film na rozprawę lustracyjną Leszka Moczulskiego
Wiele lat temu uczestniczyłem we wprowadzaniu na rynek nowego czasopisma dla fryzjerów, które miało za zadanie pokazać czeladnikom fryzjerskim jak strzyc. Jedna z technik strzyżenia polega na strzyżeniu pod włos, „pod prąd” włosów i może szkoda, że to nie fryzjerstwo jest tematem tego filmu. Gdyby Maciej Gawlikowski zrobił film o fryzjerstwie, to raczej na pewno film ten musiałby zostać zatrzymany, a sam Gawlikowski aresztowany. Powodem nie byłaby niejasna sytuacja z prawami autorskimi ludzi, którzy są i tak moralnie zobligowani wydać swoje prawa autorskie Gawlikowskiemu jak wszyscy, czy niechęć do wysłuchiwania zwykłych kłamstw, tylko niezwykle wielka ilość wypadków jaka przytrafiałaby się klientom fryzjerów próbujących strzyc na modłę Gawlikowskiego.
Niestaranny, negujący prawa panujące w czasoprzestrzeni, chaotyczny, niedokładny i nieprzestrzegający elementarnych zasad higieny fryzjer gdyby miał tak strzyc, jak Maciej Gawlikowski pokazuje widzowi nie tylko postać już dawno skończonego TW Lecha, ale i fragment najnowszej historii Polski, to musiałby zacząć od ucięcia klientowi górnej wargi i lewego ucha, wbicia nożyczek w prawe oko i ufarbowania zębów klienta tą samą farbą, z której korzysta na co dzień nieomal 100 letni agent SB TW Lech SOR Oszust Robert „Leszek” Moczulski. Bez pomocy wizerunkowej ze strony Macieja Gawlikowskiego umieszczałem Leszka Moczulskiego gdzieś pomiędzy rabinem Abrahamem Gancwajchem a „Fryzjerem” regulującym pracę polskich piłkarzy, ale dzięki jego staraniom TW Lech zaczyna mi się jawić również jako ktoś pomiędzy Konradem Mazowieckim a Marią Curie-Skłodowską – postaciami kojarzonymi ze sprowadzeniem Krzyżaków do Polski i z wynalazkiem polonu. Niewykluczone, że „Leszek” jest postacią wręcz czterowymiarową.
Maciej Gawlikowski nie jest postacią znaną szerokiemu ogółowi ani jako reżyser, ani jako działacz polityczny. Jest absolwentem dziennej krakowskiej szkoły podstawowej i warszawskiego liceum dla pracujących w którym pod czujnym okiem dyrektora z SB kształciły się m.in. stewardessy latające na zachód. Jak trafił uczeń dziennej chrześcijańskiej szkoły średniej w Krakowie do warszawskiego LO pod specjalnym nadzorem? Jako działacz polityczny był wydawcą czasopisma o nazwie „Detonator” mnie, przyznaję, zupełnie nieznanego, ale natychmiast kojarzonemu w gronie młodzieży szkolnej jako kultowy bohater amerykańskiego filmu „American Pie” o charakterystyce zbliżonej do znanej postaci z peerelowskich kreskówek Tytusa de Zoo. Nigdy bym nie podejrzewał, że to z polskiego Krakowa będzie pochodziła jedna z najbardziej znanych postaci amerykańskiej popkultury…
Plotki głoszą, że w czasach PRL już jako swoisty arbiter elegantiarum Maciej Gawlikowski żywił się w znanej krakowskiej jadłodajni w Komitecie Miejskim PZPR, skąd pochodzili liczni działacze krakowskiej KPN. Odważnie pojawiał się na Mszach w moim kościele parafialnym w Warszawie, co skrzętnie odnotował w swojej opozycyjnej biografii. Otrzymał wysokie odznaczenia państwowe. Obecnie jest członkiem „komitetu obrony agentów” czy jakiejś podobnej instytucji powołanej do życia przez agenta SB TW Lecha Roberta „Leszka” Moczulskiego organizującego w ten sposób swoich agentofili. O ile wiem w skład Komitetu nie wchodzą historycy, co pozwala uniknąć bolesnych dylematów.
Film „Pod prąd” rozpoczyna mocna kakofonia dźwięków, pochodzących prawdopodobnie z pierwszej wersji gry komputerowej „aliens invasions” na ZX Spectrum, zakupionej okazyjnie na międzynarodowym bazarze na Stadionie X lecia w Warszawie, gdzieś w połowie lat 80’ od dalekich krewnych Reżysera pochodzących ze Wspólnoty Niepodległych Państw po bardzo atrakcyjnej cenie. Radioaktywne króliczki z Marsa po wylądowaniu na czerwonej planecie swoimi statkami kosmicznymi rozpoczynają wojnę używając swoich dezintegratorów.
