HYDE PARK
Like

Dziennikarze, psy łańcuchowe reżimu

14/10/2013
5095 Wyświetlenia
15 Komentarze
12 minut czytania
Dziennikarze, psy łańcuchowe reżimu

Ikony dziennikarstwa soc-propagandy i stanu wojennego: Irena Falska, Grzegorz Woźniak, Irena Dziedzic, Marek Barański, Marek Tumanowicz, Andrzej Racławicki, Stanisław Cześnin, Marcin Willman, Witold Stefanowicz, Karol Nowakowski, Barbara Grad, Jerzy Rosołowski, Andrzej Kozera, Andrzej Bilik… A wymieniam tylko garstkę tych, którzy okłamywali codziennie Polaków z centrum nadawczego telewizji przy ulicy Woronicza w Warszawie. I można kolejne nazwiska wpisywać na tę listę. Bo przecież obok na usługach komunistycznej władzy, zatrudnieni na intratnych etatach w tzw. Polskim Radiu, czy w prasowych redakcjach, w „Trybunie Ludu”, w „Sztandarze Młodych”, w „Żołnierzu Wolności”, w „Expresie Wieczornym”, w „Polityce” etc. gotowych zrealizować każde, najbardziej nawet podłe, zamówienie władzy, pracowało tysiące osób, a na wizytówkach pod nazwiskami widniała nazwa wykonywanej profesji „dziennikarz”.

0


Symbolem, a może właściwie należałoby powiedzieć sumą „ładu medialnego” tamtych czasów stał się, pełniący swoja funkcję od 17 sierpnia 1981 do 18 kwietnia 1989 roku, rzecznik prasowy peerelowskiego rządu Jerzy Urban, przez wieść gminną sławiony dzisiaj jako Goebbels stanu wojennego. Za Urbanem i jego podwładnymi stał oczywiście cały aparat propagandowy totalitarnego państwa w postaci różnych służb spraw wewnętrznych i zewnętrznych, wydziałów prasy komitetów centralnych, czy wojewódzkich PZPR-u i urzędów kontroli prasy, publikacji i widowisk. Wszechobecna była oczywiście tzw. cenzura wewnętrzna, bo po krótkim czasie stosowania represji wszyscy dookoła wiedzieli, co można napisać, a czego nie – na zasadzie słynnego „wicie – rozumicie”. Propaganda stosowana w PRL-u miała dwie funkcje. Po pierwsze miała na celu oczywiście oszukiwać społeczeństwo. A po drugie, ci którzy nie dali się oszukać, musieli się bać. Garstka straceńców wypisywała oczywiście na murach, że „Falska kłamie” albo jeszcze ostrzej „Telewizja kłamie”. Przez chwilę stosowano inne społeczne formy nacisku bezpośredniego na władzę i obywatele podczas emisji Dziennika TV na znak protestu wychodzili z domów na spacer. Barański z Tumanowiczem śmiali się oczywiście z tego w kułak, w myśl słynnego kupletu z kabaretu Dudek „…oni mogą panu majstrowi skoczyć tam, gdzie pan może pana majstra w dupę pocałować…”. „Oni”, to byliśmy my, czyli społeczeństwo, a „pan majster” symbolizował ogólnie pojętą władzę. Jak jakiś przysłowiowy „pan” przychodził z pretensjami, to mu władza dawała do zrozumienia, gdzie ja można pocałować i rozpoczynała się kolejna audycja na falach eteru Polskiego Radia pt. „Tu jedynka” z Jerzym Małczyńskim i Bożeną Krzywobłocką w rolach głównych (zawsze o 16.00) – trochę fajnej muzyki w tle, Dire Straits, te rzeczy, a pomiędzy muzycznymi taktami ostra socowa jazda „bez trzymanki”. Jak ktoś jej wysłuchał, to następnego dnia biegł do kiosku i kupował tygodnik „Rzeczywistość”, bo musiał odczuwać niedosyt szczucia na opozycję i wszelakiej maści wywrotowców.

Wiem, że dla wielu młodszych Czytelników „3obiegu” niektóre wymienione już nazwiska i tytuły gazet mogą brzmieć obco i tajemniczo, ale wystarczy wpisać w wyszukiwarce te hasła i zaraz dowiecie się o zasługach tych kilku osób i formacji medialnych dla ratowania socjalizmu przez Wojciecha Jaruzelskiego.

