Bez kategorii
Like

Geopolityczne podróże George’a Friedmana

13/06/2011
490 Wyświetlenia
0 Komentarze
34 minut czytania
no-cover

Oto ostatnia część z serii raportów specjalnych, które dr Friedman napisał w podróży do Turcji, Mołdawii, Rumunii, Ukrainy i Polski.

0


W ramach tej serii, dr Friedman podzielił się swymi spostrzeżeniami na temat geopolitycznych imperatywów dla każdego z tych krajów, a niniejszy odcinek zakończy serię i przedstawi refleksje z całej podróży oraz wnioski, które z niej wypływają dla Stanów Zjednoczonych.

friedman-cc

George Friedman

Wróciłem do domu, choć to w moim przypadku trochę dziwne stwierdzenie, zwłaszcza po wyprawie do Rumunii, Mołdawii, Turcji, Ukrainy i Polski. To, czego doświadczam spowrotem w Teksasie zakłada klamrę na moje wspomnienia z tego wyjazdu. Architektura miast, które odwiedziłem wywarła na mnie pozytywne wrażenie, ale i też poczułem się tam trochę uciśniony. Nieważne czy to austrowęgierska masowość, czy stalinowski modernizm – sama wielkość budynków była dla mnie przygniatająca. Całe ogomne połacie ziemi są tu zabudowane blokami mieszkalnymi, nie prywatnymi domami na osobnych działkach. W Teksasie nawet w miastach ma się dostęp do nieba. Daje mi to poczucie wolności i swobody, czego Europa Środkowa mi odmówiła. Jako człowiek, który urodził się w Budapeszcie, miał matkę z Bratysławy, a ojca z Użhorodu, nie mogę wyprzeć się tego, że pochodzę z Europy Środkowej. Ale wolę swój wybrany dom w Austin po prostu dlatego, że Europa Środkowa nie daje mi ani trochę swobody, a w Teksasie wszystko, nawet poważne sprawy, mają swoją swobodę. Jest pewien luz w intensywności Teksasu.

Jak wróciłem, moi znajomi zaaranżowali  mały obiad z uznanymi i szanowanymi ludźmi, by pogadać o mojej wyprawie. Zaskoczył mnie bardzo zwyczajny ton tej rozmowy. Była to poważna dyskusja, czasem nawet zaciekła, ale nigdy nie była naznaczona ostrożnością. Nie było takiego poczucia, że rozmowa pociągała za sobą jekieś ryzyko. Niektórych z gości wcześniej nie znałem, ale nie miało to znaczenia. W rejonie, w którym się urodziłem miałem poczucie konieczności dokładnego ważenia każdego słowa. Mam złe wspomnienia z miejsc, gdzie każde słowo jest na wagę złota. Mówiąc najprościej jak się da, chodzi mi o to, że jest po prostu mniej zagrożeń w Teksasie niż w Europie Środkowej. Jedną z zalet autentycznej siły jest możliwość mówienia co mamy na myśli, pogodnie. Ci, którzy są na krawędzi władzy poruszają się z większą ostrożnością. Być może odczuwam to napięcie bardziej niż inni. Prawdziwi Teksańczycy być może się z tego uśmieją, ale koniec końców jestem bardziej Teksańczykiem niż kimkolwiek innym.

Chyba się zanadto pospieszyłem. Byliśmy na lotnisku w Kijowie, w drodze do Warszawy. Przechodząc przez bramkę bezpieczeństwa ktoś zatrzymał mnie pytaniem: “Friedman? Warszawa?” Potwierdziłem i nagle znalazłem się pod obstawą. “Ma pan broń w bagażu.” Stwierdzenie to jest dla mnie prawie równoznaczne ze śmiercią. Spojrzałem na żonę zastanawiając się co takiego zrobiła. Powiedziała zwyczajnie, że “to nie jest broń. To miecze i sztylety, które miały być prezentem-niespodzianką dla męża”. Rzeczywiście tak było. I gdy tak stałem, śmiertelnie przerażony, ona radośnie rozmawiała ze strażnikami, którzy naprawdę nie mieli pojęcia co do nich mówiła, a mimo to byli oczarowani jej zupełnym brakiem strachu. We mnie strach odkładał się warstwami, każda dekada kolejną, jak na wykopaliskach. W jej przypadku pamięć jest czymś znacznie prostszym.

