Tworzenie analogii między rywalizacją sportową a rynkową może prowadzić do wielu błędów. W ich uniknięciu pomaga przypomnienie pojęcia przewagi komparatywnej.
Podczas zakończonych niedawno Igrzysk Olimpijskich wyłoniliśmy najlepszych zawodników w mnóstwie dyscyplin sportowych. Ustaliliśmy, kto był najlepszy w warunkach identycznych dla wszystkich, choć zwycięstwo bywało kwestią ułamka centymetra lub setnej części sekundy. Jednak różnice w nagrodach (złoty i srebrny medal, brąz i czwarte miejsce, kwalifikacja do finałów i odpadnięcie z rywalizacji etc.) wydają się znacznie większe niż niewielkie często różnice w faktycznych wynikach sportowców — szczególnie te, które można ustalić jedynie za pomocą fotokomórki.
Tworzenie analogii między współzawodnictwem sportowym a rynkowym (opartym na dobrowolnych porozumieniach, jakie ludzie zawierają między sobą) może zatem prowadzić do poważnych błędów.
Na olimpiadzie nagrody przypadają bardzo nielicznym „zwycięzcom”, co może prowadzić do wniosku, że cała reszta zawodników — jakkolwiek utalentowani, pracowici i godni podziwu by nie byli — jest przegranymi (ten pogląd znajduje odzwierciedlenie w cynicznym powiedzeniu: „drugie miejsce to pierwszy przegrany”). W języku ekonomii można by powiedzieć, że „wygrane” przypadają tym, którzy osiągają przewagę absolutną (nawet bardzo nieznaczną). Zwycięzca bierze wszystko, przegrani zostają z niczym.
Ten pogląd jest wąski, zwodniczy i lekceważy wiele aspektów (np. wartość doskonalenia się i satysfakcję ze swoich osiągnięć). Sądzę jednak, że podobny tok myślenia wypacza poglądy wielu ludzi na współzawodnictwo rynkowe.
Uznanie nagród za współzawodnictwo (w tym zysków rynkowych) za nieproporcjonalne do starań dzieli tylko krok od wprowadzenia — w imię źle pojętej sprawiedliwości — szeregu państwowych interwencji w gospodarkę. Na nich tracą wszyscy, którzy ze swobodnej rywalizacji rynkowej odnosili wcześniej korzyści.
Analogia między zwycięzcami w sporcie a zwycięzcami w rywalizacji rynkowej odzwierciedla do pewnego stopnia zamęt, jakim otoczone są pojęcia przewagi absolutnej (możliwości wykorzystania takich samych środków co konkurencja do wytworzenia większej ilości dóbr) i przewagi komparatywnej (możliwości wykorzystania środków do wytwarzania jednych dóbr lepiej niż do innych). To rozróżnienie, wprowadzone przez Davida Ricardo, ma tak istotne implikacje, że omawiane jest obszernie na każdym kursie podstaw ekonomii. Najważniejszą częścią omawiania go jest wykazanie, że nawet jeśli jedna ze stron jest lepsza w obydwu rozważanych zadaniach, to strona posiadająca przewagę absolutną nie odnosi zysków kosztem drugiej strony. Zamiast tego, specjalizacja i wymiana przynoszą korzyść obu stronom, o ile zawierają one porozumienia w warunkach wolnego rynku.
Nam, ekonomistom, wydaje się to już oczywiste. Jednak moje ponad 30- letnie doświadczenie nauczycielskie wskazuje, że wielu uczniom trudno jest wyrwać się ze schematu myślenia przez pryzmat przewagi absolutnej („zwycięzcom przypada złoto, pozostali przegrywają”), co stanowi pierwszy krok do pełnego zrozumienia pojęcia przewagi komparatywnej. Natomiast wielu spośród tych, którzy to „łapią”, doświadcza dezorientacji z powodu żargonu, powierzchowności rozumowania i wypaczeń, które często sprowadzają dyskusje polityczne na manowce.
By pomóc uczniom w zrozumieniu i utrwaleniu tej wiedzy (na przekór atakom różnych pseudoekspertów, czyli „najlepszych umysłów dostępnych w sprzedaży”, jak określił ich Henry Hazlitt), bardzo przydaje się spersonalizowanie przykładów (by student mógł wczuć się w sytuację) i wyjaśnianie zasadniczych spraw za pomocą prostych anegdot. A skoro jest to przydatne dla uczestników kursów ekonomicznych, tym bardziej przyda się to osobom bez żadnego przygotowania w tym zakresie.
