(1) katastrofa smoleńska polskiego wymiaru sprawiedliwości
23/12/2011
348 Wyświetlenia
0 Komentarze
30 minut czytania
prawniczy etos „bezstronności’, „rzetelności”, dążenia do „obiektywizmu” i „wszechstronnego wyjaśnienia okoliczności sprawy”, to dla krakowian wierutna, martwa bzdura. Bo im bardziej z Gdańska na południe Polski, tym gorzej.
Zgodnie z wynikami niezależnych badań różnych grup psychologów zajmujących się percepcją człowieka, żaden wpis internetowy tej długości jak poniżej, nie ma szans na to, że zostanie rzetelnie przeczytany „z monitora”. Dlatego osobom szczerze zainteresowanym zalecam „wydruk”, pozostałe osoby zaś uprzedzam – a są takie wszędzie, nie tylko na NE – że wyrywkowe czytanie tego wpisu może spowodować Wasze niezrozumienie jego treści, z Waszej winy, nie mojej 😉
1. Wprowadzenie
– Analogia, to dopuszczalny dowód w postępowaniu procesowym. Inna rzecz, czy ktoś się tym faktycznie przejmuje. Jak wiadomo, prokurator i sędzia zwykle nie przejmuje się niczym – a powinien. Kodeks postępowania karnego mówi że (art. 7): „Organy postępowania kształtują swe przekonanie na podstawie wszystkich przeprowadzonych dowodów, ocenianych swobodnie z uwzględnieniem zasad prawidłowego rozumowania oraz wskazań wiedzy i doświadczenia życiowego” – proste, nieprawdaż? Trzeba podkreślić, że w urzędowej wykładni tego przepisu zostało wyoślone różnym krętaczom w togach, że „ocena swobodna"nie oznacza „oceny dowolnej”. I nic. Prawo prawem, wykładnia wykładnią, a krętacze swoje.
– Byłem już pięć razy więziony – za rzekome „groźby karalne”, których w świetle PRAWIDŁOWO rozumianych i interpretowanych przepisów nigdy nie było i nie ma (a „przy okazji” i dla wzmocnienia efektu – skazywano mnie za rzekome znieważenia publiczne i kilka innych kuriozów, których albo wogle nie popełniono, albo które były zupełnie innymi czynami niż to co opisywał sobie „pod tezę” krakowski prokurator – no ale jak ktoś chce uderzyć psa, to kij się zawsze znajdzie).
– Jedynie mój „debiut więzienny” – czyli areszt do pierwszej sprawy, z którego zwolniono mnie natychmiast po sporządzeniu doskonałej dla mnie – i oczywiście zgodnej ze stanem faktycznym – opinii psychiatrycznej (listopad 2000r.) można uznać za usprawiedliwiony okolicznościami sprawy. Bo rozumiem to, że „zachodziła obawa”, iż jestem jakiś szalony, albo coś w tym rodzaju – trzeba więc było rzecz zbadać. Ten mój więzienny debiut, przykra nauczka na całe życie, miał miejsce w Warszawie – i nie jest to bez znaczenia dla dalszego wywodu. Bo tylko w Warszawie nie popełniano kurestw procesowych, choć się z wyrokiem – nie zgadzam (oskarżająca mnie osoba przyznała nie pytana, że cierpi na zaburzenia psychiczne – więc jakże ja mam odpowiadać za cudze, chorobliwe lęki etc.?). Wszystkie późniejsze zdarzenia miały miejsce w Krakowie, od wiosny 2004 roku – do teraz.
