Czyli Jak Godny Ojciec z Wojtkiem Smarzowskim i profesorem Srokowskim wybrali się w przestrzenie Banacha UKRów na pohybel za Wołyński Holokaust widłami i piłą rezać
I rzeczywiście przyjechało TIR-em. O Janie Pawle drugim i jego nartach było. I o tym jak nie doszło do wiekopomnego spotkania słowiańskiego papieża z siostrą Faustyną.
Wychodząc z kościoła zerknęliśmy więc z żoną na tablicę ogłoszeń na której zwróciło naszą uwagę zawiadomienie o mającym się odbyć, dosłownie za 15 minut, odczycie na temat: „Głębokiej obecności kresów Pierwszej Rzeczpospolitej na mapie świadomości i kultury współczesnego Polaka”. Czy coś w podobnym brzmieniu.
No rzesz kurna nie było czasu do stracenia. Historia się nam działa właśnie na żywo! Nasze dzieci muszą, znaczy się mogą na tym wiele skorzystać! Jak staliśmy tak ruszyliśmy patataj, całą czwórką na poszukiwanie ścieżki wiodącej do salki katechetycznej należącej do sąsiedniej parafii, w której miał wykład wygłosić ktoś ważny, czyli nie byle kto. Nie było łatwo tam dotrzeć, trzeba było zasięgnąć języka. Trasa wąska i kręta była. Zwłaszcza, że należało przejść obok, budzącej w nas wstręt, twierdzy MOPRychów, czyli skierniewickich wyznawców satana – ale zdążyliśmy. Kiedy wchodziliśmy do środka niepozornego baraczku, minęliśmy redaktora lokalnej rozgłośni radiowej podsuwającego mikrofon pod nos dość suchemu, starszemu, ok 70-tki, człowiekowi wyraźnie kreującemu się na guru. Guruniewidu, jak nic Wernyhora – pomyślałem. Tylko że wykąpany, wodą kolońską „Przemysławką” pachnący, trochę łysy a trochę krótko ostrzyżony, wygolony i zapakowany w trzyczęściowy garnitur o przedwojenno-ziemiańsko-reformowanym fasonie. Chodzi o reformę rolną oczywiście.
Zaśpiewa trzynastozgłoskowcem, czy tylko wyrecytuje ważkie treści prozą? – się w tak zwanym duchu zapytałem z głupia frant. Orły sokoły na zielonej Ukrainie, we Lwowie i w Litwie, w Ostrej i Smoleńskiej Bramie, aż po Wielkie Łuki, ech…
I z tym dylematem weszliśmy do środka.
Ludzi było więcej podobno niż zwykle. Jacyś tacy krakowiacy bardziej niż kresowiacy… Czuło się narastające podniecenie wśród wszystkich obecnych. Nawet sam pan były prezydent miasta Trębski wraz z kolegą Malką właścicielem lokalnej gazetki zaszczycili byli tę uroczystość.
Wernyhora przedstawił się jako szczególny miłośnik najświętszej pamięci profesora Banacha, matematycznego geniusza i twórcy słynnej w całym świecie polskiej szkoły matematycznej. Czym z miejsca rzucił nas na kolana, a nawet celnie ustawił w formacie sakralnego nieomal uwielbienia. Po czym to uwielbienie wypełnił swoją osobą. Nie mogło być inaczej, odwrotu nie było od kiedy wsparł się świadectwem osobistego spotkania z samym bogiem geometrii, zwanych od jego nazwiska: „Przestrzeniami Banacha”. A spotkanie to miało miejsce przed wojną w niepozornej salce parafialnej, stajence nieomal jakiejś sielskiej wioseczki pod Tarnopolem, czy tam Stryjem lub Trembowlą, którą profesor Banach zwyczajem i obowiązkiem pozytywistyczno-patriotycznym ówczesnej inteligencji, miał jakoby nawiedzać raz do roku i obowiązkowo nauczać okolicznych łyczków o wyższej matematyce. Nasz Wernyhora miał wówczas 10 lat zasmarkany nos, bujną grzywkę i krótkie spodenki, ale wszystko chłonął i sobie dokładnie zapamiętywał bo wiedział, że to będzie kiedyś ważne. No i jest. Taki mem.
A potem to już było przez godzinę bardzo emocjonalnie i narodowo. Szczególnie o genie wielkości, który jakoby mamy my Polacy, w odróżnieniu na przykład od banderowców, którzy z kolei mają wrodzony gen zbrodni, który się najlepiej objawił w czasie wołyńskiego Holokaustu.
My Polacy jak junacy, z mlekiem matki wyssaliśmy prawdziwą wielkość! WIELKOŚĆ! Na kresach szczególnie właśnie tę WIELKOŚĆ wyssaliśmy. Tę wielkość właśnie której nam teraz wszyscy zazdroszczą i chcą odebrać. Naród nasz WIELKI wykarmiony zwłaszcza na tej żyznej a bezkresnej Ukrainie która zrodziła tylu wybitnych i WIELKICH Polaków, że jakby ich zabrakło, to mater dei, Polski by nie było i na dowód począł czytać długą listę wielkich Mickiewiczów, Mackiewiczów, Kołłątajów i Piłsudskich, Niemcewiczów, Podhoreckich, Koniecpolskich oraz Fredrów. W związku z czym moje dziewczynki usnęły, a i ja musiałem nieźle wytężać całą siłę swojej woli by nie ruszyć ich śladem w stronę niechybnej kompromitacji. No ale ostatecznie to szkoda, że nie usnąłem bo się przez to tylko skompromitowałem jeszcze bardziej. A wszystko dlatego, że w naiwnej szczerości, by odwrócić uwagę od uporczywego ziewania przyznałem się głośno i publicznie, że nie wiem kto to jest Wojtek Smarzowski, a nawet kto napisał mu scenariusz do kultowego jak się później okazało filmu pt: „Wołyń”. Którego na dodatek nie oglądałem i oczywiście też się do tego przyznałem publicznie.
