Chorzów Polska – Rosja 2 : 1
W roku 1952 bezpieka wykończyła ojca za to, że był akowcem. Miałem wtedy siedem lat i zapamiętałem dzieciństwo, jako mroczny koszmar. Bezustanne zgarnianie ojca na niezliczone przesłuchania, ciągłe rewizje w domu, dokwaterowany ubek, strach, płacz i upokorzenie.
Po śmierci ojca matka wpadła w czarną rozpacz. Żeby nas z bratem utrzymać pisała całymi nocami na maszynie i sprzedawała po kolei biżuterię, obrazy, srebrne sztućce, a w końcu jej ukochany fortepian. Nigdy nie widziałem matki uśmiechniętej. Aż naszedł czerwiec roku 1957. Pamiętam jak mama przyszła z pracy i oznajmiła, że jedziemy na mecz z Rosją do Chorzowa.
Już w rozklekotanym zakładowym autobusie panowała atmosfera jakbyśmy jechali na wojnę. Pamiętam, że po przyjeździe na miejsce spojrzałem w niebo, bo myślałem, iż nadciąga burza. Ale niebo było czyste, a grzmiał Stadion Śląski. W miarę jak zbliżaliśmy się do kultowego kolosa wzmagał się groźny pomruk zdradzonych w Jałcie Polaków, którzy przyjechali na mecz, ale tak naprawdę, by wykrzyczeć i zamanifestować nienawiść do sowieckiego ciemiężcy i zaprzedanej Moskwie komuszej władzy ludowej.
Jako dwunastoletni chłopak nie do końca rozumiałem, co się dzieje. Po odśpiewaniu hymnu narodowego na stadionie zawrzało jak w piekielnym kotle. To nie był doping, lecz desperacki krzyk protestu wydobywający się z tysięcy gardeł, który przypominał huk rozbijających się fal na rozszalałym oceanie. Według mnie to była najgorętsza patriotyczna manifestacja w powojennej historii Polski.
Aż nadszedł ów pamiętny moment, gdy maleńki Gerard Cieślik strzelił główką zwycięskiego gola Ruskim.
Myślałem, że się niebo na nas wali. Blisko sto tysięcy ludzi zawyło ze szczęścia, jakby nad stadionem przetaczała się jakaś gigantyczna burza z piorunami. Ludzie rzucali się sobie w objęcia, płakali z radości, poleciały w górę czapki, kapelusze, marynarki, torebki. Wszyscy krzyczeli niech żyje wolna Polska! Rozbrzmiewały toasty i bimber lał się strumieniami.
Chyba wtedy po raz pierwszy zrozumiałem, że nie da się zabić naszej polskiej duszy. Że prawdziwi Polacy nigdy nie ugną karku przed Moskwą.
I raptem zobaczyłem, że moja mama się śmieje, że jest po raz pierwszy od wielu lat uszczęśliwiona. Oszalała z radości wzięła mnie w objęcia wrzeszcząc mi do ucha: „Synku mój kochany! Wygraliśmy z Rosją!!! Pomściliśmy tatę!!!”.
Do grobowej deski tego nie zapomnę.
Nie zapomnę też dumy, jaka mnie wtedy rozpierała, że jestem Polakiem…, tyle wspomnień.
Po tej opowieści już słyszę głosy oburzonych popleczników Tuska, że jątrzę, że judzę, że zagrzewam do bitki, że nie można mieszać sportu z polityką.
Ale przykład idzie przecież z góry. Więc pytam. A cóż innego robi premier, który ewentualny sukces polskiej drużyny już teraz przekuwa na swój własny polityczny rachunek? Bo tak bezczelnie nachalnej propagandy sukcesu, jak obecnie za rządów Platformy nie było ani za Bieruta, ani za Gomułki, ani za Edwarda Gierka. I wierzcie mi, że wiem, co mówię, bo ich wszystkich przeżyłem.
Mam więc głęboką nadzieję, że tym razem Polacy nie dadzą się już zrobić w konia. Że będą dopingować polską drużynę, a nie Donalda Tuska i jego rząd, który już zaciera ręce by się paść ewentualnym sukcesem naszej jedenastki przez następne lata.
Od tamtego pamiętnego zwycięstwa na Stadionie Śląskim minęło pięćdziesiąt pięć lat. I znów Moskwa nas upokorzyła. Mam na myśli to, co się działo po katastrofie smoleńskiej.
Dlatego święcie wierzę, że dwunastego czerwca na Stadionie Narodowym „dokopiemy” Ruskim za plugawy raport Anodiny, w którym przy milczącym przyzwoleniu polskiego Premiera obwieszczono światu, że dziesiątego kwietnia roku 2010, pod Smoleńskiem, pijany polski generał zabił prezydenta Rzeczpospolitej i kwiat polskiej generalicji, w domyśle na polecenie szalonego Lecha Kaczyńskiego. Za to, że nam do dzisiaj nie oddali szczątków Tupolewa. A także za to, że nasz usłużny wobec Moskwy premier oddał smoleńskie śledztwo Putinowi, który się tym śledztwem bawi, jak dziecinną zabawką.
I choć nasza jedenastka jest znacznie niżej notowana od drużyny Rosjan wbrew logice wierzę, że zebrani na Stadionie Narodowym Polacy, podobnie jak pięćdziesiąt pięć lat temu na Stadionie Śląskim, poderwą naszą jedenastkę do boju by pokazać Ruskim, co znaczy nasze odwieczne narodowe credo: Bóg! Honor! Ojczyzna!
A jeśli nie daj Boże przegramy, to nie chciałbym być w skórze Tuska, gdyż przegiął tym razem.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Patrz również: http://salonowcy.salon24.pl/414830,koko-euro-spoko-czyli-przyganial-glab-burakowi