Ten mit powraca obecnie z siłą równą mitowi męża opatrznościowego. Mit dobrego pana ciemnych chłopów pańszczyźnianych, dzięki któremu byli oni w stanie w ogóle przeżyć.
Nauczyłam się czytać mając trzy lata i przed pójściem do szkoły większość lektur miałam za sobą. Trylogię czytałam w kółko. Nie znosiłam natomiast literatury dziecięcej. Propozycję przeczytania „Ani z Zielonego Wzgórza” potraktowałam w szkole podstawowej jako wręcz obraźliwą. Pamiętam, że bibliotekarka śmiała się do łez.
Do niektórych pozycji ( „Alicja w krainie czarów”, „Kubuś Puchatek”, „Mały Książe”) dorosłam w nieco starszym wieku i to zapewne pod wpływem otoczenia. Ale to przecież ksiązki dla dzieci od 0 do 100lat.
Większości klasycznych dziecinnych lektur nie wzięłam jednak do ręki.
Dwie młodzieżowe książki, które przeczytałam zdecydowanie zbyt wcześnie to „Roczniak” i „Chata Wuja Toma”.
Wszyscy mówią, że „Roczniak” to piękna książka. Nie zdobyłam się, żeby to sprawdzić. Jeżeli dobrze zapamiętałam, tytułowy Roczniak zrobił się niesforny, niszczył zasiewy, więc trzeba było go zabić. To byłam jeszcze w stanie zrozumieć. Trzeba pamiętać, że miałam wtedy mniej niż 6 lat Nie do przyjęcia był dla mnie natomiast fakt, że farmer zmusił swego syna do zabicia ukochanego zwierzęcia.. Nie wiedziałam wówczas, że mordowanie ukochanych zwierząt było metodą wychowawczą Hitlerjugend. Nie byłam oczytana w antropologii i socjologii. Rozumiałam jednak doskonale, że zabicie Roczniaka było ceną za wejście w świat dorosłych. Dziś powiedziałabym, że było rytuałem inicjacyjnym.
Pamiętam ,że sobie wówczas pomyślałam: „ nigdy nie dam się wciągnąć w wasze brudne sprawy”.
„Wy”- oznaczało raczej społeczeństwo niż świat dorosłych. Intuicyjnie rozumiałam, że farmer też czuł się przymuszony do nauczenia syna obowiązujących zasad życia społecznego.
Myślę, że zbyt wczesne lektury są odpowiedzialne za specyficzny anarchizm i abnegację, która ( jestem tego świadoma) ciąży nad moim życiem.
Nic w dzieciństwie i młodości nie budziło mojej większej odrazy niż żartobliwe rytuały inicjacyjne- jakieś pasowanie na żeglarza, jeźdźca czy studenta. Wydawało mi się, że za chwilę każą mi ( jak farmer synkowi) zrobić coś strasznego, na przykład kogoś zabić.
Nigdy nie brałam w takich zabawach udziału, nigdy też nie chciałam do niczego przynależeć. Nie zapisałam się nawet do harcerstwa i do Solidarności. Nie miałam zaufania.
Pewien mój rozmówca ( Edward hrabia Wodzicki) powiedział, że jak mały Kaj z baśni Andersena „Królowa śniegu” mam w oku kawałek diabelskiego zwierciadła, które każe mi widzieć wszystko czarnych barwach.
Pan Edward entuzjazmował się wtedy Wałęsą i Michnikiem. Wspominam o panu Wodzickim nie przez snobizm ( jego rodzina została podobnie spauperyzowana jak wszystkie znane mi rodziny ziemiańskie) lecz dlatego, że był człowiekiem niezwykłej uczciwości, ale pomimo ogromnej wiedzy dość naiwnym.
Tam gdzie widział on męża opatrznościowego- ja widziałam nieuczciwego prymitywa.
Tam gdzie widział on rycerza na białym koniu- ja widziałam sprytnego Iwana na jego koniku garbusku, Iwana którego jedynym pragnieniem jest znaleźć się na carskim dworze.
Spośród wszystkich znajomych, którzy odsądzali mnie od czci i wiary za czarnowidztwo jedyny pan Edward przeprosił mnie, gdy Wałęsa i Michnik zdjęli wreszcie maski. (Nie można chyba powiedzieć, że odsłonili przyłbice, bo mimowolnie przyznalibyśmy im rycerskie prawa.)
Kiedy obecnie słyszę ludzi opowiadających się za absolutyzmem oświeconym, albo za tyranią, ludzi, którzy chętnie powierzyliby swoje losy i losy kraju w ręce jakiegoś męża opatrznościowego, przypomina mi się Wałęsa i bezinteresownie wielbiący go inteligenci . Jak w bajce „ Nowe szaty króla” Andersena widzieli w nim to co sobie wymarzyli.
Wracając do lektur z dzieciństwa- jeszcze gorzej przedstawia się sprawa „ Chaty Wuja Toma”. Znienawidziłam ją po pierwszym czytaniu za kłamstwo jej przesłania, za mit właścicieli niewolników przedstawionych jako dobrzy, spolegliwi opiekunowie czarnej trzódki, bez których nie przeżyłaby ona ani jednego dnia. Nie jestem pewna tej oceny, bo jej później nie zweryfikowałam. Być może na ten obraz nałożyła mi się atmosfera „Przeminęło z wiatrem”. Czytałam tę książkę w tym samym okresie i też do niej potem nie wróciłam.
Miłośnicy obu tych książek niech mi wybaczą jeżeli je źle zrozumiałam. Byłam wtedy małym dzieckiem.
Ten mit powraca obecnie z siłą równą mitowi męża opatrznościowego. Mit dobrego pana ciemnych chłopów pańszczyźnianych, dzięki któremu byli oni w stanie w ogóle przeżyć.
Niektórym się wydaje, że powrót do pańszczyzny, a przynajmniej reaktywowanie dworów jako ośrodków życia społecznego jest receptą na problemy współczesności.
Jestem jak najdalsza od niedoceniania historycznej roli ziemiaństwa i arystokracji. Życie dworu jest mi z sentymentalnych przyczyn bardzo bliskie. Ale czy ktoś widzi chętnych do roli pańszczyźnianego chłopa?
Jest jeszcze gorzej. Lepiej uważać, bo do roli arystokracji jest wyjątkowo dużo chętnych.
Jak słusznie napisał Michalkiewicz powstała nowa arystokracja ( panami wówczas będziem my), która bardzo chętnie zobaczy nas wszystkich, w tym arystokratów krwi, w roli pańszczyźnianych chłopów.
Gdy czytam czasami, że odnowę życia społecznego trzeba zacząć od reaktywowania tradycyjnych form, chce mi się gorzko śmiać. Najbardziej plugawi stalinowscy aparatczycy mieli nienaganne formy, znali się na winach i krawatach i umieli tak korzystać z życia, że niech się Radziwiłłowie schowają.
Ziemiaństwo i arystokracja, a potem inteligencja przeniosły przez cale wieki etos rycerski czyli gotowość do poświęcenia życia w obronie zbiorowości, w której żyli, w obronie narodu.
Szukajmy tych, którzy hołdują temu etosowi, którzy są gotowi poświęcić choćby dobrobyt, wygodę własne interesy na rzecz nas wszystkich.
Czy koniecznie muszą to być arystokraci krwi?
Jak mówią koniarze same papiery nie skaczą i nie wygrywają wyścigów.