Odgłosy tej intergalaktycznej wojny i ahilacji materii wraz z dźwiękami hamowania starych Wołg i tłuczonego szkła w wersji mono SR będą nam towarzyszyły od początku do końca tego filmu. Niewykluczone, że warstwa muzyczna filmu została celowo dobrana, aby wraz z charakterystycznym zawodzeniem Leszka Moczulskiego, przypominającym tarcie styropianu po szkle stworzyć jedną, harmonijną całość. Mając narzędzie umożliwiające głosowanie nieograniczoną ilością głosów i to tylko z jednego komputera jestem pewien, że i tym razem nagroda publiczności przypadnie ścieżce dźwiękowej filmu Macieja Gawlikowskiego.
Pierwszy obraz to demonstracja 11.11.1979 Wojciecha Ziembińskiego w której nie wzięła udziału żadna z osób występujących w filmie. Napisy i treść przesłania Antoniego Dudka (kiedyś ZSMP) sugerują, że była to demonstracja KPN. Przecieram oczy i rozpoznaje niektórych demonstrantów. KPN jest nadal nieobecne.
Tytuł filmu jednak już zaopatrzony jest w charakterystyczne logo KPN i odgłos bitego szkła, chyba na szczęście. Dlaczego zbite szkło ma symbolizować coś fajnego? Przyznam, że nie rozumiem. Napis „Przełamywanie strachu 1987” wywołuje u mnie obawę, że w rytm tej szaleńczej muzyki pojawi się Leszek Moczulski i uderzy butelką w głowę reżysera, co wyjaśniałoby obecność tego odgłosu i nie tylko, ale nawet gdyby tak się stało, nie mam wrażenia aby ten film mógł coś stracić. Widzę małą grupkę demonstrantów ciągniętych za ręce przez milicję. „Moczulski miał rację” powtarza monotonnie były ZSMPowiec Dudek i w tym momencie wyskakuje jak z kapelusza królik, który informuje że utworzył w mieszkaniu swojej babci pierwsze biuro KPN. Sądząc po liczebności organizacji może być to prawda. Pierwsze jawne biura za mojego życia miał Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, Ruch Młodej Polski, Federacja Młodzieży Szkolnej, SKS i KOR. Niewykluczone, że na ulicy babci Krzysztofa Króla i Elżbiety Moczulskiej było to biuro pierwsze, albo ze tego dnia było to biuro pierwsze, a może było to po prostu pierwsze biuro Moczulskiego i Króla.
Po roku 1988 jest u Gawlikowskiego 1985 i Leszek Moczulski informuje Macieja Szumowskiego; „Pięć milionów członków KPN na ulicach proszem Pana i nie ma czołgów”.
Szkoda, że interesujący dialog urywa się nagle i nie wiemy, jak nieposiadający własnej poligrafii i kojarzony raczej z programem „Idziemy do więzienia” KPN pozbawiony rdzenia kadrowego, który nie chciał iść do więzienia i stworzył PPN miałby to osiągnąć. I dlaczego czołgi miałyby odjechać?
Nagle znowu mamy rok 88 i jesteśmy w Krakowie na demonstracji z „nową elitą opozycyjną”.
Mirosław Lewandowski, poseł KPN z Krakowa jest mi osobą zupełnie nieznaną, ale imponuje stoickim spokojem wobec lądującej na jego nosie muchy, gdy mówi o obozie nieprzejednanym, który zmiótłby „Obóz Magdalenki”, gdyby ten był bardziej kompromisowy. Nie brzmi to wiarygodnie w sytuacji, gdy mucha odbywa defiladę po twarzy narratora. Może ten czymś dokarmia muchy, bo takiego spaceru owada po ludzkiej twarzy jeszcze nie widziałem, nawet w azjatyckim cyrku. Dlaczego go nie znam? KPN był zawsze jawną partią.
Na ekranie Leszek Moczulski niesiony przez grupę młodych krakowskich Żydów zachęca do walki. Hall mówi o machinie wyborczej a Szeremietiew w roku 89 występuje z podpisem KPN. To i tak dobrze, ze nie napisali mu na przykład PiS. Wygląda na to, że Wildstein Junior ze swoim Forum Żydów Polskich „rządzącym” Gazetą Polską został znowu wyprzedzony i to o dobre kilkanaście lat.
Tymczasem magiczna latarnia krakowskiego reżysera po wieczorówce dla stewardess pokazuje Jacka Kuronia w latach 70’ i „Rewolucję bez Rewolucji”. Ciekawe, czy to jest to słynne wydanie drukowane w Pałacu Mostowskich? Czy to ta „Rewolucja bez rewolucji” była pisana na tej samej maszynie do pisania, na której pisano donosy TW Lecha? Ani słowa o postępowaniu dowodowym w SOR Oszust / Oszuści.
Tymczasem Maciej Gawlikowski konstruuje pętle czasu: jesteśmy znowu w 11 Listopada 1979 – szukam siebie na zdjęciach. Nie znajduje. Ale tylu znajomych..
Łyk herbaty. Leszek Moczulski opowiada adwokatowi o strachu przed śmiercią. Rozumiem, ale współczuje Szeremietiewowi i Stańskiemu takiego współwięźnia. Nie tylko kapuś, ale i tchórz do tego. Jeśli umierać, to chociaż w dobrym towarzystwie. Czy lękliwy współwięzień może być dobrym współtowarzyszem? Wątpię.
