Dworowanie z nieinternowania Jarosława Kaczyńskiego w stanie wojennym to już stały leitmotiv „gazety wyborczej” i jej podobnych mediów. Warto więc przypomnieć, jak 13 grudnia 1981 roku władza potraktowała „ikonę wolności” Donalda Tuska.
Pamiętamy słowa wtedy jeszcze premiera Donalda Tuska, wygłoszone w Brukseli 13 grudnia 2012 roku:
– Widzę jedną analogię między tamtym 13 grudnia, a tym 13 grudnia – tego 13 grudnia Jarosław Kaczyński też nie będzie internowany.
Okazuje się, że nie tylko Jarosław nie był wtedy internowany.
.
Donald Tusk trzynastego grudnia 1981 roku nie był internowany i nie był na liście osób, które Służba Bezpieczeństwa planowała wówczas zatrzymać.
.
W Instytucie Pamięci Narodowej znajdują się zapiski dotyczące Donalda Tuska, który incydentalnie przewija się w sprawach „Prymus” (rozpracowanie Antoniego Mężydły), „Solidarności, SOR „Krokus” oraz Gdańskiego Klubu Politycznego im. Lecha Bądkowskiego.
.
Nazwisko Donalda Tuska widnieje w „Książce kontroli osób zatrzymanych w areszcie KW MO Gdańsk 1982-1983” jako zatrzymany na polecenie Naczelnika Wydz. Śledczego KWMO Gdańsk w dn. 22.07.1983 i osadzony w areszcie KWMO Gdańsk, z którego został zwolniony na drugi dzień – 23.07.1983.
.
W czasach PRL Donald Tusk był posiadaczem paszportu uprawniającym do wyjazdu do krajów kapitalistycznych – w latach 80. był m.in. w Norwegii i Niemczech. Służba Bezpieczeństwa nie prowadziła wobec Donalda Tuska żadnego rozpracowania operacyjnego – nie miał założonej teczki, którą mieli inni opozycjoniści m.in Bogdan Borusewicz, Aleksander Hall, Lech Kaczyński.
.
Portal blogpress.pl przytoczył wczoraj wypowiedź Donalda Tuska o tym, co robił 13 grudnia 1981 r.
.
„Kiedy tylko dowiedziałem się, że jest stan wojenny, pojechałem do MKZ. Zebrałem kolegów i wieczorem poszliśmy do stoczni. Jeszcze nie była obstawiona. W nocy, pamiętam, pojechaliśmy do kolegi, o którym wiedzieliśmy, że ma bilet do wojska. Ponieważ w pierwszych komunikatach podawano, że kto ma bilet i nie zgłosi się natychmiast do służby, zostanie rozstrzelany, kazaliśmy mu jechać do jednostki. I upiliśmy się na pożegnanie. W poniedziałek rano znowu poszliśmy do stoczni – z pełnym przekonaniem, że przyjdzie nam zginąć – i siedzieliśmy aż do jej pacyfikacji. Kilkudziesięciu osobom, w tym mnie, udało się uciec tuż przez szturmem i w ten sposób uniknąłem aresztowania. Gospodarz domku, w którym wynajmowaliśmy z żoną pokój, powiedział mi, że podczas mojej nieobecności przyszło trzech facetów i dopytywali się o mnie.”
.
W zachowanych w IPN dokumentach Służby Bezpieczeństwa nie ma na ten temat żadnej wzmianki, Donalda Tuska nie zapamiętali także znani gdańscy opozycjoniści.
.
– Być może pojawiał się z grupa chłopaków do roznoszenia ulotek, ale jego nie kojarzę a zapamiętałym go chociażby z powodu charakterystycznego imienia. Na pewno nie był w żadnej komisji, nie był delegatem. Później dowiedziałem się, że pracował w spółdzielni Świetlik, gdzie się chciałem zatrudnić, jak mnie wyrzucili z pracy. Usłyszałem jednak, ze nie mogę u nich pracować, bo będą mieli na głowie bezpiekę – mówi nam legendarny opozycjonista Wybrzeża Andrzej Gwiazda.
.
http://niezalezna.pl/35953-tusk-nie-byl-internowany
.
Mnie najbardziej interesują słowa Andrzeja Gwiazdy – Usłyszałem jednak, ze nie mogę u nich pracować, bo będą mieli na głowie bezpiekę.