Wszystko w regionie, który odwiedziłem rozbija się o wspomnienia – niezapominanie, nieprzebaczanie, udawanie, że pewne sprawy nie mają już znaczenia. Z tego właśnie powodu region ten jest miejscem dość osobliwym. Z jednej strony wciąż żyją tu dawne pretensje. Z drugiej strony, wspaniała maszyna Unii Europejskiej działa tu znakomicie powodując, że przeszłość przestaje mieć znaczenie, a przyszłość rysuje się w jasnych kolorach. W regionie, który nie słynie z optymizmu istnieje wybawienie i przybywa tu z Brukseli.

Sny o Europie

Tu właśnie kryje się coś dziwnego. Zimna Wojna skończyła się około dwudziestu lat temu. Traktat z Maastricht wszedł w życie około 17 lat temu. Przyjmując standardy europejskie – a właściwie jakiekolwiek – zarówno świat pozimnowojenny, jak i sama Unia Europejska w swym obecnym kształcie są tworami prawie zupełnie nowymi. Ludzie, którzy wciąż debatują nad etniczną kompozycją Transylwanii z 1100 roku są święcie przekonani, że Unia Europejska jest permanentną i stabilną podstawą ich przyszłości. Jak twierdzą, Unia Europejska zapewni im prosperity, zaprowadzi demokrację i stworzy stabilny system prawny, który zakończy korupcję, zagwarantuje prawa człowieka i wyeliminuje groźbę ze strony Rosji.

Racjonalna dyskusja na temat Unii Europejskiej jest tu prawie niemożliwa. Paradoks wspomnień sięgających całe tysiąclecia wstecz i niezwykła wręcz ufność pokładana w instutycji mającej niespełna dwadzieścia lat to jedno z moich najbardziej zdumiewających spostrzeżeń z tej wyprawy. Ludzie, którym wrażliwość historyczna powinna podpowiadać, że na niczym tak nowym nie wolno polegać są szczerze przeświadczeni, że Unia Europejska działa i będzie działać.

Kolejnym kuriozum jest fakt, że moja wizyta w tym regionie zbiegła się w czasie z kryzysem irlandzkim. U podstaw tego kryzysu leży przeświadczenie Niemiec, że Unia Europejska jest nie do utrzymania w obecnym swym kształcie. Pomysł, że kraje, które otrzymują wsparcie z Unii Europejskiej powinny mieć inny status w głosowaniu niż te, które wsparcia udzielają przekształca unię ze zgromadzenia równych krajów w zgromadzenie krajów o różnym statusie. Niemcy niechybnie zajęły by tu pozycję dominującą.
Zauważyłem, że kraje, które już są członkami Unii Europejskiej, jak Rumunia i Polska, nie widziały problemu w tym obrocie spraw. Polska może i ma racjonalne powody, by tak twierdzić, ponieważ w tej chwili radzi sobie dość dobrze, ale Rumunia nie ma żadnego powodu, by czuć się tak pewnie. Zdaje mi się, że dla Rumunii nieważne jest jaki ma status w Unii Europejskiej; najważniejsze, że w ogóle w niej jest. Rumuni upatrują w niej swego rodzaju dobroczynnego podmiotu, w którym interesy jednych krajów stawiają inne kraje w niekorzystnym położeniu.

Co jeszcze ciekawsze, jest wielu Mołdawian i Ukraińców, którym wciąż wydaje się, że ich kraje staną się członkami Unii Europejskiej i koncentrują swe wysiłki na tym, na jakim etapie procesu akcesyjnego znajdują się w tej chwili. Moim zdaniem są nigdzie, ponieważ kryzysy w Grecji i Irlandii, no i ich następstwa zmienią i najprawdopodobniej ograniczą zasady przyjmowania kolejnych krajów w poczet członków. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie warunków, na jakich kraje te mogłyby wejść do Unii. Prędzej widzę wykluczenia i rezygnacje zarówno ze strefy euro jak i samej Unii Europejskiej niż jej ciągłą ekspansję.

