1.5 kilometra kiełbasy… i Circensens 2012
09/07/2012
543 Wyświetlenia
0 Komentarze
11 minut czytania
W okresie upadku Rzymu, supermocarstwa czasów antycznych, szerzył się kosmopolityzm, doszło do całkowitego zepsucia obyczajów i demoralizacji elit.
Potężny nie tak dawno Rzym rozpadał się, ale nikogo to z ludzi nim rządzących nie obchodziło. Pisał Feliks Koneczny („Cywilizacja bizantyńska”): „Całe państwo bawiło się dzień w dzień. Specjalni znawcy tego przedmiotu wyrażają się, że my nowożytni nie mamy pojęcia, jaką do igrzysk przywiązywano wagę – a jakie one stanowiły obciążenie budżetu. Od urządzania igrzysk byli pretorowie, konsulowie i inne takie przebrzmiałe dostojeństwa, takie honores sine labore. Jeżeli dygnitarz jaki, po skończonym urzędowaniu opuszczał swoją prowincję nie urządziwszy igrzysk, urządzano je za niego, w jego nieobecności, pod jego firmą i na jego koszt. Opętanie igrzyskami nie mogła wstrzymać żadna katastrofa. … Już za Marka Aurelego było w roku 135 dni igrzyskowych. Powiedziano, że była to klęska społeczna równa alkoholizmowi naszych czasów. Chrześcijanie nie żądali od państwa „panem” i usuwali się od „circenses” dla wielu powodów. Najcięższym zarzutem przeciw chrześcijaństwu było to, że znieśliby igrzyska, gdyby doszli do władzy.”
Słowa wielkiego polskiego uczonego, zapisane jeszcze przed 1939 rokiem, wydają się dziwnie znajome dziś, gdy spoglądamy na współczesne „igrzyska” urządzane w czasach rozpadu dzieła de Gasperiego, Schumana, Adenauera, którzy chcieli zbudować europejską jedność na fundamencie chrześcijaństwa. Następcy tych trzech katolików „świętych w garniturach” zadbali, aby w zjednoczonej Europie było jak najmniej wartości chrześcijańskich. Unia na naszych oczach staje się współczesną wieża Babel. Tak jak w upadającym Rzymie mamy też zanikającą troskę o dobro wspólne i nieustające igrzyska. Zmienili się wprawdzie zawodnicy i rodzaje zawodów wywołujących entuzjazm plebsu, a i cezarów zastąpili bonzowie „sportu”, ale istota ogłupiających igrzysk pozostała.
Zawodnicy trochę inni, nie zmienia się publiczność.
Zawodnicy opłacani niebotycznymi kwotami cieszą się niebywałą popularnością, a ich menadżerowie, niczym dawni władcy rzymscy, pławią się w bogactwie i stojąc ponad prawem.
Tylko miejsce cezara zajęli bonzowie UEFA
Jest jednak zmiana istotna, zmiana na gorsze. Igrzyska w starożytnym Rzymie urządzano na koszt dygnitarzy. Rzymskie Colosseum było darem cesarza dla ludu, który chciał chleba i igrzysk, panem et circenses. Stadion Narodowy w Warszawie nie został zbudowany z majątku Hanny Gronkiewicz-Waltz, tylko z naszych podatków. W biednych dzielnicach Rzymu, w ówczesnych „strefach kibica”, wystawiano nakryte stoły, z chlebem, z oliwą i mięsem, do których mógł podejść każdy. Obecnie lud chcąc uczestniczyć w zabawie sam musi zapłacić, każdy indywidualnie, gdy zapragnie, po obmacaniu przez ochroniarzy, wrzeszczeć w wielotysięcznym tłumie oglądając dzięki wielkim telewizorom zawody na arenie współczesnego Colosseum.
Tu "kibicował" Neron …
a tu Komorowski.
Euro 2012 mamy za sobą. Polscy piłkarze („Reprezentacja Polski to nasze wspólne dobro”) nie odnieśli żadnego sportowego sukcesu, z przegraną i dwoma remisami zajęli ostatnie miejsce w swojej grupie, podobno „grupie marzeń”. Nie było w tym nic dziwnego skoro w Polsce nie ma liczących się klubów piłkarskich, a zawodnicy kadry narodowej, to w większości piłkarscy najemnicy, na co dzień grający poza Polską i często nie potrafiący poprawnie wypowiedzieć kilku słów w polskim języku. Reprezentant narodowy dukający z trudem „ja lubić Polska” i wzbudzający tym zachwyt ogłupiałych mediów był żałosnym dowodem potwierdzającym krytyczne opinie Jana Tomaszewskiego o stanie polskiej piłki nożnej.
