Tomasz Wandas, Fronda.pl: „Próba destabilizacji sytuacji na Białorusi i wywołania konfliktu wewnątrz państwa związkowego przez siły fikcyjnych Wejsznorii, Besbarii i Lubenii” – to scenariusz wrześniowych manewrów Zapad-2017. Jaki jest pana komentarz do tego scenariusza?
Romuald Szeremietiew dla Frondy:
Tomasz Wandas, Fronda.pl: „Próba destabilizacji sytuacji na Białorusi i wywołania konfliktu wewnątrz państwa związkowego przez siły fikcyjnych Wejsznorii, Besbarii i Lubenii” – to scenariusz wrześniowych manewrów Zapad-2017. Jaki jest pana komentarz do tego scenariusza?
Prof. Romuald Szeremietiew: Myślę, że jest to scenariusz niekompletny. Brakuje w nim elementu, który w ćwiczeniach rosyjskich zawsze się pojawiał.
To znaczy?
W takich ćwiczeniach zwykle nie chodziło tylko o zwalczanie jakichś sił destabilizujących, ale przede wszystkim planowano kontratak. Wiadomo przecież, że te siły destabilizujące ktoś musiał wysłać. W związku z tym, wypadałoby ukarać tych, którzy podjęliby się niecnej działalności, w tym przypadku na terenie Białorusi. Zatem w cytacie, który pan podał, brakuje kontrataku. Zarówno w manewrach „Zapad 2009” jak i „Zapad 2013” Rosja ćwiczyła atak atomowy na Warszawę, oczywiście odpierając Polaków. Nie sądzę, aby cokolwiek zmieniło się od tego czasu w tych „obronnych” założeniach – takie założenia były dotąd elementem stałym.
Natomiast wiceminister obrony Rosji Aleksandr Fomin zapewnił, że ćwiczenia mają charakter antyterrorystyczny i obronny. A z naszej perspektywy? Można oceniać, że jest to manifest siły?
Zażartuję – wszyscy wiemy, że ministrowie rosyjscy słyną z prawdomówności, szczerości i rzetelnego przekazywania tylko i wyłącznie prawdziwych informacji.
Jeżeli chodzi natomiast o oficjalne, medialne informacje to w manewrach weźmie udział około 12,7 tys. żołnierzy i blisko 700 jednostek sprzętu wojskowego. Ze strony rosyjskiej planowane jest zaangażowanie 5,5 tys. żołnierzy, w tym na terytorium Białorusi – około 3 tys. Ze strony białoruskiej przewidziany jest udział około 7,2 tys. żołnierzy. Czy powinniśmy wierzyć tym informacjom, czy podchodzić do nich z dystansem? Dopytuję, gdyż wszyscy zdajemy sobie sprawę, że armia rosyjska liczy dziesięć razy tyle.
Trzeba pamiętać o tym, że Rosjanie często rozgrywają ćwiczenia w kilku miejscach równocześnie, każde jako odrębne i pod innym kryptonimem. W ten sposób ukrywają liczbę wszystkich ćwiczących żołnierzy. Nasza uwaga zwrócona jest na Białoruś, ale trzeba byłoby sprawdzić, czy we wrześniu 2017 r. ćwiczenie odbędą się tylko tam. Rzecz odnosi się nie tylko do samej Białorusi, ale także całej Rosji zachodniej. Rosjanie przebudowali struktury okręgów wojskowych, pełniących przedtem funkcje administracyjne, w dowództwa strategiczno-operacyjne. Nas powinien najbardziej interesować obszar znajdujący się w podległości dowództwa „Zachód” przylegający do granic państw nadbałtyckich, Ukrainy i Polski. Jemu podporządkowano 40% całości siły Federacji Rosyjskiej, zatem jest to kluczowy element systemu militarnego Federacji Rosyjskiej. Biorąc to pod uwagę, pamiętajmy, że w pobliżu naszych granic Rosja cały czas ćwiczy swoje wojska, po drugie, czy aby na pewno na Białorusi będzie tylko 3 tys. rosyjskich sołdatów. Do ich przewiezienia Rosja zamówiła 4 tys. wagonów, dziesięć razy więcej. niż to było w przypadku poprzednich manewrów, bardzo dużą liczbę jak na potrzebę transportu paru tysięcy wojsk. Są na Zachodzie eksperci twierdzący, że ogółem tego wojska będzie nawet 100 tys. Czemu jednak Rosjanie podają, że w ćwiczeniach weźmie udział mniej niż 13 tys. żołnierzy? W Europie, w regulacjach międzynarodowych, ustanowiono obowiązek zapraszania obserwatorów na ćwiczenia w których liczba żołnierzy przekroczy 13 tys. żołnierzy. Rosjanie podając niższe liczby i unikają zapraszania obserwatorów.
Może Rosjanie inaczej rozumieją ćwiczenia wojska, niż my?
