Spór o Powstanie Warszawskie jest jednocześnie sporem o pamięć i prawdę. W mojej opinii dla wielu środowisk bardzo niewygodnym. Spróbujmy się przyjrzeć, komu i dlaczego Powstanie może wadzić?
Najprościej byłoby spuentować sprawę stwierdzeniem, że sukces ma wielu ojców, ale porażka zawsze jest sierotą. Jednakże prawda jest taka, że spory o ocenę wydarzeń historycznych nie są niczym nowym ani nadzwyczajnym w historiografii.
Część „krajowych” krytyków Powstania Warszawskiego (a także najczęściej polskiej polityki przedwrześniowej i dwudziestolecia międzywojennego), bardziej lub mniej świadomie, swoje stanowisko ma umocowane w międzywojennych sporach politycznych, czy – w dłuższej perspektywie – w XIX. – wiecznym sporze pomiędzy warszawską a krakowską szkołą historyczną. Doskonałym przykładem jest tutaj jeden z moich ulubionych publicystów, Rafał A. Ziemkiewicz, który nie ukrywa swoich politycznych sympatii do idei Romana Dmowskiego i przedwojennej ednecji.
Warto jednak odnotować, że różnice w postrzeganiu kształtu i roli państwa, a co za tym idzie – jego polityki i jej ocen, nie przekładają się w tym przypadku na akceptację międzynarodowej „pedagogiki wstydu”.
Jednakże nie da się ukryć, że dla części uczestników debaty publicznej krytyka Powstania Warszawskiego ma inny charakter. To ci, którzy żyją ze świadomością, że ich (często wysoka) pozycja społeczna, nierzadko „dziedziczna”, jak również awans społeczny, nie wynikają z heroicznej walki o niepodległość z niemieckim okupantem, kompetencji tudzież walorów moralnych. To „elity” historycznie oparte na sowieckich bagnetach, „Łączce”, procesie szesnastu, „obławie augustowskiej” itp.
Na marginesie – ciekaw jestem, ilu z nich, często dziś hunwejbinów „multi – kulti” i „integracji”, odwołuje się do tradycji Powstania Warszawskiego walcząc o „demokrację”, „wolne media” i „niezależność sądownictwa”?
Pamięć o Powstaniu Warszawskim jest jednocześnie pamięcią o polskim podziemiu – o Armii Krajowej, Narodowych Siłach Zbrojnych, partyzantce i fenomenie na skalę światową – Polskim Państwie Podziemnym. To pamięć o polskim wysiłku i krwi przelanej w walce z niemieckim agresorem i okupantem. Niewygodna dla naszych zachodnich „sojuszników”: Wielkiej Brytanii, Francji, a w późniejszym okresie – USA. To wypomnienie instrumentalnego potraktowania Polski i Polaków w 1939 r. i później, ale również pamięć jak to w ostatecznym rozrachunku wyceniono, gdy przy pierwszej nadarzającej się okazji Polska i Polacy zostali zwyczajnie przehandlowani. W Teheranie, Jałcie, Poczdamie… Jak dziś Polacy mają im ufać, mając taki bagaż doświadczeń historycznych?
To zarazem pytanie wobec okładających Polaków cepem „pedagogiki wstydu” o (w najlepszym przypadku – bierną) postawę społeczeństw Zachodu wobec Zagłady Żydów. Jak tu jednocześnie mówić o „polskich obozach koncentracyjnych”, gloryfikować Powstanie w Getcie i zarazem dyskredytować Powstanie Warszawskie, przypominać o PPP, AK, NSZ, „Żegocie”, Irenie Sendlerowej i Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata? Jak nie zauważyć, że Polska nigdy nie miała rządu kolaboracyjnego? Jakim cudem niemieccy przemysłowcy sądzeni w Norymberdze dostali (o ile w ogóle) wyjątkowo łagodne wyroki?
Jak tu żądać odszkodowań od Polski? Jak nie zadać pytań, jak to się stało, że niemiecki przemysł, podczas II wojny światowej obficie korzystający z niewolniczej pracy więźniów obozów koncentracyjnych, tak szybko i bez zagranicznego wsparcia, po wojnie „stanął na nogi” i nie od dziś jest gospodarczą „lokomotywą” UE?
Rzecz jasna najbardziej dotkliwa pamięć o Powstaniu Warszawskim, i tym wszystkim, co się z nim wiąże, jest dla samych Niemców, którzy dziś usiłują narzucać całej Unii Europejskiej swój punkt widzenia w zakresie demokracji, wolności mediów i sądownictwa, „solidarności” etc. Pamięć o Powstaniu Warszawskim obala mit o „polskim kolaborancie” współwinnym „holokaustu”. Przypomina, że to Polacy jako pierwsi postawili się fetowanemu przez Niemców Hitlerowi i nigdy nie złożyli broni, że volksdeutsche, szmalcownicy i inni szubrawcy nie mogli liczyć na pobłażanie Polaków. A przede wszystkim – tu warto przytoczyć nieco przewrotnie argument krytyków PW – że sposób tłumienia Powstania był w swej istocie kwintesencją niemieckiej okupacji Polski. To nie dowódcy Powstania Warszawskiego wysłali oddziały Reinefarth (pytanie o jego powojenne losy) czy Dirlewanger, jak wcześniej w ’39. to nie Wojsko Polskie wysyłało oddziały Einsatzgruppen; to nie Powstańcy dokonali rzezi Woli czy Ochoty; to nie Powstańcy wrzucali do piwnic granaty wiedząc, że ukrywają się tam cywile.
Wygląda na to, że trzecie pokolenie AK – owców walczy nie tylko z trzecim pokoleniem UB – eków. Widać to wyraźnie w stosunku do pamięci Powstania Warszawskiego.