– Za każdym razem – oprócz ostatniego – byłem więziony „awansem”: czyli na potrzeby procesowe i bez wyroku; stąd doskonale wiem jakie „możliwości” obrony ma osoba aresztowana. Ma żadne. Musi bowiem zatrudnić adwokata, co z więzienia nie jest możliwe bez pomocy osoby przebywającej na wolności, i trwa to zwykle tak długo, że szkód wyrządzonych aresztem już nic i nigdy nie naprawi. Zaś jeżeli adwokat jest „z urzędu”, to nawet palcem w bucie nie kiwnie żeby sięgnąć po konieczne do zebrania lub zabezpieczenia dowody niewinności. Nie za to mu płacą, żeby stwarzał prokuratorom i sędziom „przeszkody procesowe”. Proszę nie mieć złudzeń – za ostatnim razem też mnie uwięziono; wyrok „winny” zapadł bez postawienia zarzutów, bez przedłożenia mi akt sprawy – które sąd obiecywał mi dosłać, zapadł najbezczelniej zaocznie, bo miałem być przecież doprowadzony na rozprawę, a nie skazany bez procesu – co wynikało z pouczenia towarzyszącemu wezwaniu mnie na inaugurację tego procesu z Warszawy do Krakowa. Nie miałem żadnych pieniędzy, a tym bardziej na bilet. Pieszych pielgrzymek do Krakowa nie mam ochoty urządzać, zwłaszcza zimą. Sędzia obiecywał mi w wezwaniu, że mnie doprowadzi „przymusowo”, jeśli sam się nie stawię na otwarciu procesu o posługiwanie się czerwonym kolorem długopisu. A sporządzona opinia psychiatryczna (2009) tylko potwierdzała wspomnianą opinię z roku 2000 – jestem zdrowy, w pełni poczytalny – czyli czerwonym długopisem mogę się posługiwać – nie mam żadnych zaburzeń osobowości skutkujących jakimś zagrożeniem dla otoczenia, i że „mogę przebywać na wolności”.
– Pół roku później, przypadkowo wylegitymowany, trafiłem na sześć pełnych miesięcy do więzienia celem „odbycia kary”. Sprawcą tego kurestwa procesowego, które wyżej opisałem, jest krakowski sędzia rejonowy Szymon Majcher (jego nazwisko w slangu więziennym oznacza prosty, ręcznie robiony z żyletki i np. patyka od szczoteczki do zębów nóż). Można byłoby teraz zniżyć się do poziomu orzecznictwa Majchera, i nazwać go tępym, nieprawdaż? Niestety, z formalnego punktu widzenia on nie jest tępy –
on jest „doktorantem” przy katedrze prawa karnego UJ. Ktokolwiek tam jest jego promotorem (Ćwiąkalski? Zoll? jakiś inny Seremet albo Gowin?), to jest osoba umoczona w dotychczasowe, i szykowane dalsze łamanie praw ludzkich i obywatelskich do uczciwego procesu i do rzetelnej obrony.
Zapowiedziana nowelizacja „kodeksu postępowania karnego” to tamtejsze dziecko. Służyć ma ona JESZCZE łatwiejszemu oskarżaniu i skazywaniu każdego do kogo można się jakoś przyczepić – bez rzetelnego zbadania sprawy, a nawet „wogle bez procesu”. I bez wiedzy ofiary oskarżenia i „procesu” na niby. Dodać muszę, że moja partnerka życiowa także jest doktorantką – podobnie jak ww. przestępca w todze, świadomie oszukujący podsądnych sędzia rejonowy Szymon Majcher. Stąd
nikt mi nie wmówi, że Majcher niema możliwości utrzymywania prywatnych kontaktów i więzi z ludźmi, którzy powinni go rozliczyć z popełnionego przestępstwa.
