Po raz kolejny unijna kolonia pod nazwą III RP mogła zademonstrować swą „solidarność” z pozostałymi członkami „wspólnoty”. Na szczycie w Brukseli przedstawiciele „polskich władz” głosowali za dobrowolnym przyjęciem przymusowych kwot przesiedleńców.
Co prawda nie jest dziś w pełni jasne, jak wysoka jest polska „kwota”, ale nie ma to większego znaczenia, gdyż najważniejsze jest samo rozpoczęcie procesu zasiedlania pustoszejącego kraju dziczą z Azji i Afryki. Ponieważ zakres pamięci przeciętnego widza koszernych mediów ogranicza się do czasu teraźniejszego, to raz rozpoczęty proces będzie można swobodnie kontynuować, aż do zaplanowanego skutku, bez obawy wzniecenia znaczących społecznych niepokoi. Raz wszczepiony w polski krajobraz czarny „uciekinier”, będzie dla „bystrego” polskojęzycznego „europejczyka” tak samo swojski jak płacząca wierzba. Dzięki temu nasz kraj uniknie niepotrzebnych rewolucji, które zapewne będą miały miejsce w innych krajach członkowskich.
Biorąc pod uwagę fakt, że już dziś III RP znajduje się w agonalnym stanie, zarówno pod względem demograficznym, jak i każdym innym (np. gospodarczym, kulturowym, cywilizacyjnym), to osiedlenie na Jej terytorium znaczącej liczby murzynów i Arabów umożliwi naszemu wewnętrznemu okupantowi, (czyli kolonialnym „elitom”) w przeciągu paru lat ograniczyć etniczną polskość do obszaru wydzielonych dlań rezerwatów.
Zarówno skala jak i dynamika emigracyjnego kryzysu wskazuje jasno na fakt, że nie jest to jedynie proces spontaniczny spowodowany amerykańską agresją na kraje bliskiego wschodu, ale precyzyjnie zaprogramowany i wkomponowany we wspomnianą agresję atak na Europę. Biorąc pod uwagę fakt, że 70% „uciekinierów” to młodzi mężczyźni w „wieku poborowym”, proces ten lepiej opisuje termin „inwazja” niż „emigracja”.
Przewidywana skala tej inwazji, szacowana na około 30 milionów murzynów i Arabów, gwarantuje nie tylko rozpad Unii, jako takiej, ale ostateczny upadek tego, co pozostało jeszcze z cywilizacji łacińskiej na naszym kontynencie.
Zaistniała sytuacja, w coraz ostrzejszym świetle, pokazuje prawdziwe oblicze europejskich „elit”. Szokująca jest ich indolencja, głupota, oraz pełna dyspozycyjność w stosunku do sprawującej rzeczywistą władzę, żydowskiej finansjery. Nawet potężna kanclerz Merkel, pomimo dostarczenia Niemcom ogromnych korzyści z pokojowego podboju Europy, nie mogła uniknąć brzemiennej w skutki decyzji otwarcia granic Rzeszy na inwazję emigrantów. Uzyskała ona od swych rodaków przydomek „zdrajcy” i zwyczaj wygwizdywania przez nich w miejscach publicznych.
O szczegółach zaplanowanej inwazji coraz częściej piszą bez ogródek niezależne media . Aby spowodować nagły przepływ milionów „uciekinierów” , nie wystarczą jedynie zachodnie „humanitarne bombardowania” ludności cywilnej w krajach Azji i Afryki, oraz chroniczna nędza powodowana wyzyskiem międzynarodowych korporacji. Potrzebna jest jeszcze precyzyjna logistyka i szeroka kampania informacyjna.
Przykładem tej ostatniej jest ulotka reklamowa w języku arabskim, obiecująca „uciekinierom” luksusowe warunki życia w Szwecji , włączając w to „darmową blondynkę” w charakterze tzw. „comfort woman”. O ile warunki bytowania Szwecja prawdopodobnie zagwarantuje nowoprzybyłym, o tyle „chętne darmowe blondynki” trzeba będzie zapewne sprowadzać przez Bałtyk z Polski. Jakby jednak nie było, nie zadowoli to w pełni „uciekinierów”, których rozczarowanie „zachodnim rajem”, wcześniej czy później, skrupi się na społeczności tubylczej. Tak, więc rewolucje i niepokoje społeczne ma zachód zagwarantowane.
