kandydaci na posłów i radnych powinni być poddawani testowi na inteligencję
Swego czasu CIA udało się zdobyć podręcznik KGB. W czasach zimnej wojny, gdy Sowieci destabilizowali sytuację na Zachodzie, KGB zalecał umieszczanie na czele istotnych instytucji państw demokratycznych, które chciał zniszczyć, nie swych agentów wpływu (gdyż ich można było zdekonspirować), lecz ludzi o bardzo niskim ilorazie inteligencji. Idiota jest bowiem w stanie zniszczyć każdą instytucję i nie musi być przy tym bezpośrednim agentem wpływu. Przykład Polski po 1989 roku dowodzi słuszności tego podręcznikowego zalecenia.
„>https://
Gdybyśmy przeprowadzili sondaż, pytając ludzi, jakie cechy powinien posiadać poseł, senator, minister, radny, wójt, burmistrz, z całą pewnością większość ankietowanych odpowiedziałaby, iż polityk powinien być uczciwy, inteligentny, odważny.
Jeśli spytalibyśmy równocześnie, z czym kojarzy ci się słowo „polityk”, znaczna cześć ankietowanych odpowiedziałaby zapewne – „złodziej”. Coraz bardziej popularne w Polsce staje się powiedzenie: „Od polityków gorsi są tylko pedofile”.
„>https://
Jako że standard życia w danym państwie zależy bezpośrednio od ilorazu inteligencji, uczciwości i odwagi tych, którzy podejmują kluczowe decyzje, na jakich zasadach pobierane są od obywateli daniny w postaci podatków, a jeszcze bardziej od tego, na co są przeznaczane, Polska znajduje się na końcu wszystkich list rankingowych, obrazujących ten standard.
Jak zastąpić klasę polityczną, która rządzi niesprawnie Polską od 30 lat ludźmi inteligentnymi, uczciwymi i odważnymi, skoro z jednej strony uniemożliwia to system selekcji polityków („najgłupsza nie świecie ordynacja wyborcza”), a z drugiej – wyborcy w tak dużym stopniu ulegają ogłupiającemu ich systemowi edukacji oraz medialnej manipulacji, iż wybierają do Sejmu np. 23-letniego magazyniera spod Wieliczki, „ukrytego” w środku listy wyborczej i nie prowadzącego żadnej kampanii, tylko dlatego, że nazywa się Ziobro (nawiasem mówiąc – niespokrewnionego ze Zbigniewem)?
Nie ma testu na uczciwość, któremu można by przed wyborami poddać kandydatów do parlamentu czy rady gminy. Jeśli nawet kandydat był już wcześniej posłem i okazał się człowiekiem nieuczciwym, wyborcy albo o tym w ogóle nie słyszeli, albo zapomnieli, jako że w polskim systemie wyborczym okręg jest rozległy (100 km x 100 km albo więcej), kandydatów jest kilkuset, a kampania wyborcza zbyt krótka, by dotrzeć do wszystkich wyborców. Nie pamiętają oni zazwyczaj nazwisk tych, na których głosowali, a w czasie kadencji nie docierają do nich żadne informacje na temat zachowania posłów w Sejmie. Czołówkę listy wyborczej ustala kierownictwo partii, a jej sympatycy z automatu głosują na tych, którzy są na czele listy, nie mając zazwyczaj pojęcia, kto to jest.
Mogą też głosować na znane nazwisko, jak pokazuje w/w przykład magazyniera. Jeden z kandydatów do Senatu w tarnowskim okręgu wyborczym, by być pierwszym na liście (w przypadku wyborów do wyższej izby parlamentu obowiązuje bowiem porządek alfabetyczny), zmienił sobie nazwisko na Ablewicz (tak nazywał się znany biskup tarnowski) i mało brakowało, a dostałby się do Senatu. W wyborach samorządowych znane są przypadki poszukiwania kandydatów z książki telefonicznej o nazwiskach Mickiewicz, Piłsudski, Popiełuszko etc.