W końcu jest ob. doktorantem przy katedrze, której profesorowie są kimś więcej niż „głównymi” architektami” szatańskich zmian prawnych w Polsce – ci profesorowie mają monopol na kształt i obraz polskiego prawa procesowego. Monopol to więcej niż dominacja. Monopol zaś w dziedzinie tego rodzaju, jak „prawo” – musi prowadzić do wynaturzeń i zboczeń.No i do nich prowadzi, krok po kroku, już od dziesięciu lat (kto spowodował przepełnienie polskich aresztów i więzień? jakim aktem prawnym – bądź „instrukcją”, bo Seremetowa instrukcja ws. „sposobu uboju karpia”, to nie jest jedyna „instrukcja” w historii prokuratury, wręcz przeciwnie –podobne instrukcje są okresowo wydawane także sędziom, żebyście Państwo nie mieli złudzeń. I dlatego Ćwiąkalski dał „z urzędu” państwową łapówkę dla prokuratorów w stanie spoczynku, żeby „milczeli” co NAPRAWDĘ dzieje się w ich służbach – dokładnie tak to Ćwiąkalski wyjaśniał, że młodzieniaszek Świątkowski i jego 27 kolegów bierze mnóstwo forsy za nic, czyli za MILCZENIE. patrz:
http://prawo.gazetaprawna.pl/artykuly/412165,prokuratorzy_zlikwidowanej_krajowki_najlepiej_oplacanymi_bezrobotnymi_w_kraju.htmlcyt. „
Czym zatem kierował się Zbigniew Ćwiąkalski, który jako minister sprawiedliwości pilotował ustawę? – Mam dwa argumenty. Pierwszy: chciałem uniknąć sytuacji, w której prokuratorzy Prokuratury Krajowej będą z zemsty rzucani po prokuraturach rejonowych. Drugi: są to ludzie o unikalnej i niebezpiecznej wiedzy. Państwo powinno dbać, aby prokuratorzy i oficerowie służb specjalnych nie frustrowali się i nie szkodzili państwu tym, co wiedzą – tłumaczy.”) [Cały tekst tej rozmowy mam skopiowany – chętnym słuzę pomocą]
–
Kuriozalnym argumentem Gowina, Seremeta, Zolla i Hofmańskiego (cała ta czwórka ma swoją bazę środowiskową w Krakowie), na rzecz forsowanych obecnie zmian służących ostatecznej likwidacji prawa oskarżonego do rzetelnej obrony i procesu(patrz:
http://wokanda.nowyekran.pl/post/45063,zbrodnicza-nowelizacja-prawa-gowin-oszalal-albo-schlebia-mafii ),
jest rzekoma potrzeba „skrócenia czasu” postępowań, co popierają stwierdzeniem noszącym znamiona przygany, że obecnie „najdłużej” pracują sądy warszawskie. Pracują najdłużej, i robią najmniej błędów w orzecznictwie – bo jedno wpływa na drugie. Albo sprawę bada się wnikliwie (co wymaga czasu), albo po łebkach (co niczego nie wymaga, tylko „dowodów pod tezę”. Nawet oskarżony już im nie jest potrzebny, bo po co miałby mieć coś do powiedzenia? Żeby marnować pieniądze podatników?).
2. katastrofa
– 10 kwietnia 2010r. mieliśmy z narzeczoną sprawę do załatwienia w centrum miasta, wstaliśmy rano, bo mieszkaliśmy wtedy na przedmieściach Poznania. Szok i osłupienie – tyle pamiętam z moich pierwszych chwil po usłyszeniu tragicznych wieści ze Smoleńska. Zanim wybraliśmy się w drogę do miasta, czyli do tramwaju, przypięliśmy sobie żałobne wstążeczki. To było wynikiem potrzeby chwili, a nie manifestacją polityczną. Potem liczyłem dłuuugieee godziny oczekiwania, aż nowa głowa państwa (według Konstytucji RP – marszałek sejmu), zechce łaskawie powiedzieć cokolwiek – choćby kilka słów do narodu i reszty obywateli, chociażby o tym że jeszcze państwo trwa, że jeszcze ktoś sprawuje w nim jakąś kontrolę nad sytuacją. Na głos pomstowałem, że gdyby coś takiego zdarzyło się z prezydentem USA, to reakcja jego zastępcy byłaby z minimalną zwłoką – a tutaj cisza, i zupełna obojętność władzy na przerażenie i niepewność tego co się dzieje.