Rozpadowi struktur społecznych towarzyszyć będzie dalsza zapaść gospodarcza spowodowana wdrażanymi już w większości państw członkowskich „programami zaciskania pasa” wzmożona dodatkowo gigantycznymi kosztami utrzymania milionów przesiedleńców.
Taka przyszłość klarownie ukazuje się na horyzoncie „ekskluzywnego klubu bogatych”, czyli UE. Uzmysławia ją sobie coraz więcej obywateli, ale nie „elity”. Dlaczego?
Odpowiedź na to pytanie jest stosunkowo prosta. Swoisty wielowiekowy proces „rafinacji” zachodnich elit przez żydostwo manipulujące nimi z za kulis, doprowadził do ich całkowitej degeneracji. Obecne „elity” można jedynie przyrównać do bandytów z światka przestępczego. Ich mentalność i sposoby działania są identyczne. Przecieki medialne z Brukseli i innych stolic dają temu dobitny wyraz. Szczególnie, ostatnie „negocjacje” Grecji z tzw. unijną „trojką” dostarczają wiele pikantnych szczegółów na ten temat. Ponieważ grecka Syriza nie należy do establishmentu unijnego, to jej członkowie są bardziej skłonni do dzielenia się z publiką wiedzą na temat europejskich „elit”.
Były grecki minister finansów, z okresu negocjacyjnego, Yanis Varoufakis , jest jednym z bardziej otwartych w tym zakresie. Opisuje on, że na wstępie negocjacji unijni przedstawiciele zaakceptowali zasadnicze elementy jego propozycji. Mile zaskoczony takim obrotem sprawy, po dokładnym przestudiowaniu szkicu porozumienia, zgodził się on je podpisać. Jednak tknięty jakimś przeczuciem, przed złożeniem swego podpisu na przedłożonym oryginale, zajrzał jeszcze raz na strony, które powinny zawierać jego warunki. Ku swemu zaskoczeniu, miast nich znalazł on niezmieniony tekst unijnej propozycji. Do podpisania porozumienia oczywiście nie doszło, a od tego momentu minister stał się ostrożny w kontaktach z unijnymi oficjelami.
Nie inaczej było z premierem Ciprasem , który nad ranem, na finiszu tych negocjacji, pragnął opuścić salę bez podpisania porozumienia. Drogę zablokował mu jednak były „polski premier” Donald Tusk, który zaparłszy drzwi, oświadczył, że nie może on opuścić pomieszczenia bez złożenia swego podpisu.
Takie „nieistotne szczegóły” pokazują dobitne, że unijna banda nie różni się niczym od swych bolszewickich protoplastów. Tak jak za czasów Stalina, nikt wizytujący Kreml nie miał pewności czy nie wyniosą go z powrotem „nogami do przodu”, tak obecnie wizyta w „komisji europejskiej”, może się dla postronnej osoby źle skończyć.
Truizmem jest stwierdzenie, że pozostałe segmenty unijnych „elit” nie ustępują w niczym brukselskiej „śmietance”. Powoli, ale nieustępliwie, ta smutna prawda, zaczyna docierać do świadomości społecznej, prowadząc do oczywistej konkluzji, że żadne demokratyczne działania nie zmienią niczego w europejskiej rzeczywistości. Zamiast więc tracić czas i energię na wybory nowego garnituru pasożytniczych „deputatów”, unijnego parlamentu, odgrywającego jedynie rolę listka figowego okrywającego nagą prawdę o totalitaryzmie UE, należy skoncentrować się na tym, co po angielsku nazywa się „grassroots movement”. . Przy czym i w tym wypadku nie ma żadnych gwarancji na sukces. W takim przypadku nie pozostanie już nic innego prócz rewolucji.
Unikajacy stereotypów myslowych analityk spraw politycznych i gospodarczych Polski i swiata