Zachwycająca jest pedagogika mediów tych jedynie słusznych. Otóż okazuje się, że doczekaliśmy niezwykłego sukcesu, bo bezrobocie spadło do niesłychanie niskiego poziomu 11,7%. W dodatku te optymistyczne wieści przemieszane są w propagandowym tyglu z informacjami np. o tym, że znajdujemy się wśród 20 najszybciej rozwijających się gospodarek świata.
Właśnie czytamy książkę francuskiego autora, który na bazie zauważalnych trendów z przeszłości snuje wcale ciekawe wizje dotyczące przyszłości świata. Przytacza dużo danych statystycznych, co pozwala na postrzeganie tej pozycji jako zdecydowanie coś więcej, niż tylko spekulacje. Pojawiła się tam informacja (pośród wielu innych ciekawych), że w Japonii pomiędzy rokiem 1955 a 1980 (pamiętajmy jakim krajem była Japonia po wojnie) dochód brutto per capita skoczył z kilkuset dolarów na głowę do kilkunastu tysięcy. Wg stanu na rok 2013 był gdzieś w okolicy 37 tys. $. I pomimo wszelkich trudności jakie ten kraj trapią związanych z nasyceniem rynku, uzależnieniem od importu surowców, uwięzieniem na małej izolowanej przestrzeni , schedą kulturową nadal może on być klinicznym przykładem szybkiego rozwoju we wcześniejszych dekadach. Poza tym bierzemy go za przykład, bo dla wielu z naszych politycznych suwerenów Japonia była punktem odniesienia w licznych porównaniach i politycznych obietnicach. Na tym tle wypadamy… lepiej nie mówić, tym bardziej, że wspomniane zatrudnienie wzrosło głównie w obszarze „nieetatowym” a wielu nowych zatrudnionych zarabia najniższe stawki z możliwych.
Jak na razie nie ma i nie widać żeby mogła być tutaj druga Japonia, za to drugie Chiny jak najbardziej. Nasz model polityczny i gospodarczy bardzo zaczyna je przypominać, tylko populacyjnie odstajemy.
Całe to medialne stękanie polegające na punktowaniu w większości wyimaginowanych sukcesów naszej transformacji, staje się nużące podobnie, jak ciągnące się przez kolejne kadencje obietnice raju na ziemi. Ten raj budowany jest głównie w oparciu o transfer kasy unijnej i zadłużanie się po uszy. Drugim „filarem” jest tzw. sektor inwestycyjny tworzony w większości przez zagraniczne podmioty, których religią jest ekspansja i zysk. Te dwa kardynalne paradygmaty skazują społeczeństwa, jak nasze na ich kaprysy i niekiedy gospodarczy szantaż, któremu rządzący często ulegają, bo patrząc na zachowania wspomnianych inwestorów patrzą i na sondażowe słupki.
Żeby móc właściwie ocenić nasze możliwości koniecznie trzeba odejść od oficjalnej propagandy i oficjalnych statystyk (najczęściej operujących jakimiś uśrednionymi, czyli zafałszowanymi wskaźnikami) i zanurzyć się w bebechy naszej gospodarczej rzeczywistości. A w bebechach znajdziemy: wszechwładzę urzędnika (kultowe ZUS i Fiskus), niejasne i zmienne przepisy, przeregulowanie prawie we wszystkich aspektach funkcjonowania państwa, ograniczanie wolności i inicjatywy obywateli, brak wystarczającej ochrony prawnej uczciwych i chcących coś zrobić, maksymalizację wyzysku, fiskalizm, nieprzychylne nastawienie organów państwa do obywateli, szczególnie przedsiębiorców i wiele innych. I nie zmienią tego żadne nowe ustawy, ordynacje, o których trąbią w mediach, bo na pewno w zapowiadanym, (czyli propagandowym) kształcie się nie pojawią. Po raz kolejny to wyłącznie stek przedwyborczych obietnic (czytaj kłamstw), z których po wyborach nic nie zostanie, albo tyle co nic. Doświadczaliśmy tego wielokrotnie i nie mamy żadnych podstaw, by właśnie teraz zaufać bardziej, wprost przeciwnie.
Wystarczy uświadomić sobie, jak bardzo jesteśmy zadłużeni, jako państwo. Mamy po prostu nóż na gardle, chociaż raz po raz bezczelnie podsuwa się nam pod nos informacje, jak to jest pięknie i jak pięknie być musi. Sęk w tym, że nie musi. Zobaczymy co się będzie działo, jak za mniej więcej dekadę zacznie zwiększać się liczba uprawnionych do pobierania świadczeń z ZUS. W tym kontekście zastanawia nas, jak długo będzie nowym prezesem ZUS 31 letnia pani dr? Jeśli rzeczywiście byłaby skłonna wywlec na wierzch brudy tej instytucji, jak to zapowiada, to sądzimy, że niedługo, bo ostatnie czego chce na tym stanowisku polityczny i administracyjny establishment to jakiegoś whistleblowera, który wznieci niepokój i ujawniając prawdę o ZUS ujawni prawdę o stanie państwa. Poza tym doświadczenie biznesowe tej pani z punktu widzenia takiej instytucji, jak ZUS jest raczej derekomendacją niż atutem. Prezes ZUS u nas to stanowisko wykonawcze, a nie samodzielne. Czyż nie?
Z pozdrowieniami red. nacz. Liber
rysownik, satyryk. Z wykształcenia socjolog. Ciągle zachowuje nadzieję