– Dzisiaj jestem obrażany zarówno przez zwolenników teorii o „wypadku”, którym wytykam wszystkie wady i absurdy ich argumentacji (bo np. jest faktem, że OBOWIĄZKIEM obsługi lotniska było STANOWCZO ZAKAZAĆ nawet próby lądowania w takich warunkach; bo taką mają tam pracę – kierować ruchem lotniczym, i takie tam mają uprawnienia i obowiązki – dbać o to, żeby to był ruch bezpieczny, do cholery), obrażają mnie także zwolennicy teorii o „zamachu” – którzy także już wiedzą jak było, i każdy sprzeciw przeciwko naciąganiu faktów traktują jak osobistą obelgę, tudzież dowód mojej nierzetelności. A przecież to nie ja działam „pod tezę”, to nie ja szukam „dowodu na zamach”, albo „dowodu na wypadek”.
– Obie strony zawzięcie walczą o udokumentowanie własnej tezy; żadna nie zamierza zebrać i przeanalizować w sposób gruntowny WSZYSTKICH możliwych do zdobycia dowodów na WSZELKIE okoliczności związane z katastrofą. Każda ze stron z góry przesądziła o wyniku postępowania; żadna nie jest skupiona na rzetelnej realizacji przywołanego we „wprowadzeniu” do niniejszego postu art. 7 kodeksu postępowania karnego – który tutaj przywołam raz jeszcze – „Organy postępowania kształtują swe przekonanie na podstawie wszystkich przeprowadzonych dowodów, ocenianych swobodnie z uwzględnieniem zasad prawidłowego rozumowania oraz wskazań wiedzy i doświadczenia życiowego” – a moje wołanie, jest wołaniem na puszczy…
– Jestem przekonany, że każdym drugim tupolewem TU-154, bez problemu można kosić brzózki, i nie ma także żadnych przeszkód żeby tego rodzaju dowód (eksperyment swądowy) przeprowadzić. Wystarczy wziąć taką jak w Smoleńsku brzózkę (rosną w Polsce, a już potężniejsze drzewa przesadzano), osadzić ją w stosownej części pasa wybranego lądowiska (mamy w Polsce dosyć lotnisk, żeby skorzystać z któregoś na rzecz tak ważnego eksperymentu), można to przygotować bardo precyzyjnie, rysując linię na której trzeba lądować, żeby przyłożyć skrzydło tupolewa do brzózki w takim miejscu, jak to się stało pod Smoleńskiem. Wystartować z innego lotniska, wylądować w miejscu eksperymentu. Czy jakiś pilot miałby problem ze skoszeniem brzózki? raczej nie, bo pilotaż wymaga bardzo dużej precyzji na każdym etapie lotu, a zwłaszcza przy lądowaniu. Wręcz wydaje się niemożliwe, żeby pilot miał problem ze skoszeniem odpowiednio osadzonej na pasie brzózki.
– Ale z drugiej strony nie wiem, jak zadziała na pozostałe instalacje samolotu takie trzepnięcie w brzózkę, bo kiedy np. waliłem pięścią w trzeszczący telewizor, dla którego konstrukcji -moja pięść – nie stanowiła poważniejszego zagrożenia, to raz znikały trzaski, raz znikał glos, a kiedyś zniknął obraz.
– Może rzeczywiście coś w tamtym samolocie wybuchło, nawet nie wiem – bo skąd – czy nie przewoził on jakichś oficjalnych pirotechnik – w końcu wojsko miało złożyć hołd Polakom pomordowanym w Katyniu. Nie planowano jakiejś salwy honorowej?
– Może odłamek brzózki uszkodził napęd maszyny.
– Chciałbym także wiedzieć, kim jest ów tajemniczy jegomość, który ponoć „nie zdążył” na ten feralny lot. Pamiętam dobrze pierwsze doniesienia dziennikarzy. Kiedy ustalano listę ofiar, nie było tej listy natychmiast, ponieważ – tak mówiono w telewizji – trzeba tę listę sprawdzić, gdyż nie wiadomo czy wszyscy byli na pokładzie, bo jedna osoba nie zdążyła na lot…
– Mam pytania bez przygotowanych z góry odpowiedzi. I tym się – niestety – w większości wypadków różnimy, ze wszystkimi konsekwencjami takiej odmienności naszych POSTAW procesowych.
