Par delicatesse j’ai perdu ma vie.
W 2008 roku ukazały się pamiętniki Krzysztofa Mikołaja Radziwiłła ( czerwonego księcia) z wiele mówiacym podtytułem: "Od feudalizmu do socjalizmu". Wcześniej, bo w 1994 oraz 1996 roku ukazały się pamiętniki jego córki Zofii Skórzyńskiej z domu Radziwiłł. Tym razem adekwatny do treści podtytuł brzmiał: " Świadectwo czasu minionego".
Kilka dni temu wydawnictwo Glaukopis, opublikowało pod tytułem "Człowiek nieuwikłany, Wspomnienia z PRL’" autobiografię syna Zofii i wnuka Krzysztofa – Piotra Skórzyńskiego.
Piotr Skórzyński nie żyje od czterech lat. 3 czerwca 2008 roku popełnił samobójstwo w niezgodzie- jak sam napisał- na znikczemnienie świata. Precyzyjny opis tego znikczemnienia można odnaleźć w jego licznych publikacjach.
"Człowiek nieuwikłany" to "portret artysty z czasów młodości", to świadectwo trudnego dojrzewania pisarza w czasach PRL. Nie ma w niej głębokich analiz politycznych, ani skandali towarzyskich, nie ma opisu arystokratycznych obyczajów, ani opłakiwania utraconych mebli, sreber i majątków.
Meble i srebra zupełnie Piotra nie interesowały. Albo inaczej- interesowały go czysto teoretycznie, nie osobiście. Ustaliliśmy to kiedyś podczas dyskusji na temat kafli i porcelany. W zarozumiałości swojej uważałam, że jestem jedynym amatorem porcelany, nie odczuwającym najmniejszej potrzeby posiadania przedmiotów swej wiedzy i fascynacji ( mam jedynie filiżankę Wedgdwooda- jasperware i potłuczony kafelek z nieborowskiej manufaktury).
Okazało się, że jest nas co najmniej dwoje. To jedna z wielu cech wspólnych, które odnaleźliśmy sporządzając z Piotrem nasz prywatny " protokół zbieżności".
Poproszono mnie kiedyś o tekst do zbioru wspomnień o Piotrze napisanych przez jego przyjaciół. Poczułam się zupełnie bezradna. Nie potrafiłam nawet odpowiedzieć na pytanie, czy w ogóle byłam jego przyjaciółką. Po wielu latach znajomości i niejednej przegadanej nocy, z dużymi oporami przeszliśmy " na ty".
Z jego żoną Joanną Waliszewską byłam " na ty " od pierwszego dnia znajomości.
Ustalilismy z Piotrem, że choć obydwoje nie lubimy "anglosaskich póz", jesteśmy jak angole w specyficzny sposób sztywni. Nie ma to nic wspólnego z przerostem jakkolwiek rozumianych form. ( sztywne trzymanie się form charakteryzuje na ogół osoby niepewne swego statusu społecznego).
W obopólnej niechęci do zbyt łatwej fraternizacji kryło się zupełnie co innego- nasz szacunek do słów i gestów i przeświadczenie, że są one znaczące.
Choć młodość Piotra była " górna i chmurna" albo – jak sam mówił- " chmurna i i durna", a wiek męski okazał się " wiekiem klęski", jego dzieciństwo bynajmniej nie było "sielskie i anielskie". Z porażającą szczerością pisał o tym w swoich pamiętnikach.
" Fascynujący, porażający i obrazoburczy autoportret"- napisał o książce Marek Jan Chodakiewicz.
Choć Piotr był niezwykle uprzejmy dla ludzi nigdy nie starał im się przypodobać.
Bezceremonialność z jaką mówił po angielsku ( prawie jak Wołodia Bukowski) mogłaby wyleczyć z kompleksów niejedną współczesną Dulską, która uważa, że pronunciation świadczy o statusie społecznym.
Często słyszałam, że pomimo pewnej abnegacji Piotra widać było po nim klasę. Bawiło mnie to do łez. Piotr nie usilował nikomu prezentować klasy( to też pojęcie z repertuaru współczesnych Dulskich) , bo po prostu te kategorie zupełnie go nie obchodzily, był klasą sam w sobie.
I to był chyba podstawowy punkt zapalny w jego trudnych relacjach z rodziną, która gładko połączyła arystokratyzm pochodzenia, form i aspiracji z akceptacją systemu komunistycznego w pokoleniu dziadka, a w nstępnym – systemu postkomunistycznego, z epizodem solidarnościowej bohaterszczyzny y comprise.
Piotr do nich wszystkich zupełnie nie pasował, nie pasował zresztą nigdzie, był typowym outsiderem. (To też znalazło się w naszym protokóle zbieżności.) Jego paryskie kuzynki w rozmowie ze mną delikatnie sobie z niego podkpiwały . W ich ślicznych główkach nie mieścilo się, że można być tak zasadniczym i nudnym w sprawach zupełnie dla nich drugorzędnych ( jakieś tam polskie miazmaty) i tak obojętnym i niezorientowanym w kwestiach dla nich najistotniejszych ( kto z kim kiedy jak i gdzie).
Piotr miał zwyczaj palić za soba mosty. Choć siedział w jednej celi z Michnikiem , po krótkim czasie odszedł z hukiem z Gazety Wyborczej. Nie " bywał", nie interesowało go zupełnie intelektualne i artystyczne targowisko prózności – wystawy, wernisaże, premiery.
Pamietnik Piotra to obrachunek z młodościa człowieka, który żegna sie z życiem. Nie ma w nim cienia pozy (jak u Gombrowicza), czy też pozorowanej szczerości pokrywajacej zmyślenia ( jak u Rousseau).
Jest prawda, tylko prawda, niewygodna prawda i – jak sam pisze- niestety nie cała prawda. Ale uzupełnień, które autor obiecał już nie doczekamy.
Pierwszą częśc swej autobiografii Piotr zakończył wierszem Arthura Rimbaud. Niech ten wiersz zostanie jako pointa.
Oisive jeunesse
a tout asservie,
Par delicatesse
J’ai perdu ma vie