D. Tusk może być dumny z syna, gdyż ten okazał się być osobą inteligentną, ułożoną, był grzeczny i starał się odpowiadać na pytania.
Jest dumny, ponieważ to jego kopia – kopia człowieka interesu, człowieka, który w dążeniu do celu nie zastanawia się nad kwestiami moralnymi, nie przywiązuje wagi do swoich słów w przeszłości. Wielokrotnie w zeznaniach młody Tusk odpowiadał: „Być może tak mówiłem, tak robiłem, być może spotykałem się…” Coś sugerował, narzucał jakieś „obowiązujące” standardy: „Tak ?”. „Tak”, to było słówko-wytrych mające uwiarygadniać postawione przez niego tezy.
Co istotniejsze (pomijając merytoryczną zawartość, która raczej obciąża nie jego samego, tylko ważnego rodziciela) – wszystko to było wypowiedziane w pewnego rodzaju specyficznym slangu, bez dbałości o polszczyznę, skrótowo, często zdanie bywało pozbawione orzeczenia, z dużą dawką gestykulacji i mimiki. Język, jakim się M. Tusk posługiwał w czasie składania zeznań jest jego językiem codziennym – to język geszefciarzy nagranych w lokalu dygnitarzy III RP. Doświadczeni politycy oficjalnie posługują się polszczyzną od biedy – poprawną – tego najwyraźniej młody Tusk się nie nauczył. Zarówno w domu rodzinnym, jak i w redakcji GW ten slangowy pseudo biznesowy język jest chyba normą. Najprawdopodobniej (na wzór nagrań w w/w lokalu) bywa okraszony tzw. „mocnym słowem”.
Może D. Tusk być sobie dumnym; ten jego komentarz, to prognostyk przyszłej obrony przed KŚ. Podobnie mówił, kiedy za jego rządów stanęła kwestia powołania komisji śledczej w sprawie Amber Gold. Powiedział wówczas, że synowi wierzy i żadnej komisji nie będzie. Zmobilizował 100 % głosów koalicji. Przeciw powołaniu komisji głosował nawet J.Gowin – ówczesny członek PO (i jest to jedyne moja uwaga w stosunku do tego mądrego polityka). Należy postawić pytanie – czego obawiał się Donald Tusk?
Osobiście nie byłbym dumny z takiego spektaklu, jakiego dostarczył jego syn. Oczywiście, okazał się być niezłym już branżowym specjalistą, tylko absolutnie nie zdawał sobie sprawy, że ta jego działalność zawodowa, w której był słuchany i rozmawiał swobodnie z wszystkimi – nie wynikała z jego szczególnego zawodowego dorobku, a w głównej mierze z nazwiska. Nie zdawał sobie sprawy, a przynajmniej tak to przedstawiał, że jego wartość jako pracownika, to przede wszystkim parasol ochronny nad prowadzeniem wątpliwego pod względem moralnym i prawnym – interesu.
Nie byłbym dumny, gdyby moje dziecko w ten sposób publicznie się zaprezentowało. Na szczęście – przynajmniej w dziedzinie polskiego języka ma ono udokumentowaną wiedzę kompletną, nie wchodzi też w żadne niepewne moralnie przedsięwzięcia. Nie zazdroszczę D. Tuskowi jego syna, ani M. Tuskowi jego ojca…