Bez kategorii
Like

10 – Artykuł Jacka Hugo Badera z Gazety Wyborczej, do którego polemikę napisał Andrzej Adamiak.

15/06/2011
452 Wyświetlenia
0 Komentarze
7 minut czytania
no-cover

„Pierwsze dwa lata Mazowszanka była u nas drukowana na powielaczu białkowym. W każdy piątek łączniczka przynosiła skądś do domu moich rodziców Zofii i Tomasza Hugo Baderów matryce gazet.

0


październik 28- 2009 


Artykuł Jacka Hugo Badera z Gazety Wyborczej, do którego polemikę napisał Andrzej Adamiak.

„Pierwsze dwa lata Mazowszanka była u nas drukowana na powielaczu białkowym. W każdy piątek łączniczka przynosiła skądś do domu moich rodziców Zofii i Tomasza Hugo Baderów matryce gazet. Mieszkali na Bielanach na ul. Magiera.
W sobotę zanosiłem je kilka ulic dalej, do domu przy ul. Żeromskiego, gdzie mieszkał Andrzej Adamiak, zwany Rudobrodym albo Andrzejem Rudym, bo mieliśmy także Andrzeja Kudłatego.
U Rudobrodego w sobotę drukowaliśmy we dwóch parę tysięcy gazet. „WOLA” była drukowana gdzie indziej, ale oba tytuły trafiały w niedzielę do punktu nazywanego mieszalnikiem. Gdzie w poniedziałek były dzielone na
paczki. Nasz mieszalnik działał nieprzerwanie całą „wojnę Jaruzelską”. Mieścił się w domu Mietka Kobyleckiego na warszawskim Żoliborzu na ul. Kasprowicza. To święte miejsce Mietek i jego brat byli żołnierzami batalionu „Zośka i w czasie okupacji walczyli w Powstaniu Warszawskim. Gazety trzymaliśmy w wielkiej skrytce w schodach, w której w czasie wojny chłopcy od „Zośki” przechowywali broń i amunicję.
W żmudnym liczeniu i dzieleniu gazet na paczki uczestniczyła obok Mietka, Rudego Andrzeja i mnie, także pani Lidka Kobylecka(bratowa Mietka), jej córka Dorota i czasami poniekąd w celach towarzyskich, kilka dziewczyn z Międzylesia. Grażyna z siostrą, Małgosia, Anka były pielęgniarkami w tamtejszym szpitalu Kolejowym, który należał do naszej firmy. Dziewczyny były naszymi łączniczkami. We wtorek odbierały od Mietka paczki z gazetami i w plecakach wiozły autobusami na kilka (5 albo 6) dolnych punktów kolportażowych, skąd w środę były odbierane przez kolporterów z zakładów pracy.
Od września 1983 roku aż do końca „wojny Jaruzelskiej”, co tydzień z Łodzi przyjeżdżali moi kuzynostwo i brali potężny transport warszawskich książek i gazet, wśród których było 300, 400 egzemplarzy Mazowszanki. To Zosia i Jacek Laskowscy i siostra Zosi- Ewa Dwornik.
W końcu stanu wojennego nasza firma dorobiła się swojej drukarni offsetowej. Chłopcy ukradli ją ze szkoły poligraficznej na ul. Stawki w Warszawie. Brał w tym udział Marek Latos zwany Grubym Markiem- był szefem naszego kolportażu. Piotr Stasiak, Fredek Rosłoń, Waldek i jeszcze jeden chłopak. Ci trzej ostatni byli taksiarzami z MPT, której podziemna Solidarność należała do naszej organizacji. Fredek był u nas szefem transportu, więc wszystek towar woziliśmy taksówką jego lub jego kolegów.
Drukarnia stanęła w domu Piotrka Stasiaka powinno być (PiotraStasińskiego z gazety wyborczej o czym kłamca Bader nie wiedział bo go nie znał ) w Brwinowie, a na początku 1984 roku została przeniesiona za Konstancin Jeziorną w stronę Góry Kalwarii do domku Andrzeja Kamacia, czyli Andrzeja Kudłatego gdzie pracowała do końca wojny. Przy domku Kudłatego stoi kapliczka z Matką Boską w aureoli, w której paliło się kilka żarówek. To był znak, że wszystko jest w porządku i można wchodzić po gazety.
W 1986 roku Piotrek został szefem kolportażu a ja transportu a Na początku 1988 roku przejąłem także jego obowiązki. Każdej niedzieli zabierałem gazety z drukarni na mieszalnik do Mietka. Pomagali mi nasi taryfiarze, a potem mój tata, brat Tomek. A gdy zrobiłem prawo jazdy najczęściej radziłem sobie sam.
Drukarnię obsługiwali dwaj Andrzeje, Rudy i Kudłaty, to byli nasi drukarze. Ich szefem był Rysiek, którego nazwiska nie pamiętam drukowaliśmy tam nasze gazety „wola” i Mazowszankę. Blachy do offsetu po staremu przychodziły do moich rodziców. Nasza siatka kolportażu, jak widać nie była zbyt misternie utkana. To bardzo klarowne, bezpieczne i sprawnie działający system. Mieliśmy tylko jedną wpadkę. W 1985 roku ubole namierzyli nasz śródmiejski punkt kolportażowy na ul. Marchlewskiego, który obsługiwał piątą część siatki. Nim bezpieka założyła kocioł, w który zresztą nikt nie wpadł – długo obserwowali mieszkanie i długo robili zdjęcia wszystkim dostawcą i odbiorcą. Gęby kilku z nas trafiły do milicyjnych kartotek, więc już do końca wojny, lepiej było nie zgłaszać się po paszport.
Raz w tygodniu objeżdżałem wszystkie dolne punkty kolportażowe i zbierałem pieniądze za gazety- Przynosili je kolporterzy. Zachowałem ostatnią rospiskę, w której w wielkim porządku zapisywałem wszystkie wydrukowane i wysłane na 26 punktów kolportażowych egzemplarze, np. w kwietniu 1988 roku wydrukowaliśmy 2100 egzemplarzy(244 nr.) Mazowszanki. Numer był dwukartkowy, więc kosztował 40 złotych. Odzyskałem pieniądze za 1875 egzemplarzy, ostatniego(290) numeru Mazowszanki wydrukowaliśmy tylko 870 egzemplarzy. Zebrałem 31 tyś. 320 złotych.

Wszystkie pieniądze oddawałem Michałowi Boniemu, który w naszej firmie był odpowiedzialny za utrzymywanie kontaktów z władzami podziemnej solidarności i redakcją Tygodnika Mazowsze.
Tekst z oryginału przepisał Andrzej Adamiak.

0

Alfred Rosłoń

Pragne Panstwa zainteresowac jasnymi i ciemnymi stronami dzialan podziemnej struktury SOLIDARNOsCI - Miedzyzakladowego Komitetu Koordynacyjnego „wola”. Moim celem jest, niedopuszczenie do zaklamywania niedawnej historii z lat 1982 - 1989

346 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758