Czy cechy fizyczne, wygląd, wzrost, włosy, okulary mogą wpłynąć na życie, charakter i postawę polityka lub podobnej osoby publicznej? Sądzę, że tak.
W szkole podstawowej byłem raczej dużym chłopakiem. Oczywiście, w niższych klasach dziewczyny były większe i trzeba było uważać, bo potrafiły przyłożyć. W okolicach 6-tej, 7-mej klasy to się zmieniło i zniknęło zagrożenie ze strony dziewczyn, a nawet powiem więcej, zaczynały się one stawać fascynujące.
Jednakże nie wszystkie chłopaki rosły równo. Pozostała grupka, której geny i natura poskąpiły wzrostu. Były to tak zwane konusy. Konusy były szybkie, zawsze nerwowe i wiercące. Wykluczyć tu należy grubasów, bo oni niezależnie od wzrostu stanowili osobny gatunek, koncentrujący się na przyjmowaniu pokarmów i wydawaniu jak najmniejszej energii.
Jeden z takich konusów, który już powoli zaczął się kwalifikować do przeniesienia do grupy grubasów, ale jeszcze nie całkiem, odznaczał się niesłychaną złośliwością i bardzo często brał mnie sobie za ofiarę. Jak już wspomniałem, byłem raczej duży, a tu muszę jeszcze dodać, że to powodowało, iż również byłem łagodny. Złośliwy konus nazywał się Nowak. Ignorowałem go tak długo, jak tylko mogłem, ale, jak to zwykle bywa, przebrała się miarka i zmuszony byłem wyzwać go na pojedynek, w czasie długiej przerwy w tzw. Małym Lasku za szkołą. Uczucia miałem mieszane, bo jakżesz to – bić konusa?
No cóż, jakoś trzeba było przeciąć jego niecywilizowane zachowanie.
Stanęliśmy naprzeciw siebie, i ja, już młody adept judo, nie potrzebowałem nawet 5 sekund, żeby go powalić i usiąść mu na klatkę. Cierpliwie wówczas pytałem się go czy już ma dosyć – on potwierdzał; następnie pytałem, czy w końcu przestanie się zaczepiać – on potwierdzał, a wtedy ja złaziłem z niego i Nowak natychmiast rzucał się powrotem na mnie z pięściami. Cykl powtarzał się kilkukrotnie i niewiadomo jak długo by to trwało, gdyby w końcu dzwonek nie wezwał nas do szkoły.
Dopiero po paru latach uświadomiłem sobie mój błąd. Gdy ja już go przewróciłem, to powinienem mu zrobić krzywdę. Usiąść mu nie na klacie, lecz umieścić mu kolano na szyi i trzymać tak, aż mu oczy wyjdą na wierzch i dodatkowo okładać jego głowę pięściami tak, by bolało. Wówczas walka zakończyłaby się w jedną minutę, a Nowak na parę tygodni zaprzestałby swoich zaczepek. Jednakże, ja w swoich chłopięcych latach reprezentowałem postawę niemal buddyjską i robienie komuś krzywdy nie mieściło się w głowie. Ale powoli się uczyłem.
Wtedy też zaczęły powstawać zalążki mojej teorii o konusach, która z biegiem lat zaczęła się jak najbardziej potwierdzać, by w końcu w dorosłym życiu ugruntować się ostatecznie.
Cóż to za teoria? Otóż właśnie te 20 centymetrów wzrostu robią różnicę. Mali mężczyźni, nazywani w dzieciństwie konusami muszą stale coś udowadniać. Gorycz braku wzrostu, zazdrość w stosunku do wysokich powoduje kompleksy, które znajdują ujście w wielkich ambicjach i nieustannym dążeniu do sukcesu.
Jak oni się czują zrozumiałem, gdy przy moim 188 cm wzrostu, wsiadłem do autobusu wiozącego koszykarzy. Stojąc między nimi i rozmawiając, musiałem zadzierać głowę, by nawiązać kontakt wzrokowy. Czułem się głupio i nieprzyjemnie. To ja przez całe życie spoglądam z góry, co powoduje mój wewnętrzny spokój i łagodność. Odwrotnie, czyli patrzenie z dołu do góry jest potwornie wpieklające. Nie dziwię się konusom ich nieustannej, wewnętrznej wściekłości.
W Stanach Zjednoczonych zrozumieli to już bardzo dawno i bacznie obserwują wzrost polityka. Tam się to liczy. Dla konusów zostawiają show business i kino pełne jest amerykańskich kurdupli. No może nie takich jak De Vito, ale Tom Cruise, czy Di Caprio, to żadne wyrośnięte olbrzymy. Podobnie cała reszta.
A co nasi domowi politycy? Oczywiście! Moja teoria jak najbardziej prawdziwa. Nie będę tu analizował czasów komuny, bo wtedy to nie miało żadnego znaczenia, chociaż taki Gomółka też był raczej kurduplem.
No, ale gdy nastała demokracja, to już mali faceci mogli swobodnie ruszyć do ofensywy. Mały jest Wałęsa, mały jest Kwaśniewski. Nie można powiedzieć, że duży jest Komorowski, a co dopiero Tusk.
