Żelazo trzeba kuć puki gorące. Ledwo marsz się zaczął a propagandowa tuba ruszyła.
Piszę na gorąco patrząc w Gdyni w telewizor.
Na poczętek wypowiedział się Mędrzec Europy. Norma. Wściekłość skończyła się zakrztuszeniem i atakiem kaszlu.
Kaczyński, uzurpator, nawet nie siedział w Arłamowie i nie kosztował jesiotra, kawioru i Veuve Cickquot. Co on reprezentuje? To obrzydzenie. I wspomniana żółć zalała wodza wszechczasów i zamilkł.
Mistrz ceremonii, niejaki Morozowski, na twarzy popłoch, wrzody żołądka nabrzmiałe, ogólna dezorientacja.
Dla zrównoważenia wielotysięcznego tłumu w jednym okienku, w drugim postawił Mózg Prezydenta, nijakiego Nałęcza. Ale waga wcale nie chce się zrównoważyć.
Więc pora na cięższą artylerię. Nijaki Morozowski wytacza njusa : Kaczyński zorganizował ten marsz tak, aby w pewnym momencie być zaatakowanym przez policję i osobiście pobitym. Tylko po to ten marsz.
To tylko pół godziny po rozpoczęciu marszu. A tyle już ochydztwa. Te czarne usta, ciemne okulary (symboliczne) tego całego Mrozowskiego mówia tylko jedno – to strach, coraz większy paniczny strach.
Ech, co by człowiek chciał zrobić…