I kiedy wydawało się, że wreszcie po latach upodlenia korporacja dziennikarska otrząśnie się, założy gorset na przetrącony kręgosłup i zacznie lizać rany, okazało się, że tej gangreny nie pozwolą nam wyleczyć. Pan majster zdjął siermiężne socowe walonki i kufajkę, zamówił u Hugo Bossa garnitury (to ta sama firma, która szyła mundury dla armii niemieckiej w czasie II wojny światowej) i obdarował swoich funkcyjnych kolesi koncesjami dla Polsatu i TVN-u, a także doprowadził do zawłaszczenia „Gazety Wyborczej”. Naród wpadł w zachwyt, bo niewiele z tej operacji zrozumiał, gdy Dziennik TV przemianowano na Wiadomości i zamiast Marka Barańskiego zobaczyliśmy Wojciecha Reszczyńskiego (Panie Wojciechu, proszę wybaczyć tę reminiscencję; wiem, że Pan dzisiaj wyłazi ze skóry w medialnej konfrontacji z „panem majstrem”, ale uważam, że wtedy został pan w niecny sposób wykorzystany).

Nowy ład medialny w III RP, z grubsza rzecz biorąc, oddano w ręce czterech „oligarchów”, trzech pierwszych z wszechstronnym „służbowym” doświadczeniem, Mariusza Waltera, Jana Wejcherta (TVN) i Zygmunta Solorza (Polsat) oraz czerwonego opozycjonisty z Alei Róż Adama Michnika (GW), dla którego obrona honoru Kiszczaka i Jaruzelskiego, jak się okazało, stanowiła cel, do którego dążył całe życie.

Sytuacja ani na chwilę nie wymknęła się spod kontroli architektom pookrągłostołowej Polski. Na dodatek z medialnego rynku pogardy nie zniknęli starzy wyjadacze jak Urban i Barański (vide tygodnik „Nie”). Kilku innych zeszło oczywiście z pierwszej linii frontu, żeby nie denerwować gawiedzi, ale ogólnie rzecz ujmując krzywda im się nie stała. Poukrywali się w różnych spółkach, ministerstwach, zostali jak Grzegorz Dziemidowicz szanowanymi ambasadorami w Egipcie, Sudanie, czy Grecji. Mało kto kojarzy ich dzisiaj z dziennikarskimi szujami, na przykład z Woronicza.

Potężne korporacje medialne od samego początku swojego istnienia jęły urabiać gusty i umysły swoich widzów. I w dziele tym potrzebowali dziennikarskich zastępów, legionów ślepych i głuchych wykonawców woli kierowników i dyrektorów programowych, czy redaktorów naczelnych. Na Czerską, Ostrobramską i Wiertniczą pielgrzymowały tysiące złaknionych dziennikarskiego fachu dziewcząt i chłopców, kobiet i mężczyzn. I jak w piosence Perfectu, dostawali czego chcieli. Poszli na zatracenie! Prawie nikt z nich nie dostrzegał, że za progiem czai się już tylko zwykłe zaprzaństwo i kurestwo. Ale gdzieś trzeba pracować, trzeba jakoś żyć. Trudno także pogardzić tą odrobina prestiżu i sławy, którą daje ogólnopolska audycja z ich udziałem, czy artykuł opublikowany choćby na ostatniej stronie gazety.

Media III RP nie zapomniały oczywiście o swoich „synach pułku”. Z czasem pierwsze, gwiazdorskie skrzypce zaczęły w nich grać osobistości z pięknym komunistycznym rodowodem.

Warto dla porządku przypomnieć kilka z tych figur, które cały czas rozgrywają mecz przeciwko, najczęściej nieświadomemu i bezbronnemu, społeczeństwu.

Andrzej Morozowski, syn Mieczysława Morozowskiego (wcześniej nazywał się Jodek Mordka), działacz młodzieżówki Komunistycznej Partii Polski. W czasie wojny Mieczysław Morozowski przebywał w ZSRS – po jej zakończeniu trafił do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, a następnie do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Justyna Pochanke, córka Renaty Pochanke, jednej z najbliższych współpracowniczek Janiny Chim, skazanej w aferze FOZZ-u. Justyna Pochanke karierę dziennikarska zaczynała, przypadkowo, w telewizji publicznej w stanie wojennym. Ojczym Justyny Pochanke, płk Stefan Gruszczyk, były członek PZPR, często gości w TVN 24 w programach pasierbicy. Zabiera głos w związku z tragedią smoleńską jako „niezależny” ekspert. Warto przypomnieć, że mówił m.in. o naciskach na pilotów.

Monika Olejnik, córka płk. Tadeusza Olejnika, który pracował razem z mjr Lucyną Tuleją (matka słynnego sędziego) w Służbie Bezpieczeństwa – razem byli funkcjonariuszami Biura „B” MSW PRL. On zajmował się m.in. „ochroną” ambasad, ona – pracą z agenturą w środowisku personelu ambasad.

