„A gdyby źli ludzie
chcieli szkodzić Dudzie,
Mur stanie wokół pałacu.
Chamstwo odgrodzimy,
Jędrka obronimy,
Bo naturę mamy chwacką
i zawadyjacką…”
Dzisiaj, wpatrując się w nagranie fontanny ziemi, wylatującej spod koła prezydenckiej limuzyny, nie mogę powstrzymać się od pytania: Czy udało się nam (mnie) skutecznie „odgrodzić chamstwo” od Prezydenta? A może była to tylko pusta deklaracja na wyrost? Albo raczej (ale to najgorsza wersja) czy „narzędzia”, którymi dysponujemy – my, zwykli obywatele III RP – są wystarczająco skuteczne, by to chamstwo móc „odgrodzić”? I czy o skuteczności tego „odgradzania” mamy przekonać się dopiero wtedy, kiedy ktoś nam przebije oponę? Albo przetnie przewód hamulcowy? Może byłoby dobrze zerwać się z tapczanu zawczasu…?
Oczywiście, dziennikarze i gościnni publicyści konserwatywnych portali i czasopism robią dużo, żeby obudzić ducha, ostrzec. Do krwi ostatniej pojedynkują się na słowa politycy. To ich fach. Ale co robią zwykli szarzy obywatele…?
Kolejne – jeszcze trudniejsze – pytanie dotyczy deklaracji, wyrażonej w cytowanej tu piosence (wykonywanej przeze mnie z łódzkim Kabaretem „Pętla Ósemki”): Jak dzisiaj (po tej kraksie) należy rozumieć słowa: „Jędrka obronimy”? Co winniśmy robić? Co my, a co BOR?
Drogę wskazują nam na szczęście Rodzice Prezydenta, pani Janina Milewska – Duda i pan Jan Duda. Wspomnienie sprzed paru tygodni: Sala konferencyjna w łódzkim wieżowcu przy ulicy Tuwima. Ani brzydsza, ani ładniejsza od tylu innych sal – pozostawionych nam w spadku przez minioną epokę. Ma swoje zalety: jest duża i stosunkowo niedroga do wynajmu (w sam raz na kieszeń konserwatywnych, niepodległościowych stowarzyszeń). Przyzwyczailiśmy się już nie zauważać jej stanu „chronicznego niedoinwestowania”. Krzesła w kilku rodzajach, na oko z lat 70. zeszłego stulecia, niektóre nowsze, trzymają się nieźle. Czujemy się na nich swojsko i bezpiecznie. Ileż to razy przybywaliśmy tu w ostatnich latach, żeby nabrać ducha? Na spotkania autorskie, prelekcje, występy artystyczne… szukając prawdy, jedności, nadziei… Nie zliczę. Czasem owocem takich spotkań było pokrzepienie, czasem wściekłość, czasem depresja. Ale przynajmniej mogliśmy się przekonać, że – gdzieś tak od 2005 roku – polska polityka nie jest zabawką dla wrażliwych dzieci. Że nabiera cech apokaliptycznych.
Coś się zmieniło po ostatnich wyborach. Podmuch nadziei dotarł i do Łodzi, choć miasto duchowo za bardzo się nie zmienia, bo nie musi. Ale oto… Rodzice Prezydenta przyjechali do nas i przywieźli nam coś całkiem nowego… miłość, prawdziwą chrześcijańską miłość. I nie chodzi nawet o to, że – w głęboki, naprawdę głęboki sposób – opowiadali nam o trzech cnotach kardynalnych, sprowadzając je do codziennej praktyki życia rodziny. Od nich bije coś takiego… że widać, że innych Polaków kochają prawie tak samo mocno, jak swojego Jędrka. Bronią więc tej Polski i tego Jędrka codzienną modlitwą. Pewnie dlatego udało mu się „obronić Hostię”, a teraz (w tym wypadku) nic mu się nie stało. Tak ludzie mówią. Ci, co wiedzą. Mamy zatem pierwszy sposób, aby trwale „Jędrka obronić”, prosty, łatwy i skuteczny (oczywiście, najskuteczniejsze jest działanie „skojarzone”, złożone z kilku działań).
Późną wiosną 2010 roku, będąc jeszcze (przez chwilę) członkiem Rady Etyki Mediów, pisałem w „Niedzieli”: „Rada (podobnie jak większość prominentnych środowisk) nie zabierała głosu, gdy Prezydenta Kaczyńskiego szkalowano i znieważano za życia. Czułem się z tym źle. Powiedzmy sobie szczerze: Wszyscy w kraju i za granicą z tą medialną atmosferą nagonki się „oswoili” i stało się to jakoś „normalne”. Podwójne miary ocen (łagodne dla „swoich”, okrutne dla „obcych”) stały się regułą w życiu zbiorowym…”
Od tamtego czasu – stojąc już w gruncie rzeczy nad przepaścią – „zrobiliśmy wielki krok naprzód”. Krok – w dziele deprawacji: moralnej, politycznej, językowej, każdej. Obecna opozycja ma w tym niepodważalne, niezapomniane zasługi, kiedyś na pewno docenią je historycy… Acha, i do zobaczenia na Sądzie Ostatecznym!
Mamy zatem u nas jakby dwie cywilizacje, dwie Polski, dwa światy, które toczą ze sobą wojnę na śmierć i życie. A na wojnie wszystko jest możliwe. Tak będzie jeszcze przez jakiś czas. Aż do czasu. Wolałbym kolejny raz nie patrzeć, jak Polacy (w tym i ja) „oswajają się” z forpocztami cywilizacji śmierci. Jak zaczynają (znowu!) uważać ją za „normalność”. Nie chciałbym się wstydzić za to, że zawczasu nie wstałem z tapczanu, nie powiedziałem „dość!” i nie wyszedłem na ulice, albo na zebranie obrony cywilnej… Bo najważniejsze dziś pytanie brzmi: Czy nasza natura jest rzeczywiście – jak w cytowanej tu piosence – „chwacka i zawadyjacka”, czy wręcz przeciwnie: leniwa i oportunistyczna…? Tyle.
Tomasz Bieszczad
Jeden komentarz