Rosjanie po prostu obchodzą przepisy prawa międzynarodowego dotyczące spraw wojskowych. Sabotują proces budowy „środków zaufania” w Europie dzięki którym wszyscy mogą sprawdzić jaki charakter mają jakieś przedsięwzięcia wojskowe i czy nie zagrażają one bezpieczeństwu innych państw.
Na czym to polega?
Po pierwsze na jawności. Między innymi na tym, że na ćwiczeniach obecni są obserwatorzy z innych państw. Nie oznacza to, że ktoś z innego kraju przyjedzie, siądzie na trybunie i w obecności rosyjskich oficjeli będzie przyglądać się jak maszerują żołnierze Łukaszenki i Putina. Obserwatorzy ci, to maja być fachowcy, wojskowi, którzy będą mieli dostęp do planów ćwiczeń, będą mogli sprawdzić jaki rodzaj operacji ćwiczy wojsko. W przypadku Rosji nie było sytuacji – nawet jeśli zaproszono obserwatorów – żeby mieli oni dostęp do tego co było istotą manewrów. Sekretarz Generalny NATO będąc ostatnio w Polsce mówił jasno, że Rosja nie przestrzega zasady stosowania środków zaufania. W związku z tym NATO wzywa, aby Rosja zaprzestała takich praktyk. Do tego dochodzą zdarzenia, o których cały czas słyszymy, chociażby przeloty rosyjskich samolotów bojowych z wyłączonymi urządzeniami identyfikacyjnymi. NATO musi wysyłać własne samoloty aby sprawdzić kim jest taki nieznany intruz. To są bardzo niebezpieczne zdarzenia dla ruchu lotniczego. Jednak Rosja to cały czas robi i są to działania prowokacyjne, które mogą spowodować poważny konflikt.
Wiceminister obrony Białorusi sporo uwagi poświęcił „niełatwej sytuacji wojskowo-politycznej w regionie”, wskazując, że przy zachodnich granicach państwa związkowego w krajach bałtyckich i w Polsce „powstały punkty dowodzenia NATO. O czym świadczy fakt, że szczególnie na to wiceminister Białorusi zwraca uwagę?
Białoruś w relacjach z Rosją jest w trudnym położeniu. Mińsk obawia się, że wojska rosyjskie po ćwiczeniach zostaną i Rosja całkiem podporządkuje sobie Białoruś. Powtarzają się pogłoski, że Łukaszenko obawia się, iż Putin chce go pozbawić władzy. Ten białoruski wiceminister próbuje chyba jakoś poprawić samopoczucie uzasadniając potrzebę ćwiczeń jakimiś zagrożeniami ze strony NATO. Wypowiedź tę przyjąłbym bardziej jako formę samo uspakajania i nie przykładałbym do niej większej wagi.
Jak my, Polacy powinniśmy patrzeć na te ćwiczenia? Bać się czy traktować jak coś normalnego, do czego każdy ma prawo?
Teoretycznie, gdyby strona rosyjska spełniała przyjęte w prawie międzynarodowym warunki przeprowadzania tego typu ćwiczeń, to nie musielibyśmy niczego się obawiać – każdy ma przecież prawo na swoim terytorium ćwiczyć własne wojsko. Jednak w tym wypadku nie chodzi o obawę przed ćwiczeniami Rosjan. Kreml od pewnego czasu zaczął używać sił zbrojnych jako instrumentu swojej polityki zagranicznej – Gruzja, Krym, Ukraina. Musi więc pojawiać się podejrzenie, czy gromadzenie wojska na ćwiczenia nie jest tylko przykrywką dla przeprowadzenia kolejnej operacji wojskowej wymierzonej w integralność terytorialną któregoś z sąsiadów Rosji. Ciągle pojawiają się przecież dywagacje czy na przykład przy okazji ćwiczeń wojska rosyjskie nie zostaną użyte do zajęcia któregoś z krajów nadbałtyckich.
Czy to w większości nie spekulacje?
Skoro mamy do czynienia z Rosją, musimy rozważać różne scenariusze zagrożeń. Nie nazwałbym więc tego tylko spekulacjami. Rosja przecież cały czas trzyma swoje siły zbrojne pod „parą” i wyraźnie czeka na okazję, kiedy będzie mogła je użyć. Te wszystkie ćwiczenia, które Rosja ciągle przeprowadza, są taką wiszącą nad nami siekierą, która może kiedyś spaść. Jest wojskowe powiedzenie: „im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w boju”. W ostatnim czasie armia rosyjska wylewa tego potu bardzo dużo i dobrze byłoby wiedzieć kiedy i gdzie zamierza przelewać krew. Musimy zachowywać czujność i jedność w ramach NATO, aby Rosja nie uznała, że znowu może ruszyć „na zapad”.
Dziękuję za rozmowę.