Pomimo kryzysu irlandzkiego, w omawianym regionie nikt nie wiązał ze sobą trwających kryzysów finansowych, wątpliwości co do przyszłości Unii Europejskiej, kwestii tego, czy członkostwo w Unii jest czymś pożądanym czy nie, tego, czy prawo nie zmieni się tak, że członkostwo stanie się nie do udźwignięcia, czy tego, że reszta Europy będzie chciała kontynuować związki z tym regionem bez względu na to, co w tym regionie będzie się działo. Kryzys w Unii Europejskiej po prostu nie wpłynął tu na percepcję.

Myślę, że są po temu dwa powody. Po pierwsze upadek Związku Radzieckiego i powstawanie współczesnej Unii Europejskiej zbiegły się w czasie. Dla większości z tych krajów uwalnianie się od Układu Warszawskiego trwało równolegle z rozwojem Unii Europejskiej. Członkostwo w Unii i NATO były przepustkami do wyjścia z piekła radzieckiej dominacji. Kraje te nie mają wizji na to, kim będą jak zmieni się Unia Europejska, a zainicjowanie dyskusji na ten temat doprowadziłoby do poważnego kryzysu politycznego opartego o kwestię tożsamości narodowej. Nikt nie chce tej dyskusji, zatem lepiej jest udawać, że nad Unią Europejską przetaczają się chwilowo czarne chmury, a nie, że przechodzi swój egzystencjalny kryzys. Znacznie lepiej jest odłożyć na później dyskusję nad tym, czym będzie Polska czy Rumunia jeśli Unia Europejska przekształci się w coś innego, niż porozmawiać o tym teraz. Lepiej zatem autorytatywnie i definitywnie zadeklarować, że Unia Europejska nie stoi przed koniecznością zredefiniowania samej siebie, i po kłopocie.

Drugi powód związany jest z Niemcami. Wszystkie te kraje przeżyły koszmar Drugiej Wojny Światowej. Nieważne czy były sojusznikami Niemiec czy nie, faktem jest, że Hitler doprowadził u nich do narodowej katastrofy. Tymczasem Niemcy urosły do miana dominującego mocarstwa europejskiego i zajmują centralne miejsce w Unii Europejskiej. Gdyby zdać się na pamięć, kraje te właśnie powinny zaczynać panikować, ale nie chcą. Stworzyły sobie zatem obraz Niemiec jako kraju, którego dusza przeszła transformację po 1945 roku, i który nie ma już grabieżczych zamiarów, nie stanowi niebezpieczeństwa i rozwiąże wszystkie problemy Unii Europejskiej.

Nie chcą mieć nic wspólnego z tymi Niemcami, które wpisują się między diabła a anioła. Niemcy to kraj demokratyczny, a społeczeństwo Niemiec nie jest zachwycone ideą jakoby ich kraj miał być europejskim bankomatem. W tej chwili niemieckie elity mają sprawy pod kontrolą, ale jeśli sprawy potoczą się w złym kierunku, Niemcy zawsze mogą wrócić do urn wyborczych, jak każde inne państwo. Wcale nie muszą być diabłem nie chcąc poręczać za inne kraje, a już na pewno nie zrobią tego bez poważnych koncesji politycznych i gospodarczych. Napięcia między elitami NIemiec i społeczeństwem tego kraju są dość znaczne i jeśli niemieckie elity zostaną złamane w politycznym procesie panującym w tym demokratycznym kraju, Unia Europejska raczej się odmieni. Europa jest demokratyczna i nie jest jasne czy społeczeństwa europejskie są tak niezachwianie oddane Unii Europejskiej.