Nieco inna sprawa z Jarosławem Kaczyńskim. Osobiście niski, ale przecież miał brata bliźniaka. To powodowało, że stanowili swojego rodzaju tandem i gdy byli razem, nie stanowili osobowości typowego kurdupla.
Na zewnątrz też podobnie, najwięksi rozrabiacy europejscy to mały Sarkozy i mały Berlusconi.
Brak wzrostu pcha ich przez życie do udowadniania czegoś. Głównie do udowadniania, że mogą być lepsi. I jak tylko mogą, do wycinania długasów.
Wokół Tuska nie ma już ani jednego drągala. Wszyscy zostali wyeliminowani, Najbliżsi kumple jak Nowak, Arbski są tacy sami jak on. Taki też jest Schetyna, tylko, że coś za cwany i ambitny. Bo jak już ci mali wytną wysokich, to zaczynają się gryźć między sobą.
Czy już cały świat jest skazany nieuchronnie na rządy małych ludzi? Tu jestem pesymistą. Zawsze oni będą się pchać pierwsi. Nam długasom pozostanie siatkówka i koszykówka. No chyba, ze zaczniemy stosować podobne reguły jak Amerykanie.
To, co napisałem, nie stosuje się do dziewczyn i kobiet (proszę sobie Szanowne Panie wybrać wedle nastroju). Kobiety to terra incognita i żadne proste reguły nie mają zastosowania. Działają one na zasadzie teorii chaosu i matematyki złożoności (chaos and complexity theory). Więc ja, nawet w minimalnym stopniu nie podejmuję się tu dokonywać analizy. Co więcej – uważam, że jest to naukowo niemożliwe.
Wszystkich czytających, którzy są obdarowani niskim wzrostem gorąco przepraszam, jeżeli poczuli się urażeni.Lecz przecież wydźwięk tego tekstu jest dla nich optymistyczny.To oni noszą buławę w plecaku, jakby zapewne potwierdził Napoleon Bonaparte
PS. Wszystkich zainteresowanych pisaniem lżejszego kalibru, a nie tylko z grubej rury, pisaniem o różnych duperelach, ale z żelazną logiką i cieniem filozofii, zapraszam do Izy, gdzie wykluwa się Klub Dyletantów, czyli ludzi co chcą sobie spokojnie pogadać o różnych rzeczach, nauczyć się czegoś nowego w dziedzinach absolutnie niepotrzbnych i pomyśleć swobodnie
Czy cechy fizyczne, wygląd, wzrost, włosy, okulary mogą wpłynąć na życie, charakter i postawę polityka lub podobnej osoby publicznej? Sądzę, że tak.
W szkole podstawowej byłem raczej dużym chłopakiem. Oczywiście, w niższych klasach dziewczyny były większe i trzeba było uważać, bo potrafiły przyłożyć. W okolicach 6-tej, 7-mej klasy to się zmieniło i zniknęło zagrożenie ze strony dziewczyn, a nawet powiem więcej, zaczynały się one stawać fascynujące.
Jednakże nie wszystkie chłopaki rosły równo. Pozostała grupka, której geny i natura poskąpiły wzrostu. Były to tak zwane konusy. Konusy były szybkie, zawsze nerwowe i wiercące. Wykluczyć tu należy grubasów, bo oni niezależnie od wzrostu stanowili osobny gatunek, koncentrujący się na przyjmowaniu pokarmów i wydawaniu jak najmniejszej energii.
Jeden z takich konusów, który już powoli zaczął się kwalifikować do przeniesienia do grupy grubasów, ale jeszcze nie całkiem, odznaczał się niesłychaną złośliwością i bardzo często brał mnie sobie za ofiarę. Jak już wspomniałem, byłem raczej duży, a tu muszę jeszcze dodać, że to powodowało, iż również byłem łagodny. Złośliwy konus nazywał się Nowak. Ignorowałem go tak długo, jak tylko mogłem, ale, jak to zwykle bywa, przebrała się miarka i zmuszony byłem wyzwać go na pojedynek, w czasie długiej przerwy w tzw. Małym Lasku za szkołą. Uczucia miałem mieszane, bo jakżesz to – bić konusa?
No cóż, jakoś trzeba było przeciąć jego niecywilizowane zachowanie.
Stanęliśmy naprzeciw siebie, i ja, już młody adept judo, nie potrzebowałem nawet 5 sekund, żeby go powalić i usiąść mu na klatkę. Cierpliwie wówczas pytałem się go czy już ma dosyć – on potwierdzał; następnie pytałem, czy w końcu przestanie się zaczepiać – on potwierdzał, a wtedy ja złaziłem z niego i Nowak natychmiast rzucał się powrotem na mnie z pięściami. Cykl powtarzał się kilkukrotnie i niewiadomo jak długo by to trwało, gdyby w końcu dzwonek nie wezwał nas do szkoły.
