Bez kategorii
Like

Nie chcę podobać się wszystkim.Rozmowa z Vladimirem Viardo, znamienitym amerykańskim pianistą rosyjskiego pochodzenia

06/01/2012
544 Wyświetlenia
0 Komentarze
15 minut czytania
no-cover

Do 1975 roku jeździłem po całym świecie, ale zaczęło ze mną jeździć także KGB. Chcieli mnie zwerbować. Zostałem umieszczony na liście tzw. „niewyjeżdżających za granicę”. Takich jak ja było więcej, np. Richter, czy siedzący z nami Vadim Brodski.

0


Rozmowa z Vladimirem Viardo, znamienitym amerykańskim pianistą rosyjskiego pochodzenia, na temat jego twórczości, trudów życia za granicą, w podróży i jego związków z Polską.
Business&Beauty: Jak rozpoczął Pan swoją muzyczną edukację? Czy było to powołanie, przypadek, konieczność?

Vladimir Viardo: Gdy miałem 6 lat, pojawiła się w moim życiu babcia. Przedtem odbywała karę dziesięciu lat pozbawienia wolności w stalinowskim więzieniu, za sprawy polityczne. Na drugi dzień po swoim przybyciu posadziła mnie przy fortepianie i kazała grać. Babcia pochodziła z arystokratycznego rodu, była bardzo wymagająca i nie znosiła sprzeciwu. Spędzałem przy fortepianie 4 godziny dziennie. W ogóle nie miałem chęci, ani zapału do gry. Na klawiaturę wylałem mnóstwo łez. Płakałem każdego dnia.
Mamy prawie nie znałem. Pojawiła się, gdy miałem 14 lat i stwierdziła, że moje miasto, Zaporoże, jest dla mnie za małe (obecnie znajduje się tam szkoła muzyczna nazwana moim imieniem). Kupiła mi bilet w jedną stronę do Moskwy. Zadzwoniła do znajomych w stolicy, u których się zatrzymałem. Tak oto mama wysłała mnie „w świat”, w wieku 14-tu lat.
Najpierw uczęszczałem do szkoły muzycznej, gdzie uczyła Irena Naumowa, żona znanego profesora. Później automatycznie trafiłem pod skrzydła znakomitego profesora Lwa Naumowa i tak zaczęła się moja prawdziwa przygoda z muzyką.

Jak zaczęła się pana światowa kariera?

Pierwszy ważny konkurs, w jakim wziąłem udział, odbył się w Paryżu. Otrzymałem nagrodę specjalną, zająłem 3 miejsce. W Związku Radzieckim panowała taka zasada, że ten, kto zdobył pierwsze miejsce, nie był już wysyłany na kolejne konkursy, aby dać szansę innym. Dzięki temu, że stałem na podium, ale nie zająłem pierwszego miejsca, mogłem dalej uczestniczyć w zagranicznych występach. Miałem wówczas 23 lata. Wyjechałem do Stanów Zjednoczonych na konkurs Van Kliberna. Zasadą jest, że każdy z uczestników mieszka w rodzinie, związanej z klibernowskim konkursem. Ja zostałem umieszczony w domu pani prezes organizującej konkurs. Wybrała mnie spośród innych uczestników, ponieważ najmarniej wyglądałem na zdjęciu. Ta kobieta, bardzo bogata, pomagała mi przez całe życie i jest dla mnie jak rodzina.
Do 1975 roku jeździłem po całym świecie, ale zaczęło ze mną jeździć także KGB. Chcieli mnie zwerbować. Po odmowie współpracy zostałem umieszczony na liście tzw. „niewyjeżdżających za granicę”. Takich jak ja było więcej, np. Richter, czy siedzący z nami Vadim Brodski. Dostałem zakaz wyjazdu ze Związku Radzieckiego na 11 lat.

W latach 80. występował pan jednak dość często w Polsce. To jak to było naprawdę z tym zakazem opuszczania kraju?

Tak, w Polsce byłem częstym gościem, zgodnie z powiedzeniem: kurica nie ptica, Polsza nie zagranica. Mogłem wyjeżdżać tylko do krajów socjalistycznych, ponieważ tam mieli mnie na oku. W zakazie tym było też coś pozytywnego, ponieważ podczas tych 11 lat opanowałem olbrzymi repertuar. Gdy w latach 90. zaczęła się pierestrojka, dostałem propozycję pracy w Stanach Zjednoczonych. Zabrałem rodzinę i wyjechałem. Bałem się przyjeżdżać do Rosji. Gdy miałem zagrać koncert w Teatrze Wielkim, zwołałem przed występem konferencję prasową i opowiedziałem o propozycjach KGB, o zakazach wyjazdu i innych rzeczach. Nikt niczego nie napisał, nie opublikował, bali się. Byłem wówczas znanym artystą. Z Waszyngtonu przyszło polecenie, że samolot z pasażerami ma na mnie czekać na lotnisku, dopóki do niego nie wsiądę. Celnicy robili wszystko, żeby mnie zatrzymać w Rosji. Gdy wszedłem na pokład samolotu, pasażerowie bili mi brawo. Nie zapomnę tej chwili nigdy.
W tej chwili gram koncerty na całym świecie, prowadzę masterclass z najbardziej utalentowanymi muzykami. Za najważniejszy swój występ uważam III koncert Rachmaninowa, który zagrałem w połowie lat 90. w Carnegie Hall. Sala Carnegie Hall jest ogromna, ale mnie się udało wytworzyć intymność pomiędzy sobą a publicznością.
Warszawską filharmonię także bardzo lubię. Wszędzie świetnie słychać, sala jest bardzo wdzięczna, z wyjątkiem loży rządowej, gdzie przebijają się wyłącznie niskie tony i czasem „dudni”. Może po to, żeby podsłuch nie był możliwy (śmiech).