Mieszkańcy Europy Wschodniej są pewni, że nie dojdzie do tej zmiany w Niemczech. Oczywiście jedynym wyjątkiem jest tu Turcja, która oficjalnie bardzo chce przyłączyć się do Unii Europejskiej, ale jednocześnie przygotowana jest na dalszy rozwój bez tego członkostwa. Podczas tej wyprawy Turcja okazała się być taką “dziką kartą” – krajem, który nie pasował. Nie dziwi mnie zatem, że Turcy mają dość unikalny pogląd na Unię Europejską. Dobrze sobie radzą gospodarczo i choć Unia jest dla wielu Turków atrakcyjna politycznie i kulturowo, nie stanowi egzystencjalnej podstawy dla narodu tureckiego. Wręcz przeciwnie, podobnie jak Niemcy, Turcja stanowi centrum właśnie powstającego wokół niej, jej własnego regionu. To właśnie dlatego trudno jest uważać Turcję za część tej wyprawy, choć jest tu jeden wyjątek. Jeśli bowiem moja idea Intermarium ma mieć jakiś punkt zaczepienia, to punktem tym musiałaby być Turcja. Jestem przekonany, że Turcja potrzebuje związków z Europą, a koncepcja, jaką wysunąłem stanowi alternatywę do Unii Europejskiej.

Polityczni przywódcy Polski i Rumunii często odwołują się do bliskich związków z przywódcami Niemiec. Nie przyjmują do wiadomości pełnej czystki na niemieckich szczytach władzy. Może i mają rację, może tak się nie stanie, ale nie wolno takiej możliwości odrzucać ani nawet uważać za mało prawdopodobną. Takie spojrzenie jest efektem braku chęci do rozważenia konsekwencji kryzysu i poczucia bezradności. W tym miejscu pamięć się odwraca. Każdy dom pełen jest wspomnień. Wspomnienia te zostały obalone na mocy oficjalnego dekretu. Wszystko jest w porządku.

Kwestia Rosji

No i jest jeszcze Rosja. Mniej tu jest iluzji, ale też mniej minęło czasu. Wszyscy wiedzą, że Rosja wróciła do gry. Dużo lepiej niż Amerykanie, Rosjanie wiedzą, że Putin jest przywódcą rosyjskim w pełnym znaczeniu tego słowa. Ukraińcy i Mołdawianie są podzieleni; są tacy, którzy z otwartymi ramionami powitają Rosjan i tacy, którzy chcieliby stawić temu opór. Nigdy nie będąc okupowanymi przez Rosjan, choć walcząc z nimi w wielu pojedynkach, Turcy, zależni od rosyjskiej energii, czują się niekomfortowo i poszukują innych wyjść. Rumuni mają nadzieję na najlepsze przy okazjonalnych zrywach bojowych. Ale Polacy mają na to najmądrzejszą odpowiedź pojedynkując się z Rosją na terenie Białorusi i Ukrainy jednocześnie utrzymując relacje z Moskwą. Nie mówię, że są w tym efektywni, ale nie powiem też, że pasywni.

Jednak pocieszają się Rosją tak samo jak Niemcami. Rosyjska gospodarka jest słaba, to prawda, ale była słaba też wtedy gdy Rosjanie pobili Napoleona i gdy zajmowali całą Europę Środkową. Rosyjskie możliwości militarne i wywiadowcze częstokroć przewyższały gospodarcze możliwości tego kraju. Powód jest prosty: ma taki aparat bezpieczeństwa, który jest w stanie skuteczniej niż inne kraje zgasić niezadowolenie społeczne. Może zatem przymusić swoje społeczeństwo do życia na niższym poziomie i niestawiania oporu przekierowując środki do wojska. W przypadku Rosji nie da się skorelować potęgi gospodarczej z potęgą militarną. Wszyscy spisali Rosję na straty z powodu jej problemów demograficznych, ale jest krajem zbyt skomplikowanym by dało się zredukować jej przyszłość jedynie do tego. Rosja ma tendencje do zaskakiwania w najmniej spodziewanym momencie.
Oczywiście byli członkowie Układu Warszawskiego to rozumieją. Daje się tu zauważyć szczere obawy przed tym, co Rosja zechce zrobić w Polsce i na zachód od Karpat. I tu, wielu skierowuje wzrok na NATO. Ja natomiast powtarzam, że moim zdaniem NATO kona. Ma niewystarczającą siłę militarną, strukturę decyzyjną, która nie pozwala na bardzo szybkie podejmowanie decyzji i nie ma systemu baz wojskowych. Ponadto ustami Niemiec zaprasza Rosję do bliższych relacji z NATO, czemu przyklaskują wszyscy oprócz Amerykanów i mieszkańców Europy Wschodniej. Moim zdaniem NATO nie jest już sojuszem obronnym; jest małym kroczkiem w stronę sojuszu obronnego.

