Do mojej publikacji pt. jak wyżej otrzymałem bardzo interesujące komentarze za które składam w imieniu swoim, a więcej w imieniu Sprawy, serdeczne podziękowania przesyłając autorom tą drogą pozdrowienia. Szczególnie istotne jest poruszone zagadnienie: – kto w Europie może podjąć się dzieła powszechnego odrodzenia upadłej Europy. Nastawienie sceptyczne do Europejczyków jest dość powszechne i uzasadnione. Zbudowane na kolonialnym wyzysku, zresztą nie tylko egzotycznych krajów, ale i europejskich współplemieńców, bogactwa krajów zachodniej Europy stworzyły enklawę dobrobytu i gnuśności. Reszta stara się dostosować do tego stanu licząc na obrywki, a nawet odpadki z pańskiego stołu.
Taka jest podstawa funkcjonowania układu zwanego dla kpiny „Unią Europejską”, wystarczy spojrzeć na oficjalne statystyki najwyraźniej specjalnie ubarwione żeby nie pokazywać całej prawdy o różnicach jakie istnieją w tej rzekomej wspólnocie narodów.
Ale nawet te podkolorowane statystyki wykazują że między Bułgarią a Luksemburgiem istnieje dwunastokrotna różnica w dochodach. A przecież ten Luksemburg niczego takiego nie produkuje żeby mieć takie dochody, żyje po prostu z kapitału i to byłoby nie tylko w stosunku do niego do wybaczenia gdyby wszyscy uprzywilejowani w UE wykazali choćby minimum chęci do współdziałania z najuboższymi. Zamiast oferowania im pracy na „zmywaku” mogliby bez większego trudu podnieść poziom produkcyjności całej UE lokując w krajach posiadających, jak to się eufemicznie nazywa „nadwyżkę rąk do pracy”, wytwarzanie produktów które obecnie sprowadza się głównie z Chin zarabiając na niebotycznych marżach.
Podobnie wygląda to w odniesieniu do produkcji energii w której najuboższym każe się płacić najwyższe ceny zamiast uproduktywnić własne zasoby i stworzyć spójny system zaopatrzenia dostępnego na równych prawach dla każdego kraju.
Ale przecież ten stan rzeczy jest niczym innym jak skutkiem faktu że celowo i rozmysłem niszczy się podstawy europejskiej kultury której centralną osią jest chrześcijański stosunek do bliźniego i wzajemne wsparcie. Przez całe 2 tysiące lat toczyła się walka o jej istnienie, ale nigdy nie była poddana tak niszczycielskiej sile jak w XX wieku. Ten proces jest kontynuowany w wieku XXI tylko że w zmienionej formie, chociaż relikty totalitaryzmów jeszcze pokutują w Europie.
Problem polega na tym że stosowane obecnie formy walki z chrześcijańską kulturą są znacznie bardziej perfidne aniżeli prymitywny totalitaryzm komunistyczny czy nazistowski. Gra się głównie na ludzkich słabościach, takich jak chciwość dóbr materialnych, użycia i nieograniczonych form zabawy.
Cel jest zawsze taki sam: – zniewolenie człowieka i uczynienia zeń posłusznego narzędzia.
Stan w jakim obecnie większość Europy się znajduje wskazuje na odniesienie w tym przedsięwzięciu znacznie większych sukcesów aniżeli odnosiły to zwalczające chrześcijaństwo totalitaryzmy.
Ponieważ jednak świat chrześcijański nie poddał się całkowicie prowadzi się z nim nie tylko ukrytą, ale całkiem jawną walkę.
Chrześcijanie są w tej chwili prześladowani zarówno w Afryce jak i w Azji do eksterminacji włącznie, a Europa i Ameryka – kontynenty nominalnie chrześcijańskie przez swoje władze państwowe nie reagują. Wynika to z faktu że władze państwowe i ponadpaństwowe albo są w rękach sił antychrześcijańskich, albo się ich boją.
Prześladowanie chrześcijan w Europie jest prowadzone zarówno w sposób pośredni przez natarczywe propagowanie zachowań antychrześcijańskich, albo wprost przez zakaz wszelkich objawów chrześcijańskiej postawy.
W wielu krajach sprzyja tego rodzaju prześladowaniom stanowisko hierarchii kościelnej różnych wyznań.
Stan obecny można określić jako kapitulację kościołów zreformowanych, brak właściwego odrodzenia kościoła wschodniego zniszczonego w znacznej mierze przez bolszewików i ugodowa postawa instytucjonalnego kościoła katolickiego w wielu krajach.
Za czasów mojej młodości uczono nas że istnieją trzy kościoły:
– kościół wojujący na ziemi,
-kościół cierpiący w czyśćcu,
-kościół triumfujący w niebie,
Pytam się: – gdzie jest obecnie kościół wojujący?!
Bo nawet w Polsce, ostoi kościoła rzymsko katolickiego, po odejściu Prymasa Tysiąclecia zatracił on ten charakter.
A przecież potrzeba walki nie tylko o pozycję kościoła, ale o zachowanie chrześcijańskiej kultury, jedynego gwaranta naszego przetrwania, jest nie mniej potrzebna aniżeli za czasów komuny.
Kto ma się zatem podjąć tej walki?
Po pierwsze trzeba stwierdzić że liczba potencjalnych obrońców jest wielka, nawet w tych krajach które wydawałoby się że uległy już bezpowrotnie. Najlepszym dowodem frekwencja na manifestacjach w obronie rodziny we Francji.
Jest prawdziwych chrześcijan w Europie znacznie więcej niż to wygląda z opanowanych przez wrogie siły mediów, tylko że są stłamszeni i brakuje im organizacji. Zawiodły przede wszystkim partie polityczne zawierające w swojej nazwie przymiotnik – chrześcijański, nawet znikła z europejskiego parlamentu frakcja chrześcijańsko demokratyczna, bo ta nazwa nie podoba się antychrześcijański decydentom.
Ale przecież strachliwi karierowicze którzy w obecnej frakcji „ludowej” reprezentują chrześcijan mogą być bez trudu zastąpieni ludźmi którzy będą mieli odwagę walczyć o uratowanie chrześcijańskiej kultury.
Takich ludzi nie brakuje w najuboższej – wschodniej części unijnej Europy, ale przecież i w Niemczech, we Włoszech i Francji znajdą się następcy Schumana, de Gasperiego i Adenauera – twórców prawdziwej europejskiej wspólnoty którą zniszczyła germańska „unia”.
Europa oczekuje na znak i jeżeli w Polsce, co daj Boże, doszłoby do rządów prawdziwie chrześcijańskich przedstawicieli, to taki znak podobnie jak w swoim czasie obrona przez potęgą osmańską, bolszewikami i ruch „Solidarności”, odegrałby decydującą rolę w zmianie oblicza Europy.
Zarzewie należy widzieć w Polsce i jego objawy już obserwujemy nie tyle w wynikach różnorakich wyborów, ale w postawie ciągle jeszcze biernego ludu.
2 komentarz