I kiedy dysputa o Dniu Teatru w Tykocinie osiągała apogeum – dźwierza pubu rozwarły się jakby je koń kopnął. To nie był koń – w drzwiach stała rasowa sławetna aktorzyca – Dorota Stalowa, wyposażona w męski baryton na krawędzi basu.
(odcinek niepublikowanej powieści „Tykocino”)
Sołtys Buć Sabelbon odkrył był przypadkiem w kalendarzu, że prócz Dnia Dziadka, Dnia Bez Papierosa & Amfy, Dnia Grabarza itp. jest takowoż – Dzień Teatru. Tak po prawdzie to większość lokalnych koneserów sztuki widywała raczej z zewnątrz sarkofag z piaskowca i szkła, zali Teatr Wybrzeże, czy też gdyńską świątynię Melpomeny śpiewanej, której usługuje od niepamiętnych lat M.Korwin – Kluska. Tak onegdaj było napisane w prospekcie wyborczym z Karwin, gdzie wieszcz Korwin startował, a zresztą każdy wielki pantokrator musi mieć pseudonim. O! Taki Juliusz Osterwa wcześniej nazywał się – Maluszek. Ale co tam dywagacje semantyczno – rodowodowe kiedy tykociński aktyw intelektualny w pubie „Pod Pipą’ – w oparach piwa i sztuki…w dniu teatru…radził.
Głos zabrał Janko Muzykant, bywały w kręgach (uczył grać samego Leszka Boliboka), pono bliski przyjaciel Vanessy Mae. – Ściągnąć tu nam trzeba ze stolicy, a wyrzuconego z Trójmiasteczka – Nowaka. On miewał niekabaretne erupcje i fetę nam tutaj istotną wyrychtuje. On – lansjer wszechwszystkiego bez względu na płeć i profesję. On sztukę wyciskał z poetess, poetników, spikerek gdańskiej tivi, sprzątaczek i profesorów UG – podniecił się Janko. Stan ten udzielił się barmannie Kaśce Silikonik : to ja śpiewałam u niego tego kaszubsko-jassowgo hita – oo słuchajcie – była sobie Baba Jaga – co chodziła naga – chatka była z masła – Boguś Linda z ciasta – dwie dziewczyny z Kościerzyny- …coś tam z margaryny – potknęła się artystka na jakowejś anatomii. – Ee tam – skwitował brechtiadę Kaśki – Tolo Wołomin, wnuk Męczymóżdżka, znany w Trójmieście haraczownik. – Wieczór autorski z dramaturgiem – to jest to! – kontynuował Tolo. W barze „Zielony Pudel” widziałem speca od dram – Huelle. Na głowie misiurka ormiańska, czarna „skóra” a`la Hłasko bądź Stasiuk. Grzmotnął setę tequilli pod ten biały pył z robaczków, a barmanka odstawiony stakańczyk dyskretnie natychmiast schowała, by pokazywać jak relikwię potomnym. – Żywy pisarz ?! Też mi atrakcja – marudził garbaty Nakac , a sami to i może z „Hamletem” dalibyśmy radę. – Tu bi – zarechotał znad kufla Mimikrak – byznesman, przemytnik i komiwojażer w jednej osobie. – Jak byłem ostatnio w Czechach, do tego w ich teatrze, co zwie się po ichniejszemu – divadlo, to Szekspir mnie tam rozśmieszył. „Być albo nie być” – po czesku to – bytko ne je bytko – to je bytko! Albo coś w pobliżu – a teraz powtórzcie to ale po kaszubsku… Tu ozwała się uczycielka kandyzowana poezją, jak każdy kończący polonistykę – Bożenna Ptaszk: może wystawimy sztukę mojego kolegi Zawistowskiego p.t. „Wieloryb”? Opowiadał mi znakomity aktor Jerzy Łapiński, że grał w tej sztuce kiedy biegły mistrzostwa w piłce nożnej. No i mecz polskiej drużyny kolidował, co tu kryć z „Wielorybem”. A aktor też człowiek i…kibic. Znany z dowcipu „Łapa” rzucił aktorom hasło – po I-szym akcie gramy od razu III-ci i…zdążymy na mecz. I nikt z widzów się nie kapnął, że nie było II-giego aktu. I to jest sztuka co się zowie…
– Takiego numeru nie da się wyciąć z „Woyzeckiem” – zasępił się Stasiek Stacz – kontrabasowy aktor gombrowiczowski. – A mecz Polska – Irlandia – już w sobotę…
I kiedy dysputa o Dniu Teatru w Tykocinie osiągała apogeum – dźwierza pubu rozwarły się jakby je koń kopnął. To nie był koń – w drzwiach stała rasowa sławetna aktorzyca – Dorota Stalowa, wyposażona w męski baryton na krawędzi basu. Dorcia Stallone, jak ją też zwali, emitowała od progu makbetowską kwestię: moje k…a BMW w……..ło się w wasze błoto pode wsią. Stawiam wszystkim po secie i kotlecie, tylko mi k….. to cacko wyciągnijcie…!
Szmer aprobaty i uwielbienia przeszedł przez cały pub „Pod Pipą” – od baru po toalety. I tak – sama sztuka – we wcielonej postaci królowej monodramu – dotarła tam, gdzie jej wypatrywano. Przypadek? O nie! Wielkim artystą jest przypadek – człowiek – artystą jest malutkim. Jako mawiał Jonasz Kofta.