatnych plantacji. Inne akcje polegały na tym, że gdy były w Polsce wizyty różnych dostojników, to ubrani po cywilnemu robiliśmy tzw. ruchomy tłum lub kolumnami jechaliśmy równoległymi ulicami. Dla nas sygnałem do każdej akcji było podniesienie i tak wysokiego standardu żywieniowego. Najważniejszą akcją podczas mojej służby w ZOMO były wydarzenia w Radomiu. O tym, że coś się dzieje w Polsce czy w Radomiu nie mieliśmy zielonego pojęcia. Brak było jakichkolwiek informacji z zewnątrz, tylko raz na parę dni dziennik TV i szkolenia polityczne. Zupełna izolacja. Do Radomia kompanie odjechały z taką wiedzą, jak zawsze – to znaczy nikt nie wiedział gdzie jedzie i po co. Było to między innymi rezultatem tego, że ZOMO traktowane jest jako żywa siła fizyczna. Na rozwój umysłowy nie zwraca się żadnej uwagi. Jak się okazało pojechaliśmy w lasy koło Radomia. Tam powiedziano nam, że jacyś groźni kryminaliści i więźniowie napadli na miasto, palą i rabują ludność, która wzywa pomocy. Naprawdę w to wszystko wierzyliśmy i byliśmy przekonani, że musimy chronić ludność przed tymi kryminalistami. Do miasta wjechaliśmy ciężkimi wozami, które były obrzucane płytami chodnikowymi. Prawie we wszystkich wozach były stłuczone szyby. Nie znaliśmy miasta, wszędzie widać było pożary. Wszystko to wywoływało wśród nas atmosferę grozy. Wiedzieliśmy, że musimy walczyć wręcz o nasze życie, a przed sobą mamy po prostu wroga. Potwierdzało się więc to, co mówiono nam na szkoleniach, że jesteśmy przygotowywani do walki z wrogiem. Bardzo wielu kolegów zostało rannych i znalazło się w szpitalach. Dla nas była to więc prawdziwa wojna. Chcę przy okazji powiedzieć, ze nieprawdziwe są plotki, że ZOMO walczy po użyciu środków odurzających i podniecających. To nieprawda. Spaliśmy w samochodach na skrzyniach zawierających pociski gazowe i przesiąkniętych tym gazem. Z tego powodu mieliśmy bardzo czerwone oczy i wielu doznało wysypki na skórze. Wszystko to plus niewyspanie, nerwy a także, co tu gadać, strach – powodowało, że mogliśmy wyglądać na odurzonych. Cały czas mówiono nam, że jesteśmy zbrojnym ramieniem partii, że jeśli my sami nie poradzimy, to przyjdzie nam z pomocą wojsko zawodowe, które na takim samym wózku jedzie jak milicja, a jeśli i to nie pomoże, to przyjdą sąsiedzi ze Wschodu. Ja liczę 187 cm. wzrostu a byłem jednym z mniejszych w mojej kompanii. Kompania to rośli i silni mężczyźni. Według specjalnego licznika, moje uderzenie pałą szturmową miało siłę 350 kg, inni koledzy osiągali wynik ponad 400 kg siły uderzenia.
W pierwszą noc w Radomiu walczyliśmy na ulicach Świerczewskiego i 1-go Maja, co trwało około sześciu godzin. Później wielkimi kolumnami samochodowymi jeździliśmy długo po mieście, by wywołać atmosferę grozy. Po kilku dniach, gdy się trochę uspokoiło chodziliśmy dwunastoosobowymi patrolami. Było polecenie, że jeśli zobaczymy gdziekolwiek, choćby na przystanku autobusowym grupę co najmniej 3 osób, to bez względu na ich wiek, bez żadnego ostrzeżenia należy ich bić. Po tygodniu miasto Radom zamarło. Nie wiem nic o biciu na komendach, ale my przy wprowadzaniu do aut robiliśmy szpaler. Zatrzymany musiał iść przez szpaler i był bity pałkami. Nie było wypadku, aby po przejściu przez szpaler mógł wejść o własnych siłach do samochodu. Wiem, że później w Pionkach koło Radomia został na stałe zorganizowany garnizon ZOMO. Po Radomiu wracaliśmy do Lodzi jako bohaterowie i zwycięzcy. Wszyscy dostali odznaczenia za „utrzymanie ładu i porządku". Jest to medal. Wszyscy dostali medale brązowe, a ci co byli ranni – srebrne. Nadto otrzymaliśmy nagrody pieniężne i urlopy. Jeszcze później staliśmy w lasach koło Płocka, ponieważ SB rozgłosiła, że istnieje zamiar spalenia Petrochemii w Płocku. Do niczego tam jednak nie doszło. Wskutek tych doświadczeń, wśród moich kolegów, wytworzyła się taka atmosfera, że wszyscy właściwie wyczekiwaliśmy okazji do bijatyki. Znajdowało to, między innymi, wyraz podczas patroli w Łodzi. Zdarzyło się kilka wypadków pobicia funkcjonariuszy. Zaczęliśmy prywatnie, na własną rękę wychodzić nocami, głównie do parków, by bić kogo tylko udało się dopaść. Kadra o tym wiedziała, ale nikt nas nie powstrzymywał. Innym rodzajem przestępstw były kradzieże dokonywane przez ZOMO-wców podczas nocnych patroli. Doszło do tego, że gdy ktoś z kadry potrzebował np. wiertarkę lub inny przedmiot, wówczas zlecano nocnemu patrolowi, aby podczas sprawdzania piwnic, komórek lub innych pomieszczeń zabrał taki przedmiot dla zleceniodawcy. A przecież wielu chciało się przypodobać swoim dowódcom, więc zaopatrywali ich w rożne przedmioty. Ja pamiętam, że dla mojego dowódcy plutonu, sierżanta Włodzimierza Białeckiego, ukradłem z piwnicy na terenie Łodzi wiertarkę. Ponadto dla kierowcy funkcjonariusza zawodowego ZOMO z mojego plutonu ukradłem z izby chorych II Batalionu ZOMO w Łodzi kilka kompletów pościelowych. Ponadto kadra zawodowa ZOMO systematycznie chodziła do mnie na izbę chorych, gdzie byłem sanitariuszem batalionowym i wyłudzała ode mnie spirytus medyczny, który po rozpuszczeniu z syropem "Tussipect" smakował jak koniak. Należy przy tym pamiętać, że wszyscy ci młodzi ludzie mieli później na stałe podjąć pracę w milicji.
Źródło: IPN, Gazeta.pl., Resursa Radom, Romaszewski.pl, http://radom1976.eu.interii.pl
Najwiekszym zlem, na które cierpi swiat, to nie sila zlych, lecz slabosc dobrych - Charles Louis Montesquieu