Jedyny polski "sportowy sukces" Euro to, zdaje się ten dom koszmarek trenera Smudy.
Mimo tego otrąbiono sukces bowiem po nieudanej bijatyce z chłopcami PutinaPolska okazała się jednak krajem gościnnym i przyjaznym dla odwiedzających ją obcokrajowców. Tymczasem w tle medialnego bełkotu cichutko brzmią trzeźwe głosy przypominające jakim wielkim obciążeniem dla zadłużonego państwa polskiego są poniesione na Euro wydatki. Ktoś skrupulatnie wyliczył, że za koszt dwu krzesełek stadionowych na Euro 2012 można by wybudować jedno mieszkanie. Na czterech stadionach zbudowanych na Euro mamy około 190 tys. miejsc – ile polskich rodzin np. z Kazachstanu mogłoby wrócić do Ojczyzny i zamieszkać we własnym mieszkaniu?
Zbudowany za pieniądze podatników Stadion Narodowy w Warszawie należy do najdroższych w świecie. W grupie dziesięciu najdroższych stadionów europejskich zajmuje 3 miejsce (377 mln euro; jedno miejsce siedzące kosztowało 6615 euro.) W Europie droższe są tylko dwa stadiony londyńskie jednak w tamtym przypadku koszt budowy stadionów obejmował też zakup bardzo drogich działek, gdy w przypadku Warszawy prezydent miasta oddała hojną ręką tereny pod budowę stadionu za darmo. Może więc mieć rację jeden ze znanych architektów twierdzący, że warszawski stadion jest najdroższy w Europie, a być może także i na świecie. Na pozycji nr 9 w tym rankingu "najdroższych" znajduje się stadion w Monachium, na którym gra znany klub Bayern. Stadion został zbudowany za 340 mln euro (jedno miejsce siedzące – 4864 euro) przy czym 90 mln euro kosztów budowy pochodziło z firmy Alianz. A i tam okazało się, że przy budowie doszło do nadużyć i prezes firmy budującej stadion trafił do więzienia. Na szczęście nic takiego nie zdarzyło się w Polsce. Zbudowano prawda drogo, ale uczciwie? Wszak uczciwość i rzetelność PZPN jest powszechnie znana – wężykiem Kaziu, wężykiem!
W każdym razie mamy „sukces” – zbudowaliśmy wielkie stadiony piłkarskie w kraju, który nie ma ani jednego liczącego się w Europie klubu futbolowego. Znany ekonomista Cezary Mech napisał, że to tak, jakby ktoś postawił centrum lotów kosmicznych nie posiadając rakiet, które mogłyby ze zbudowanego kosmodromu wystartować.
Jakie ruiny zostana po Euro?
EURO 2012 nie istnieje. Jest tylko podtrzymywanym w mediach propagandowym obrazem, migawką bez istotnego znaczenia. Pozostały długi i wybudowano za miliardy pieniędzy podatników wielkie stadiony na których Polacy nie doświadcza zapewne nigdy wielkiego piłkarskiego widowiska. Ale „opętanie igrzyskami” trwa. Ryszard Grobelny prezydent stojącego na skraju bankructwa Poznania deklaruje: „Polskę stać na igrzyska olimpijskie. Zapewne zorganizowałaby je Warszawa. Ale Poznań też by skorzystał. Mogłyby się u nas odbywać mecze grupowe w grach zespołowych, a także zawody regatowe na Malcie. Powinniśmy też starać się o piłkarskie mistrzostwa świata.”
Stadion w Doniecku zbudowano za 294 mln euro za pieniądze jednego z ukraińskich oligarchów. Jego majątek oceniany jest na 31 mld dolarów więc było go stać na taki kaprys. Najbogatszy polski oligarcha ma nieco ponad 2 mld dolarów i stać go było tylko na wpłacenie 20 mln złotych na budowę Muzeum Żydów Polskich.
Nie mamy więc szans, aby kolejne igrzyska w Polsce były urządzane za inne pieniądze niż te, pochodzące z chudych portfeli Polaków. Można się cieszyć jeśli mimo to stać nas będzie na kupno jakiegoś kolejnego „zestawu kibica”. PAP donosił: „Gdańska Strefa Kibica w dniu meczu Hiszpanii z Włochami pobiła wszelkie rekordy. Wypito w niej blisko 14 tys. litrów piwa, zjedzono 1,5 km kiełbasy”.
A mój biskup piłkę kopie, wczoraj bramki strzelił dwie…
Zastanawiam się tylko dlaczego też dawni chrześcijanie nie akceptowali igrzysk.