Dopiero po paru latach uświadomiłem sobie mój błąd. Gdy ja już go przewróciłem, to powinienem mu zrobić krzywdę. Usiąść mu nie na klacie, lecz umieścić mu kolano na szyi i trzymać tak, aż mu oczy wyjdą na wierzch i dodatkowo okładać jego głowę pięściami tak, by bolało. Wówczas walka zakończyłaby się w jedną minutę, a Nowak na parę tygodni zaprzestałby swoich zaczepek. Jednakże, ja w swoich chłopięcych latach reprezentowałem postawę niemal buddyjską i robienie komuś krzywdy nie mieściło się w głowie. Ale powoli się uczyłem.
Wtedy też zaczęły powstawać zalążki mojej teorii o konusach, która z biegiem lat zaczęła się jak najbardziej potwierdzać, by w końcu w dorosłym życiu ugruntować się ostatecznie.
Cóż to za teoria? Otóż właśnie te 20 centymetrów wzrostu robią różnicę. Mali mężczyźni, nazywani w dzieciństwie konusami muszą stale coś udowadniać. Gorycz braku wzrostu, zazdrość w stosunku do wysokich powoduje kompleksy, które znajdują ujście w wielkich ambicjach i nieustannym dążeniu do sukcesu.
Jak oni się czują zrozumiałem, gdy przy moim 188 cm wzrostu, wsiadłem do autobusu wiozącego koszykarzy. Stojąc między nimi i rozmawiając, musiałem zadzierać głowę, by nawiązać kontakt wzrokowy. Czułem się głupio i nieprzyjemnie. To ja przez całe życie spoglądam z góry, co powoduje mój wewnętrzny spokój i łagodność. Odwrotnie, czyli patrzenie z dołu do góry jest potwornie wpieklające. Nie dziwię się konusom ich nieustannej, wewnętrznej wściekłości.
W Stanach Zjednoczonych zrozumieli to już bardzo dawno i bacznie obserwują wzrost polityka. Tam się to liczy. Dla konusów zostawiają show business i kino pełne jest amerykańskich kurdupli. No może nie takich jak De Vito, ale Tom Cruise, czy Di Caprio, to żadne wyrośnięte olbrzymy. Podobnie cała reszta.
A co nasi domowi politycy? Oczywiście! Moja teoria jak najbardziej prawdziwa. Nie będę tu analizował czasów komuny, bo wtedy to nie miało żadnego znaczenia, chociaż taki Gomółka też był raczej kurduplem.
No, ale gdy nastała demokracja, to już mali faceci mogli swobodnie ruszyć do ofensywy. Mały jest Wałęsa, mały jest Kwaśniewski. Nie można powiedzieć, że duży jest Komorowski, a co dopiero Tusk.
Nieco inna sprawa z Jarosławem Kaczyńskim. Osobiście niski, ale przecież miał brata bliźniaka. To powodowało, że stanowili swojego rodzaju tandem i gdy byli razem, nie stanowili osobowości typowego kurdupla.
Na zewnątrz też podobnie, najwięksi rozrabiacy europejscy to mały Sarkozy i mały Berlusconi.
Brak wzrostu pcha ich przez życie do udowadniania czegoś. Głównie do udowadniania, że mogą być lepsi. I jak tylko mogą, do wycinania długasów.
Wokół Tuska nie ma już ani jednego drągala. Wszyscy zostali wyeliminowani, Najbliżsi kumple jak Nowak, Arbski są tacy sami jak on. Taki też jest Schetyna, tylko, że coś za cwany i ambitny. Bo jak już ci mali wytną wysokich, to zaczynają się gryźć między sobą.
Czy już cały świat jest skazany nieuchronnie na rządy małych ludzi? Tu jestem pesymistą. Zawsze oni będą się pchać pierwsi. Nam długasom pozostanie siatkówka i koszykówka. No chyba, ze zaczniemy stosować podobne reguły jak Amerykanie.
To, co napisałem, nie stosuje się do dziewczyn i kobiet (proszę sobie Szanowne Panie wybrać wedle nastroju). Kobiety to terra incognita i żadne proste reguły nie mają zastosowania. Działają one na zasadzie teorii chaosu i matematyki złożoności (chaos and complexity theory). Więc ja, nawet w minimalnym stopniu nie podejmuję się tu dokonywać analizy. Co więcej – uważam, że jest to naukowo niemożliwe.
Wszystkich czytających, którzy są obdarowani niskim wzrostem gorąco przepraszam, jeżeli poczuli się urażeni.Lecz przecież wydźwięk tego tekstu jest dla nich optymistyczny.To oni noszą buławę w plecaku, jakby zapewne potwierdził Napoleon Bonaparte
PS. Wszystkich zainteresowanych pisaniem lżejszego kalibru, a nie tylko z grubej rury, pisaniem o różnych duperelach, ale z żelazną logiką i cieniem filozofii, zapraszam do Izy, gdzie wykluwa się Klub Dyletantów, czyli ludzi co chcą sobie spokojnie pogadać o różnych rzeczach, nauczyć się czegoś nowego w dziedzinach absolutnie niepotrzbnych i pomyśleć swobodnie