NATO zostało stworzone by przyjść z pomocą Polsce i krajom bałtyckim w przypadku nieoczekiwanej i nieprzewidzianej sytuacji, czyli na przykład wtedy, gdy Rosja wykorzysta słabości NATO i zechce stworzyć nową rzeczywistość. By cel NATO mógł w ogóle się spełnić organizacja ta nie tylko musiałaby szybko osiągnąć jednogłośne porozumienie, ale i zmobilizować i przemieścić wielonarodowe wojsko w czasie, gdy mieszkańcy krajów bałtyckich i Polacy prowadziliby działania obronne. Podobnie jak w 1939 roku, oznacza to, że kraje musiałyby zachować czynne jednostki bojowe posiadające możliwości oporu, no i posiadać możliwości militarne na miarę tego pokolenia, nie poprzedniego. Jeśli Rosja nie zaatakuje, NATO traci swój sens. Niech umrze i niech dyplomaci i biurokraci kontynuują swe kariery gdzieś indziej. Jeżeli zatem istnieje jakiekolwiek niebezpieczeństwo to ze strony Rosji, zatem integrowanie Rosji z NATO nie ma za bardzo sensu, podobnie zresztą jak cała obecna struktura sił NATOwskich.

Decyzje muszą zostać podjęte, ale nie zostaną. Za bardzo wygodnie jest myśleć, że NATO jest efektywną siłą wojskową, niż podjąć wysiłek, by sojusz ten taką siłą się stał. Jak już przychodzi co do czego, łatwiej jest odsuwać od siebie niebezpieczeństwo ze strony Rosji. Jednak żaden z tych krajów nie wykona logicznego kroku i nie powie wprost, że NATO jest niefunkcjonalne. Jest tak, bo wiedzą lepiej. Ale wiedzieć lepiej to nie to samo co podjąć kroki.
Problemem są Niemcy. Zbliżają się z Rosją i nie chcą, żeby NATO koncentrowało się na Rosji. Nie chce brać udziału w kolejnej Zimnej Wojnie. Żaden z krajów, które odwiedziłem nie miał też ochoty rzucić wyzwania Niemcom. Kwestia Rosji wisi zatem w powietrzu, ale nikt nie chce tego zbyt otwarcie powiedzieć.

Niewidzialni Amerykanie

Jest taki kraj, o którym w całej tej układance nie wspomniałem: Stany Zjednoczone. Przemilczałem ten temat, ponieważ praktycznie nikt, z kim rozmawiałem podczas tej wyprawy nie wspomniał Stanów Zjednoczonych. W tych krajach, z pominięciem Turcji, nie są brane pod uwagę. Zaskoczyło mnie to, że Europa Wschodnia nie czyni kalkulacji w oparciu o to, co zrobią lub czego nie zrobią Stany Zjednoczone. Zniknięcie Stanów Zjednoczonych z układanki europejskiej było najbardziej zdumiewającym elementem całej tej wyprawy i zdałem sobie z tego sprawę dopiero po powrocie.