Przedstawię zagadnienie za pomoca jednego z przykładów, których zwykle używam na moich zajęciach z podstaw ekonomii do zademonstrowania logiki i implikacji stojących za przewagą komparatywną.
Na początek pytam studentów, kto mieszka z rodzeństwem. Spośród podniesionych rąk wybieram jednego „ochotnika”. Powiedzmy, że jest nim studentka, która ma brata. Zakładam, że studentka potrafi skosić trawnik w pół godziny, a jej bratu takie samo zadanie zajmuje całą godzinę. Następnie pytam studentkę, kto najtaniej lub najbardziej wydajnie kosi trawnik. Mimo że poleciłem studentom poczytanie przed zajęciami o różnicach między przewagą absolutną i komparatywną, w ok. 2/3 przypadków studentka-ochotniczka (lub inny student, żądny popisania się wiedzą) wybiera odpowiedź równie oczywistą, co błędną: ona.
Następnie rozpoczynam wykazywanie błędności tego rozumowania. Stwierdzam, że poprawną odpowiedzią jest: „to zależy”, ponieważ podałem za mało danych, aby możliwa była konkretna odpowiedź.
Kluczem jest dostrzeżenie, że w koszta skoszenia trawnika wlicza się nie tylko poświęcony na koszenie czas; istotne jest, kto mógłby w tym czasie (tj. z tymi samymi zasobami) zrobić znacznie więcej innych rzeczy.
Dodaję kolejne założenie: studentka mogłaby zarobić 20 dolarów za godzinę pracy innej niż koszenie, a jej brat tylko 8 dolarów. Kwoty te odzwierciedlają przewidywaną przez innych wydajność ich pracy przy wytwarzaniu dóbr i usług.
Posługując się tą informacją, mogę wykazać błędność odpowiedzi zakładającej przewagę absolutną i zwrócić uwagę studentów na fakt, że obie strony mogą skorzystać na wyspecjalizowaniu absolutnie słabszego w koszeniu trawników i na wymianie usług.
W naszym przykładzie pół godziny innej pracy, które przepadło studentce na koszeniu trawnika, jest warte w ocenie innych 10 dolarów. W tej samej ocenie pełna godzina wysiłku jej brata jest warta jedynie 8 dolarów. Wniosek jest sprzeczny z intuicją: mimo że brat studentki jest absolutnie słabszy w koszeniu trawnika (jak i w innych pracach), to osiąga nad nią przewagę komparatywną. Dzieje się tak, ponieważ jest w połowie tak wydajny w koszeniu co siostra, lecz jedynie w 40% tak wydajny jak ona w innych rodzajach prac, z których oboje rezygnują na rzecz koszenia.
Konsekwencją powyższego jest uznanie, że koszenie trawnika przez brata studentki ma sens. I właśnie w tym miejscu konflikt mojego przykładu z logiką przewagi absolutnej („wygrywa tylko najlepszy”) osiąga swój punkt szczytowy.
Jak dalej argumentować? Możemy dowieść, że obie strony zyskają na wyspecjalizowaniu się w dziedzinach, w których mają nad sobą przewagę komparatywną, oraz na wymianie usług na obustronnie zadowalających warunkach — niezależnie od posiadanej przewagi absolutnej. W takiej sytuacji nie ma przegranych.
Prosty dowód można uzyskać przy założeniu, że koszenie trawnika należy do obowiązków domowych studentki. W interesie zarówno jej, jak i jej brata jest umówienie się na wymianę. Studentka jest skłonna zapłacić każdą kwotę poniżej 10 dolarów, by uchronić się przed stratą całości tej sumy jako kosztu alternatywnego koszenia trawy. Natomiast jej brat jest skłonny zaakceptować każdą kwotę powyżej 8 dolarów — tak, aby mógł pokryć z nadwyżką swoje własne koszty. Powiedzmy, że brat studentki zgadza się na skoszenie trawnika za 9 dolarów. Dla obojga jest to akceptowalny układ i oboje na nim korzystają. Żadna trzecia strona nie musiała angażować się w ich ustalenia — skupienie na korzyści własnej pozwoliło im na dobrowolne osiągnięcie obustronnie satysfakcjonującego porozumienia.