W encyklopedii „Solidarności” gdańska spółdzielnia doczekała się całkiem sporej hagiografii:
Spółdzielnia Pracy Świetlik, (od 1987 – Spółdzielnia Pracy Usług Wysokościowych Gdańsk), utworzona została w VI 1983 z inicjatywy studentów i absolwentów Uniwersytetu Gdańskiego. Założycielami byli: Maciej Płażyński (prezes), Roman Rojek (przew. rady nadzorczej), Jolanta Rojek, Tomasz Chodnikiewicz, Jarosław Czarniecki, Jerzy Hall, Marek H. Kotlarz, Ireneusz Gust, Jerzy Turowiecki, Stanisław Marciszewski i Jadwiga Marciszewska. Ideą powołania Spółdzielni było stworzenie niezależnego przedsiębiorstwa, które umożliwiłoby godne zarobki bez konieczności podporządkowania się komunistycznej rzeczywistości zakładów państwowych. Spółdzielnia zajmowała się pracami remontowo-budowlanymi, zwłaszcza na wysokości, z zastosowaniem technik alpinistycznych. Już w 1987 liczyła ponad 100 członków, ok. 200 pracowników etatowych i liczącą setki osób grupę pracowników dorywczych, posiadała biuro projektowe, trzy filie w innych miastach i prowadziła prace na terenie całego kraju, a nawet w RFN.
http://www.encysol.pl/wiki/Sp%C3%B3%C5%82dzielnia_Pracy_%C5%9Awietlik
Mało kto już pamięta rzeczywistość gospodarczą tamtych czasów. Przecież to tzw. trzy etapy reformy gospodarczej, a w nich rozmaite mniej lub bardziej bzdurne ograniczenia m.in. zarobków właśnie tzw. popiwek!).
Rynek usług wysokościowych w PRL prócz firm wyspecjalizowanych opanowany był przez naprawdę wielkie i potężne spółdzielnie studenckie – Alma Sernice, Student Service, czy też myjącą wagony w całej Polsce chorzowską studencką spółdzielnię pracy SSP Nowa Wieś – Śląsk.
Wszystkie one zatrudniały po kilkaset osób oraz pracowników dorywczych, z reguły studentów, przez co haracz płacony państwu był mniejszy.
Jednak i tu obowiązywały limity.
Obejście było proste – jeden faktycznie zatrudniony otrzymywał płacę rozpisaną na kilku studentów.
Ci dostarczyciele książeczek pracy otrzymywali 5% wypłacanej im oficjalnie kwoty, co dla wielu stanowiło pokaźny zastrzyk finansowy do stypendium.
Tak samo wyglądały płace etatowych pracowników – były na poziomie minimalnym, tak, żeby nie drażnić socjalistycznego betonu trzymającego władzę.
Jak bowiem mówił jeden z ówczesnych z-ców sekretarza wojewódzkiego PZPR w Katowicach (nazwisko nieistotne) – robotnik nie może zarabiać mniej od studenta, bo inaczej robotnicy chcieliby iść na studia.
To jednak rodziło konsekwencje, i to poważne.
Przede wszystkim ukrywanie zarobków było tak wtedy, jak i dzisiaj, ścigane przez prawo finansowe. Do tego dochodziły poświadczenia nieprawdy na listach płac, a to już kodeks karny.
Czy władza ludowa nie wiedziała o tym?
Spotkany ongiś przeze mnie w pociągu ekspresowym „Górnik” (jako student miałem w PRL zniżkę 50% na kolej, więc stać mnie było) postrach studentów Uniwersytetu Śląskiego w latach 1970-tych niejaki Wsiewołod W. nawalony jak stodoła po żniwach gdy zorientował się, że w przedziale razem z nim jadą studenci, i to z „jego” uczelni, wydukał:
To było między Częstochową a Piotrkowem Trybunalskim. Potem zasnął.
Raczej był szczery, gdy w ten swoisty sposób przestrzegał nas przed PRL-em i jego służbami.
Pytanie, jak długo komuna pamiętała rozliczenia w spółdzielniach pracy?
Bo to może być jeden z najważniejszych powodów, dla których młody Tusk tak ochoczo brał udział w obaleniu rządu Olszewskiego.
Jako nikt podczas „nocy jaruzelskiej” nie miał się czego obawiać.
Opowieści o TW „Oskar” raczej między bajki należy włożyć.
Lecz jeśli był funkcyjnym w Świetliku i faktycznie robił to, co w całej Polsce robili wtedy inni brygadziści w innych spółdzielniach, miał założoną wtedy nie tylko uzdę, ale na dodatek jeszcze wbite ostrogi.
Historia spółdzielni Świetlik winna być napisana na nowo.
Z podaniem stanowisk ludzi w niej pracujących.
19.06 2017