Są małe szanse, by jeszcze przed postawieniem znaku X przy nazwisku stwierdzić, czy dany kandydat jest uczciwy. Podobnie w przypadku odwagi. Dzięki Bogu w naszej części świata wojen już nie ma, więc ludzie nie sprawdzają się w boju. Jak się ma przekonać wyborca, czy kandydat przypadkiem nie jest tchórzem i nie będzie stał na baczność całą kadencję przed wodzem partyjnym nawet wówczas, gdy projekt jakiejś ustawy będzie szkodliwy dla Polaków? Pewną namiastką testu na odwagę kandydata na posła czy radnego może być część jego życiorysu sprzed roku 1989. Jeśli kandydat ze względu na swój PESEL był człowiekiem dorosłym w czasach PRL-u, możemy (także dzięki archiwom IPN) sprawdzić, jak się zachowywał wobec komuny. Ten „test” może mieć pewną wartość poznawczą, ale jedynie w przypadku starszych wiekiem kandydatów.
Skoro nie jesteśmy w stanie przeprowadzić skutecznie ani testu na uczciwość, ani na odwagę, to może warto by zaproponować takie zmiany w Kodeksie wyborczym RP, które nakładałyby na wszystkich kandydatów do parlamentu polskiego oraz do rad gmin i na stanowiska wójtów, burmistrzów i prezydentów miast obowiązek poddania się testowi na inteligencję. To przecież jest wykonalne. Kandydować mogliby tylko ci, którzy w tym teście osiągną pewien określony poziom. Można oczywiście dyskutować, czy musieliby wykazać się ilorazem inteligencji wyższym niż na przykład Władysław Gomułka, Kazimierz Marcinkiewicz, Renata Beger czy Marian Curyło, z którego ust usłyszeliśmy z mównicy sejmowej słowa: „Salem alejkum! Ślonek zjen ente eni sała, sała. Samoobrona gul, gul. Mister Belka, jala biet”, czy też powinni być od nich nieco bardziej inteligentni.
Salvador Dali , Kaligula
Jeśli nauczyciel ze szkoły podstawowej w Gorzowie Wielkopolskim, Kazimierz Marcinkiewicz, który odsłonił swój prawdziwy potencjał intelektualny (sic!) w wyniku słynnego romansu z Isabel, mógł być nie tylko posłem, ale wiceministrem edukacji narodowej, a nawet premierem RP, to znaczy, że cesarz Kaligula miałby w dzisiejszej Polsce szanse ponownie mianować swego konia senatorem, posłem, ministrem lub nawet premierem.
Promowanie głupoty w Polsce nie zna barw politycznych. Przypomnijmy, że po rozstaniu się z PiS-em Marcinkiewicz przez pewien czas cieszył się względami także tzw. opozycji.
Gdyby na pierwszym miejscu listy wyborczej dużej partii politycznej umieścić np. owcę, prawdopodobnie zostałaby posłem. Po wprowadzeniu ustawowego obowiązku poddania się testowi na inteligencję, nie miałaby szans, chyba, że minimum ustalono by na takim poziomie, by kandydować mogli wszyscy pretorianie wodza rządzącej w danym momencie w Polsce partii politycznej.
Oczywiście bezobjawowi demokraci oburzą się w tym miejscu i natychmiast zakwestionują moją propozycję jako niezgodną z Konstytucją RP, gdyż wprowadzałaby ona rzekomo ograniczenia praw wyborczych (kandydowania) dla mniej inteligentnej części obywateli RP. Jednak nikt przecież nie kwestionuje zasadności punktacji (a w niektórych przypadkach egzaminów) przy naborze na studia. Nikt z nas nie chciałby, aby – powiedzmy – na medycynę czy informatykę przyjmowani byli słabi intelektualnie kandydaci na studentów. Skoro nie chcemy, by lekarzem czy informatykiem był idiota, tym bardziej powinniśmy zabiegać o to, by o wydatkowaniu naszych podatków decydowali ludzie inteligentni.
Marek Ciesielczyk
O autorze:
doktor politologii Uniwersytetu w Monachium, profesor University of Illinois w Chicago, pracownik naukowy Forschungsinstitut fur sojetisze Gegewart w Bonn, Fellow w European University Institute we Florencji
tel. 601 255 849 , dr.ciesielczyk@gmail.com
dr politologii Uniwersytetu w Monachium, wykładowca sowietologii w University of Illinois w Chicago, pracownik naukowy w Forschungsinstitut fur sowjetische Gegenwart w Bonn, Dyrektor Centrum Polonii w Brniu (Małopolska), obecnie Redaktor naczelny pisma "Prawdę mówiąc" oraz portalu www.prawdemowiac.pl, więcej patrz: www.marekciesielczyk.com