Dlaczego ten tok myślenia, który trafia do kiwających ze zrozumieniem głów w mojej klasie, nie wywiera żadnego trwałego wpływu na myślenie mas? By to zrozumieć, musimy wrócić do naszej analogii z podium olimpijskim. Zwycięstwo, które się na nim świętuje, jest zasadniczo inne niż zwycięstwo we współzawodnictwie rynkowym.
Na sportowym podium liczy się jedynie wygrana — niezależnie od dystansu, czasu czy wysokości, jakie trzeba było pokonać, by ją zdobyć. Natomiast istotę zysków z rywalizacji na rynku lepiej ilustruje analogia do polepszających się czasów i innych wyników samych w sobie.
Konkurencja sprawia, że ludzie — wraz z upływem czasu — poprawiają swoje wyniki w poszczególnych zadaniach — zarówno pod bezpośrednim wpływem zwycięzców, jak i przez próby dorównania cudzym sukcesom. W rezultacie zarówno uczestnicy rywalizacji, jak i całe społeczeństwo zwiększają swoją produktywność w tych zadaniach. Można wyprodukować więcej — to gra o sumie dodatniej. I właśnie ten fakt jest często pomijany w rozumowaniu wielu ludzi.
Społeczeństwo zyskuje dzięki wzroście ilości dóbr, jakie możemy produkować z dostępnych nam środków, ponieważ chęć zaoferowania innym większej ilości pożądanych przez nich dóbr motywuje postęp (działa tu podobny mechanizm co przy biciu rekordów sportowych). Jest to przeciwieństwem sytuacji, w której wygrywa tylko jedna strona kosztem innych (co reprezentują złote medale). Współzawodnictwo rynkowe zwiększa produkcję pożądanych dóbr i właśnie ten fakt sprawia, że wszyscy uczestnicy rywalizacji zyskują i dążą do zawierania między sobą dobrowolnych porozumień bez żadnego odgórnego przymusu. Dlatego interwencja ciężkiej ręki rządu w ich porozumienia — interwencja w postaci kontroli cen, ograniczeń wejścia na rynek, podatków, regulacji, subsydiów, licencji etc. — niszczy postęp i zatrzymuje kumulację dobrobytu, która mógłby dalej trwać, gdyby nie państwowe represje.
Jeśli chcemy uniknąć mylnego postrzegania konkurencji rynkowej jako nastawionej na przewagę absolutną i warunkującej istnienie wygranych i przegranych (co jest wnioskiem, jaki można wysnuć przez porównanie ze sportem), musimy zmienić nasz punkt widzenia. Musimy analitycznym okiem obserwować wzrost korzyści, jakie masy odnoszą dzięki jednostkom, które starają się dostarczać im pożądane dobra.
Im lepiej będziemy potrafili przekonać innych do tego stanowiska, tym mniej ludzi będzie dawało się uwieść marną logiką i bezpodstawnymi atakami przeciwników dobrowolnych porozumień. Gdy zmniejszy się możliwość zbijania kapitału politycznego na podobnych nonsensach, zelżeją również rządowe represje wobec prób powiększania ogólnego dobrobytu. Jeśli komukolwiek z nas by się to w jakimś stopniu udało, wówczas nie miałyby dla nas znaczenia medale czy nawet dalsze miejsca — grunt, że społeczeństwo zyskałoby bardzo wiele. I mimo że inni odkrywają jeszcze lepsze sposoby na osiągnięcie tego celu, nasz własny wkład w pomoc bliźnim nie doznaje uszczerbku. Zwyciężamy za każdym razem, gdy komuś udaje się poszerzyć zakres wolności do zawierania porozumień. Tylko bazująca na nich organizacja społeczeństwa zasługuje na złoty medal.
Jak to często bywa w temacie wolności i jej następstw — czyli konkurencji motywującej do dobrowolnej kooperacji — najbardziej przejrzystego rozróżnienia między współzawodnictwem sportowym i rynkowym dokonał Ludwig von Mises w swojej monumentalnej książce Ludzkie działanie:
Konkurencja katalaktyczna nie może być mylona z walkami pięściarskimi czy konkursami piękności. Ich celem jest ustalenie, kto jest najładniejszą dziewczyną lub najlepszym bokserem. Społeczną funkcją konkurencji katalaktycznej z pewnością nie jest ustalenie, kto jest najbystrzejszym chłopcem i nagrodzenie go tytułem i medalami. Jej funkcją jest zabezpieczanie jak największej w danych warunkach satysfakcji konsumentów.
Autor: Gary Galles
Tłumaczenie: Grzegorz Heinrich