Unia Europejska zagarnęła wszystkie umysły. NATO też w nich jest, ale na odległym drugim miejscu. Rosja brana jest pod uwagę. Lecz Stany Zjednoczone nie są już czynnikiem w sprawach europejskich; nie proponują też alternatywy, a przecież te kraje, na przykład Polska, tego oczekiwały i gorzko się zawiodły na tym w czym upatrywały amerykańskich obietnic, a nie otrzymały niczego. W przypadku takiego kraju jak na przykład Rumunia, Izrael ma więcej do zaoferowania niż Stany Zjednoczone.

Osłabienie wpływów i znaczenia Stanów Zjednoczonych w Europie nie jest spowodowane brakiem siły Ameryki. Głównie spowodowane jest tym, że Ameryka zaangażowana jest w wojny w świecie Islamu. Zakres działań Ameryki w Europie ogranicza się do wystosowywania próśb o kolejne wojska do Afganistanu i żądań wobec polityki gospodarczej, których realizację blokują Niemcy.

W poprzednim wieku Stany Zjednoczone wzięły udział w dwóch krwawych i jednej zimnej i niebezpiecznej wojnie w Europie. W każdej z tych wojen chodziło o związki między Francją, Niemcami i Rosją, a Stany Zjednoczone miały za każdym razem nadzieję na to, by żaden z tych krajów osobno, albo w koalicji nie zdominował kontynentu. Powodem była obawa przed tym, by zasoby Rosji i technologie Francji i Niemiec (zwłaszcza Niemiec) nie zagroziły koniec końców narodowemu bezpieczeństwu Stanów Zjednoczonych. Stany Zjednoczone zainterweniowały w Pierwszej Wojnie Światowej, napadły na Europę północną w 1944 i przez 45 lat trzymały wartę w Niemczech by do tego nie dopuścić. Taka była właśnie sztywna strategia Stanów Zjednoczonych.

Nie mam pewności jaka jest w tej chwili strategia Waszyngtonu na Europę. Nie wydaje mi się, żeby Stany Zjednoczone w ogóle miały jakąś strategię. Gdyby miały to powinna składać się z dwóch warstw: po pierwsze próby niedopuszczenia do zawiązania się niemiecko-rosyjskiej ententy, a po drugie stworzenia linii od Finalndii po Turcję celem ograniczenia i powstrzymania właśnie Rosji i Niemiec. To strategia Intermarium, o której pisałem w poprzednich odcinkach tej serii.

Strategia ta w mojej opinii nie jest niemożliwa dlatego, że kraje, których dotyczy nie są nią zainteresowane. Jest niemożliwa, ponieważ Waszyngton zdaje się wierzyć w to, że upadek reżimu radzieckiego zmienił jego zasadnicze interesy strategiczne. Waszyngton żyje iluzją, którą jest wiara w to, że trwająca sto lat wojna w Europie przerodziła się w stuletnią wojnę w świecie Islamu. Może zamieniła się z nią miejscami, ale na pewno się w nią nie przerodziła.

Rozmawiając z ludźmi z Waszyngtonu i Europy mam przeczucie, że zarzucają mi anachroniczność gdy podnoszę kwestie, które ich zdaniem już nie istnieją. Ja z kolei twierdzę, że ludzie ci stracili kontakt z rzeczywistością. Dynamika ostatnich stu lat co rusz zmieniała coś w Europie, ale też Europa koniec końców powracała do tych samych fundamentalnych pytań, choć zawsze w inny sposób. Strategia Zimnej Wojny pochłonęła znacznie mniej ludzkich istnień niż Pierwsza czy Druga Wojna Światowa. Wczesna interwencja zapobiegła działaniom zbrojnym w Zimnej Wojnie. Uniknięto wtedy rzezi po niewielkich kosztach. Moją odpowiedzią na zarzut o anachroniczność jest stwierdzenie, że ci, którzy celebrują Unię Europejską i NATO świadomie ignorują fundamentalne wady każdej z tych instytucji.