3. Analogia
– Byłem zmuszony zaopatrzyć ten tekst we „wprowadzenie”, zresztą pobieżne, żeby „ustawić do pionu” tych, którzy w życiu nie byli w polskim sądzie, zwłaszcza krakowskim, i którym się zdaje że sposób myślenia i działania śledczych i sędziów „musi” być mądry, bo prawo tworzą „profesorowie”, bo tamto, bo siamto. Osobiście i gruntownie przekonałem się o tym, że prawniczy etos „bezstronności’, „rzetelności”, dążenia do „obiektywizmu” i „wszechstronnego wyjaśnienia okoliczności sprawy”, to dla krakowian wierutna, martwa bzdura. Bo im bardziej z Gdańska na południe Polski, tym gorzej.
– Zresztą nie tylko w sądownictwie, prokuraturze, policji i w pozostałych służbach – wszędzie gdzie tylko się nie spojrzy wokół, prym wiedzie postawa działania na skróty, bo „przecież wiadomo” – choć nie wiadomo skąd dokładnie.
– Kiedy oskarżano mnie w Krakowie (w roku 2004) po raz pierwszy – i skazywano, trzymając awansem w więzieniu – dowodem wygłoszenia groźby miał być nigdy nie wysłany, po prostu nieistniejący sms. Dlatego byłem spokojny o wynik sprawy. Nauczony moją pierwszą i (miałem nadzieję) jedyną „przygodą” z prawnikami i ich szaleństwem, co miało miejsce w Warszawie (ściśle biorąc: w podwarszawskim Pruszkowie), krakowskie oskarżenia traktowałem jak oczywistą rzecz upadłą – chociażby dlatego, że nie było czynu, więc nie było przestępstwa. Tymczasem zażądałem billingów i szeregu innych oczywistych dowodów. Żadnego nie zrealizowano. Złożyłem zeznanie, całkowicie ZIGNOROWANE, w którym wskazałem dokładnie korupcyjne motywy atakującej mnie córki krakowskiego posła SLD, studiującej już wówczas prawo na UJ, razem i na jednym roku z synem Wassermanna, również posła. Obaj panowie posłowie, mając swoje dzieci na jednym roku prawa na tej samej uczelni, obaj dojeżdżający z Krakowa do Warszawy, z całą pewnością NIE utrzymywali ze sobą żadnych kontaktów, bo niby o czym mieliby rozmawiać? na dokładkę, dany poseł SLD który słusznie dostrzegł zagrożenie w mojej wiedzy na temat jego machlojek z policją krakowską i z tamtejszymi eSBekami, a w które wkręcił swoją córkę – zasiadał w sejmowej komisji „spraw wewnętrznych”, zaś pan poseł Wassermann -czymże on się zajmował, jakimi dziedzinami? Sportem i turystyką zapewne…
– Aby jakoś udowadniaćmoją winę, co nie było możliwe, gdyż po prostu NIE ISTNIAŁ żaden sms mojego autorstwa „z groźbami”, czego z łatwością mógłby dowieść żądany przeze mnie billing, policjant Tomasz Kurek, wraz z drugim policjantem, Adrianem Olszówką, usiedli sobie z telefonem komórkowym w ręku, i mozolnie edytując tekst w edytorze „napisz wiadomość” – wyprodukowali fałszywkę. Zrobili swemu dziełu fotografie, i dołączyli ten utwór do akt. Był to rok 2004, i nie istniały wtedy sms-y bez danych o nadawcy , bez daty i godziny otrzymania wiadomości. Ponadto bez billingów i bez ich wysyłania między sobą, gdybym chciał dalej wyliczać FAKTY.
