Obojętnie, czy uważamy, jak Suworow, że Hitler wyprzedził ofensywę Stalina o tydzień, czy też za historykami z minionej epoki powiemy, że był to niczym nie uzasadniony faszystowski napad, to przecież pewne jest jedno – wkraczający na teren ówczesnego Związku Sowieckiego Wehrmacht był witany niczym „armia wolności”.
Jeszcze niedawno można było spotkać tych, którzy brali udział w tamtych wydarzeniach. Polaków, którzy dostali się po 17 września na prawie dwa lata w łapy Stalina. Również tych, którzy uznani wówczas za Niemców służyli w armii III Rzeszy.
Wspominając 22 czerwca 1941 r. i kilka następnych tygodni obie strony mówią tak samo.
Polacy, Ukraińcy, Białorusini – wszyscy witali Wehrmacht jak wyzwolicieli.
Ba, nawet obywatele sowieccy, którzy przybyli na dawne kresy wschodnie RP wraz z Armią Czerwoną.
To jest jedna z przyczyn, dla których sowieckie muzea dysponują jedynie jednym egzemplarzem czołgu T-34 pierwszych wersji (z armatą Ł-11).
Choć na papierze sowieckie tanki przewyższały niemieckie o kilka klas, to morale niewolników Stalina kazało im się poddać, lub zdezerterować przy lada okazji.
Tymczasem porównanie obu armii pokazuje, że była to walka Dawida z Goliatem – tylko czołgów Krasnaja Armia miała więcej, niż pozostałe armie świata.
Razem.
Przewaga ilościowa nad Luftwaffe była bodaj 5-krotna, przy czym samoloty pod względem technicznym nie ustępowały niemieckim, a niektóre wyraźnie je przewyższały (Ił-2 vs. Ju-87).
Dopiero po ponad roku prowadzenia wojny Niemcom udało się skonstruować czołg, który był zaskoczeniem dla sowieckich tankistów i mógł nawiązać równorzędną walkę nawet z ciężkimi typu KW (PzKpfw VI Tiger).
Ale jego łączna produkcja przez całą wojnę sięgnęła raptem ilości T-34 opuszczających fabryki w ciągu jednego miesiąca 1943 r.
Wróćmy jednak do 1941 r.
W najdłuższy dzień roku Hitler stanął przed szansą, jakiej przed nim nie miał nawet Napoleon.
Na czele ujarzmionych ludów Europy Wschodniej mógł obalić imperium Stalina.
Jeszcze pod koniec lat 1980-tych spotykałem jednego z weteranów II wojny światowej, który pod Moskwą dowodził armatą 17 cm K18 (Mörserlafette) i pamiętał, że jeszcze 40 km przed stolicą Związku Sowieckiego kobiety rzucały na czołgi i ciągniki artyleryjskie naręcza kwiatów.
Z opowieści rodzinnych, i nie tylko, wiem, jak ciepło byli przyjmowani żołnierze słowaccy, którzy co prawda walczyli u boku Hitlera, ale mundury mieli podobne do tych naszych z Września.
I nieśli wytchnienie.
Bo nagle, z dnia na dzień, zniknęła groza niespodziewanej wywózki za koło polarne czy też w niezmierzone kazachskie stepy.
22 czerwca 1941 roku na wschodzie Europy był dniem radości.
I nadziei.
Dość szybko okazało się jednak, że nowy reżim tylko tym różnił się od starego, iż aktualni towarzysze (parteigenosse) porozumiewają się w języku, którego normalny człowiek nie rozumie.
Ale to już inna historia.
21.06 2015
2 komentarz