Maria Moczulska i Teresa Baranowska znowu w roku 1980. Łyk herbaty. W imieniu kierownictwa KPN z I Procesu wypowiada się Krzysztof Król. Gdzie jest Stański, Jandziszak? Gdzie są założyciele KPN?
„Górne miejsce na pryczy każdy miał…” mówi Moczulski i robi mi się wstyd. Nie wszyscy siedzieli, wiec nie wszyscy wiedzą, ale to górne miejsce pryczy w więzieniach ma zwykle mniejsza wartość, niż dolne. Poproszę więźniów o komentarz. Piszcie śmiało, ja też garowałem…
Leszek Moczulski w wywiadzie dla prasy już się nie boi o życie. Gdy historyk Dudek mówi o nowych ludziach wokół Leszka Moczulskiego znowu się wstydzę za reżysera, który zapewne nie wiedział, ze Leszek Moczulski otrzymał przepustkę z więzienia tuż przed stanem wojennym z której skorzystał, aby przejąć struktury. TW Lech wrócił dobrowolnie do więzienia tuż po wprowadzeniu w Polsce Stanu Wojennego. Ale o tym w filmie Gawlikowskiego nie pada nawet jedno słowo.
Obrazy demonstracji w których nie uczestniczył ani Moczulski ani Król, i Moczulski zachęcający Polaków do ujawniania się. Efekt widzimy: drugi proces KPN i drugi ważny agent SB TW Historyk Andrzej Szomański. A historyk Antoni Dudek I Maciej Gawlikowski milczą o agenturze. A ta defiluje, jak mucha po twarzy Mirosława Lewandowskiego. Łyk herbaty. Leszek Moczulski zachęca do zajmowania komitetów PZPR. Ale dlaczego nie zajęto MSW, kto wie? 5 milionów ludzi to i czołgi nie dałyby rady….
Organizacja Młodzieżowa KPN w Krakowie 1989. Wreszcie poznaje osobnika, który obiecał że mnie zajdzie od tyłu i pobije, ale gdy zgłosiłem to policji uciekł z podkulonym ogonem. Jajte Pachota. Zostałbym pobity przez kogoś o nazwisku Jajte Pachota. Nie, to niemożliwe…
Łyk herbaty i na ekranie pojawia się poseł KPN Tomasz Karwowski informując, że inne partie płacą za plakatowanie, KPN nie płaci ( posłom nie płaci – i jak tu nie lubić takiej partii… ) a zaraz za nim Leszek Moczulski, zarzucający innym interesowność i śmiało przyznający się do swojej odpowiedzialności. Ciekawe, co powiedzą Ci, co się ujawnili a potem poszli siedzieć i stracili pracę a widzą teraz Leszka Moczulskiego, a zaraz za nim ponownie Mirosława Lewandowskiego nieomal jednym tchem opowiadającym o restytucji niepodległości, trybunale dla Jaruzelskiego, ale solidarności z TW Lechem. Mirosław Lewandowski widzi w lustracji chęć ratowania rządu i nie wyobraża sobie KPN bez Leszka Moczulskiego, czego wyrazem jest zdanie „wy nas rozbić (chodzi o odcięcie się od agentury?) – my was obalić (bronimy agentury do upadłego?).
Gdy Leszek Moczulski zapewnia, że nie ukradł 100 $ myślę o dzielnych ludziach z Londynu, Paryża i Nowego Jorku którzy wspierali KPN. Jest mi wstyd. Uczucie to potęguje opowieść Romualda Szeremietiewa o spotkaniach TW Lecha z przedstawicielami KC PZPR, gdy Moczulski nie widzi różnicy w spotkaniach z reprezentantami partii totalitarną i radzieckiej służby SB. Film kończy wspólne spotkanie agentów i ich agentofili pod hasłem „XXX-lecie KPN” przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie. Jest ich może 10 może 20.
Zważywszy, że liczba aktywnych agentów SB i WSI w PRL wynosiła kilkaset tysięcy, nie jest to duża liczba. Może nie wszyscy przyszli?
Artukuł ukazał się dzięki uprzejmości "Gazety Obywatelskiej", w której ukazał sie po raz pierwszy. "Prawda jest ciekawa – Gazeta Obywatelska" do nabycia w salonach "Kolporter" i w kazdym dobrym kiosku.
Więcej o tym niefortunnym filmie: http://blogs.nowyekran.pl/post/82116,13-grudnia-jak-z-tragedii-zrobic-groteske
Więcej o agenturze: Wielki lęk: jak Polacy boja sie agentów SB i ich kontynuatorów?
Jeszcze o agentofilach Strefa agentofila w Warszawie
"Dzialacz niepodleglosciowy. Wspóltwórca "Ucznia Polskiego", Federacji Mlodziezy Szkolnej i Polskiej Armii Krajowej. Pedagog, manager i germanista. Ulubione motto: "Milsza mi niebezpieczna wolnosc niz bezpieczna niewola” Rafal Leszczynski XV"