– W całym opisanym wyżej postępowaniu (a potem w kolejnych) najważniejsza była przyjęta z góry teza: że skoro córka posła SLD, po dwu i pół letnim związku – w bardzo nieelegancki sposób – zamieniła mnie na tzw. „lepszy model”, to ja „muszę” działać z zemsty, to ja „muszę” dążyć do zemsty, to ja „muszę” sięgać po groźby i szantaże.
Przez całe moje dorosłe życie nic nie muszę, gdyby to kogoś obchodziło – i cenię sobie takie usposobienie. Milczeć także nie muszę. I za to mnie wówczas zaczęto wsadzać do więzienia. Nie oszukujmy się – teraz czekam kiedy znowu po mnie przyjdą. Oni tak mają, nie wolno pisać i publikować nagiej prawdy o przestępstwach ludzi stojących ponad prawem. Zapytajcie Seremeta, Gowina, Zolla, Hofmańskiego, Ćwiąkalskiego, Ziobrę i Millera – tego co właśnie wrócił z urzędu ministra MSWiA, czyli z dowodzenia policją i służbami, na posadę wojewody małopolskiego – oni są wszyscy z Krakowa. Każdy jeden z nich.
– Analogia między moimi perypetiami ze środowiskiem „krakowskiego gadania” a tym, jak ci sami ludzie prowadzą swoje działania w stosunku do tragedii smoleńskiej – jest oczywista. Obie strony (stronnictwo „wypadku” i stronnictwo „zamachu”) dziwnym trafem reprezentują osoby kierujące się krakowską szkołą postępowania dowodowego; których rozumowanie nie jest rozumowaniem, tylko parciem na przyjętą z góry „tezę”. I właśnie dlatego, że taką mają mentalność – tak bardzo oni się brzydzą „niepotrzebnym”, rzekomym „przewlekaniem” każdego postępowania poprzez zasięganie i badanie dowodów.
– Są różne szkoły prawnicze, bo to jest dziedzina wiedzy – a nie nauki. Na dodatek, żaden profesor się nie rozerwie – stąd zupełnie innych wychowawców mają prawnicy po „szkole gdańskiej”, „ szkole wrocławskiej”, „szkole warszawskiej”, czy też po „szkole poznańskiej”. Niestety, nie mają oni NIC do powiedzenia w Polsce, bo nie uczestniczą nawet w „komisjach kodyfikacyjnych" ministerstwa sprawiedliwości. Te posady są od lat zarezerwowane dla "szkoły krakowskiej’.
– Nie ma żadnej nadziei na rzetelność w jakimkolwiek postępowaniu jeżeli decydujący wpływ na to postępowanie mają osoby dotknięte „krakowskim gadaniem” (wg definicji, idiom ten oznacza „eleganckie pierdolenie głupot bez sensu”). Dlatego myślę, że na pierwszy sumienny, bezstronny, rzeczowy i wszechstronny raport o katastrofie smoleńskiej – jeszcze będziemy musieli długo poczekać. Być może, nigdy on nie powstanie. Dopóki nie rozwalimy :układu krakowskiego”, nie ma szans na praworządność w Polsce.
– I żeby to było jasno powiedziane: „układ krakowski” to coś więcej, niż to, o czym gadał w amoku swojej władzy Zbigniew Ziobro, polując na SLD-owskiego prezydenta Krakowa, prof. prawa po UJ – Jacka Majchrowskiego. Bo ten „układ krakowski”, to układ ponad etykietkami partyjnymi; i pan Ziobro (tudzież m.in. pan Graś, pan Widacki, pan Świątkowski, zm. pan Wassermann …)ów układ współtworzy, proszę Państwa. To są ludzie których nikt nie nauczył ani reguł prawidłowego rozumowania, ani zasad etycznych w postępowaniu wobec drugiego człowieka.
– Oni tak po prostu mają, oni mają zawsze „pod tezę”.
tymczasowo prowadzący wpisy na profilu TRYBUNAŁ OBYWATELSKI – Dariusz R. Bojda, Poznań 23.12.2011r.