Hanna Lis, obecna żona Tomasza Lisa, córka  Waldemara i Aleksandry Kedajów.
Waldemar Kedaj był m.in. dziennikarzem „Trybuny Ludu”, korespondentem PAP‑u, m.in. w Rzymie. Do pracy w Agencji został skierowany przez Zarząd Główny Związku Młodzieży Socjalistycznej. Powierzono mu tam funkcję kierownika działu zagranicznego. W latach 1970–1972 był korespondentem w Hanoi. Wyróżniał się zaangażowaniem partyjnym – był członkiem egzekutywy PZPR‑u w PAP-ie. Według akt służb specjalnych PRL‑u został zarejestrowany jako kontakt operacyjny „Mento”.

Piotr Kraśko, obecny szef „Wiadomości” TVP1, jest synem funkcyjnego dziennikarza w PRL Tadeusza Kraśki i wnukiem Wincentego Kraśki, komunistycznego dygnitarza PRL, był m. in. wicepremierem w rządzie Piotra Jaroszewicza, szefem towarzystwa „Polonia”, członkiem Rady Państwa, długoletnim posłem PRL.

Monika Richardson, wnuczka Wincentego Kraśki.

Grzegorz Miecugow, syn Bruno Miecugowa, krakowskiego dziennikarza, publicysty, scenarzysty i pisarza. W latach 1950-1956 Bruno Miecugow współpracował z pismem Komitetu Powiatowego PZPR i Powiatowego Zarządu ZMP „Budujemy socjalizm”. Bruno Miecugow w 1953 r. podpisał tzw. apel krakowski. Była to rezolucja pisarzy, którzy popierali stalinowskie władze PRL, potępili aresztowanych księży kurii krakowskiej i opowiedzieli się za wysokimi wyrokami, również karą śmierci.

Oto ikony dziennikarstwa III RP wykreowane przez ojców chrzestnych nowego ładu medialnego nad Wisłą po 1989 roku, m. in. przez towarzysza Mariusza W. O tajnych współpracownikach Służby Bezpieczeństwa w środowisku dziennikarskim, którzy nigdy de facto nie zmienili poglądów i oficerów prowadzących, takich jak Jerzy Baczyński, czy Daniel Passent nie warto już nawet wspominać, bo otworzylibyśmy kolejna puszkę Pandory…

Korporacja dziennikarska ugrzęzła w łajnie i nie ma zamiaru się z niego wydostać. Zewsząd przybywają nowe zastępy: Gugały, Wrońskie, Czuchnowskie, Kuźniary, Kubliki, Durczoki. Bezwzględni, cyniczni i bez reszty oddani swojej misji. Mieli i maja dobre wzory, mieli i maja przewagę liczebną, a jak wiadomo w grupie zawsze raźniej. Czasami można odnieść wrażenie, że zaprzedając duszę diabłu nie zrobili tego z wyrachowania, tylko głęboko uwierzyli w swoją rację. Żyją w getcie w świecie bez wiary, w którym nie ma przeszłości i przyszłości. Psy łańcuchowe reżimu, wtedy, za Urbana, i dzisiaj, za Waltera i Michnika, tacy sami. Roznoszą gangrenę po całym kraju, naplują na wszystkie wartości, znieważą każdego, kogo władza wystawi im na polowanie. Słowem zabiją nienarodzonych, gestem wyszydzą słabszych, milczeniem zmienią znaczenia, śmiechem ugodzą w uczucia, pomieszają fakty, zaprzeczą empirycznej rzeczywistości, a wszystko to bez wysiłku, tak zwyczajnie, od niechcenia. Królowie życia. I nic im nie grozi, są bezkarni.

0

Maciej Rysiewicz http://www.gorliceiokolice.eu

Dziennikarz i wydawca. Twórca portali "Bobowa Od-Nowa" i "Gorlice i Okolice" w powiecie gorlickim (www.gorliceiokolice.eu). Zastępca redaktora naczelnego portalu "3obieg". Redaktor naczelny portalu "Zdrowie za Zdrowie". W latach 2004-2013 wydawca i redaktor naczelny czasopism "Kalendarz Pszczelarza" i "Przegląd Pszczelarski". Autor książek "Ule i pasieki w Polsce" i "Krynica Zdrój - miasto, ludzie, okolice". Właściciel Wydawnictwa WILCZYSKA (www.wilczyska.eu). Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

628 publikacje
270 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758