Podejrzewam, że Intermarium się zrodzi w takim czasie i w taki sposób, który połączy w sobie wszelkie ryzyko i ogromną cenę życia ludzkiego. Możliwe, że się mylę; zdarzało mi się to już wcześniej. Ale jednego jestem pewien: Stany Zjednoczone są potęgą globalną, a Europa jest dla Stanów Zjednoczonych terenem krytycznym. Nigdy nie żyłem w czasach gdy kraj ten był mniej widoczny, mniej poważany i cieszył się mniejszym zaufaniem niż w tej chwili. Demokraci winić za to będą Busha, a Republikanie Obamę. Obaj będą za to odpowiedzialni, choć ostatecznie odpowiedzialność ciążyć będzie na nas samych.

Podobnie jak Europa Wschodnia, Ameryka przechodzi swój kryzys osobowości. Europa Wschodnia i Turcja próbują zdefiniować swe miejsce w świecie po Zimnej Wojnie. Ameryka zresztą także, i nie zniknęła ponieważ brakuje jej mocy. Kraju, który tworzy jedną czwartą całej światowej aktywności gospodarczej oraz kontroluje morza nie można nazwać słabym, choć są tacy, którzy próbują proklamować schyłek Ameryki. Stany Zjednoczone po prostu nie doszły jeszcze do tego jak skanalizować swą ogromną siłę. Każdy kolejny prezydent zdaje się być bardziej w tej mierze skonfundowany od swego poprzednika.

Amerykanie przyjmują postawę Rumunów mając nadzieję na najlepsze i szukając sensu w braku wysiłku. Dziś, 7 grudnia, przypomina mi się o cenie jaką zapłaciliśmy za podobną obojętność w 1941 roku. W tamtych czasach Wielki Kryzys był naszym pretekstem do niepodejmowania działań. Dziś jest nim Wielka Recesja. Koniec końców mieliśmy i Kryzys i wojnę.

Jedno, czego można nauczyć się w Europie Wschodniej to to, że nie wybieramy tego jak żyjemy; często to inni dokonują tego wyboru za nas. Dzieje się tak dlatego, że kraje Europy Wschodniej są słabe i podzielone. Obecnie jest tak dlatego, że próbują połączyć się z mocarstwami Unii Europejskiej, które są od nich potężniejsze. Stany Zjednoczone, choć w bardzo odmienny sposób, mają ten sam problem, tylko nie ze swoją słabością, lecz siłą. Moc tak samo ogranicza pole manewru jak słabość.

Pochodzę stamtąd, a teraz jestem tu. Podróż tę odbyłem wiele razy i za każdym razem cieszę się zwykłą ludzką radością, że znów jestem w domu. Na pozór dużo się zmieniło w Europie Wschodniej, ale tak w rzeczywistości niewiele. Składa się z krajów, w których zasady rozpisują inni. Jestem przeświadczony, że wcale tak nie musi być, ale mieszkańcy tych krajów nie zdają sobie z tego sprawy. Żyją ciągle poszukując kogoś, kto rozpisze pewne zasady działania za nich. Ja zaś żyję w kraju gdzie przeciwstawianie się regułom, zwłaszcza tym, które rozpisywane są przez innych, jest narodową obsesją. Ale historia Ameryki polega na tego, a nie innego rodzaju oporze.

Jestem przekonany, że los regionu, w którym się urodziłem i los kraju, w którym żyję są ze sobą ściśle powiązane. Jednak ani mój rząd, ani ich zdają się tego nie dostrzegać. I wydaje mi się, że żaden też tego nie zrozumie dopóki koło fortuny znów się nie zakręci, a pozimnowojenny świat przejdzie do kolejnego, ponurego i jeszcze bardziej niebezpiecznego od dostatniego okresu bezkrólewia ostatnich osiemnastu lat, etapu swej historii.
 

George Friedman

STRATFOR
221 W. 6th Street, Suite 400
Austin, TX 78701 US
www.stratfor.com

Opracował:

Wojciech Włoch

http://www.meritum.us/2011/01/28/geopolityczne-podroze-georgea-friedmana-8/

 

0

Persona non grata

Blog przeznaczony do publikacji materialów dziennikarzy obywatelskich przygotowanych na zlecenie Nowego Ekranu lub artykulów i listów nadeslanych do Redakcji

422 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758