Boże! jak się wtedy obecne tam zabużańsko-patriotyczne zgromadzenie zagotowało! Jak ja w ogóle mogłem takie herezje wygadywać i obrażać tak znakomite towarzystwo? Przecież jeden tu przez drugiego jak nie doktor to profesor, a jak nie profesor to przynajmniej posesor! Nie bylejakie łyczki przedwojenne, wzięte wprost z opowieści Wernyhory o Banachu. A w ogóle skąd ja się prowokator wśród nich wziąłem tak nagle!? Kto mnie wyczarował, wpuścił na pokoje, nasłał a wcześniej wyszkolił na Łubiance?
Ludzie! – coś krzyknęło w mojej duszy z bezsiły – przecież ja wasz! Też zza Buga kresowiak jako wy wszyscy rodacy! Choć gołodupiec.
No to jak żeś nasz to bierz widły i ruszaj z nami banderowców rezać – świdrowali mnie wzrokiem z włączonym i do użycia gotowym udarem.
No dobra – oczy spuściłem tylko i wziąłem już te widły..
Ale gdzie są une banderowcy? – nieśmiało zapytałem
To mi jedna pani profesor wyjaśniła, że ich ostatnio najechało całe miliony do kraju Lecha/Bolka bo rząd ich wpuścił niby że do pracy, a oni broń przemycają bezkarnie bo się na Lachiw skrzykują i znów drugi Wołyń nam zafundują, albo nawet czwarty bo trzeci to Wojtek Smarzowski nakręcił nomen omen o tytule „Wołyń” i będzie całkiem jak w filmie właśnie… albo jeszcze gorzej. A wszystko wg scenariusza pt: „Nienawiść”, który napisał Wojtkowi sam Stanisław Srokowski czyli właśnie tu obecny nasz guru Wernyhora.
Jprdl! – nie wiedziałem gdzie się schować. Taki wstyd! Dałem ciała jak mało kto, jak jeszcze nigdy… Żeby o wielkich pisarzach kresowych nic nie wiedzieć? No to się nie dziwcie teraz, że wziąłem te widły i ruszyłem z innymi żeby złe wrażenie zatrzeć, zmyć piętno hańby i jak najprędzej dzielnością w walce pod Biedronką swoją winę odkupić. Bo uny te banderowci najczęściej to w Biedronkach siedziat. I tam my się na nich postanowilim zasadzić i jak tylko pan reżyser da znak, albo pani profesor co jest prezesem Instytutu, to my wyskoczym i zaczniem rezać i bić bez litości, kto czym ma: piłą i siekierą a nawet kosą na kawałki, że „Hospodi pamyłuj” nie pomoże… Jak na starych fotografiach.
I właśnie wtedy na głowę mi coś kapnęło lepkiego.
Jassna kupa! Wrzasnąłem, a potem zobaczyłem dość ociężałego gołębia w locie. I z miejsca rozpoznałem naszego proboszcza, który przemówił do mnie w imieniu swoim i świętego Stanisława męczennika co mu się wszystkie członki pozrastały jak tylko wrócił Rzeczpospolitej rozum.
No ładnie Godny Ojcze obchodzisz Tydzień Kultury Chrześcijańskiej.
Gdzie ja właściwie jestem? – zapytałem sam siebie zanim zrozumiałem.
I wtedy się obudziłem zlany potem i ujrzałem przed sobą Bogu ducha winnego Stanisława Srokowskiego namawiającego, wszystkich obecnych na wykładzie, do pójścia koniecznie na film Wołyń. On stał wyprostowany jak ruski junkier, ja siedziałem na twardym krześle, a ból istnienia dzielnie mi towarzyszył od zarania kręgosłupa. Moje dzieci spały, a żona puściła do mnie porozumiewawcze oczko bo właśnie czytała w moich myślach i miała niezły ubaw.
Nie pójdziemy na ten film nigdy, bo już wiemy po co on i znamy puentę. Prawda kochanie? – pomyślałem wymownie.
Skinęła twierdząco.
Ps
Po powrocie do domu natychmiast odpaliłem kompa i wklepałem w googla nazwisko Srokowski
Byłem ciekaw ile ten wielki Polak z kresów miał lat, że jako dziesięciolatek zdążył jeszcze wysłuchać i zapamiętać wykłady Stefana Banacha?
No i okazało się, że Stanisław Srokowski urodził się w 1936 roku a więc w chwili śmierci Stefana Banacha czyli w roku 1945 miał 8 może 9 lat. W czasie okupacji Banach był zajęty przymieraniem głodem, karmieniem wszy i umieraniem na raka płuc. Z pewnością nie wygłaszał po wsiach żadnych wykładów, zwłaszcza z matematyki. Wygląda, że nasz Wernyhora nigdy nie widział Stefana Banacha, a jeśli nawet widział, nie miał wtedy więcej niż 3 latka. Wiec kurna po co to wszystko?
Jestem ojcem. Bronię rodziny przed pedofilią instytucjonalną