Jakie są pana związki z Polską?

Związki z Polską mam bardzo silne. Mój dziadek – ojciec matki – był Polakiem. Grałem w Polsce praktycznie wszędzie, od Bydgoszczy po Kielce, jeszcze za czasów komunistycznych. Mam bardzo wielu uczniów i przyjaciół Polaków. Czuję się tu jak w domu. Grałem z Krzysztofem Pendereckim, ze słynną Sinfonią Varsovia. Na sześćdziesięciolecie Krzysztofa Pendereckiego nagraliśmy ze słynnym skrzypkiem, Grigorijem Żyslinem, pierwszą sonatę z 1958 roku na fortepian i skrzypce. Znałem także Lutosławskiego, grałem na jego osiemdziesięcioleciu.

Kto był Pana mistrzem?

Mistrzem był mój profesor Naumow. Niestety, umarł kilka lat temu.

Na stole leży rosyjska książka pt. „Jak wykonywać rosyjską muzykę fortepianową”. Sięgnął pan światowych szczytów i czyta pan jeszcze tego rodzaju książki?

Tak, uważam, że uczyć się trzeba całe życie i nie ma nigdy etapu, kiedy możemy powiedzieć, że już umiem. 10 lat temu pojechałem do Moskwy, żeby brać lekcje dyrygowania i orkiestrowania. Stworzyłem orkiestrę i koncertowałem z nią w Kijowie.
Zbierałem aplauz w najlepszych salach świata, ale lubię znać opinię innych, poznawać inne podejścia, nowe sposoby. Nigdy nie jest tak, że wszystkim podoba się to samo i to jest normalne. Przypomina mi się anegdota, gdy jeden ze znamienitych kompozytorów nie mógł być obecny na premierze swojej opery i podekscytowany pyta o wrażenia znajomego. Znajomy odpowiada, że było genialnie: „Wszystkim się podobało”. Kompozytor zasępił się: „Co ja zrobiłem nie tak, że wszystkim się podobało?”

Czy traktuje pan muzykę jako sposób na życie, na zarabianie?

Żeby zarabiać, można nauczyć się jednego utworu i grać go do upadłego wszędzie, bo ludzie w większości są jak małe dzieci, lubią słyszeć to, co już znają. Jeżeli chciałbym tylko zarabiać nie wkładałbym w to tak dużo pracy i serca. Robiłbym z występów show dla publiczności, rozrywkę, a nie ucztę dla duszy i zmysłów. Są różne sposoby, żeby przyciągać uwagę słuchaczy. Był taki, który grał na fortepianie goły, inny miał zielone włosy, jeszcze inny występował z psem. Nasz znajomy, prof. Żyslin, odmówił dalszej edukacji swojej uczennicy Vannessy Mai, gdy zaczęła robić ze swoich występów widowisko nielicujące z dostojnością wykonywanej przez nią muzyki. Ja, póki co, nie planuję dodatkowych atrakcji podczas swoich koncertów. Prawdziwy muzyk jest twórcą na równi z kompozytorem. Bez wykonawcy sam utwór jest jak trup. Ja gram repertuar, który się zmienia. Repertuar jest jak kobieta – żenię się z nim, śpię z nim. Muzyka jest dla mnie bardziej niż sposobem na zarabianie, sposobem na życie. Jeżeli mówimy o finansowej stronie, to wystarczy porównać wysokość głównej nagrody w najważniejszym pianistycznym konkursie na świecie, która waha się od 40 do 70 tysięcy dolarów za pierwsze miejsce, z wysokością gaży czy nagród w zawodach sportowych, sięgających milionów dolarów.

Jeśli mógłby pan zacząć od nowa, kim by pan był?

Mimo, że jak byłem mały, płakałem podczas nauki, muzyki nigdy nie chciałem rzucić. Nie ma takiej możliwości, aby osiągać sukcesy w dziedzinach, także technicznych, bez sztuki, gdyż sztuka rozwija fantazję, a źródłem sukcesu jest wynalazczość, fantazja, inspiracja, pomysły. Nigdy nie będzie miał pomysłu człowiek, który nie zetknął się ze sztuką. Niezależnie od tego, czy jest to muzyka, malarstwo, teatr. To jest inspiracja, która pobudza fantazję. A do tego, żeby osiągać sukcesy w biznesie, także trzeba być artystą. Wszyscy, którzy są znani publicznie, są artystami. Mają szersze horyzonty. Bez rozwoju kultury nie ma możliwości rozwoju ani techniki, ani innych dziedzin. Jeżeli miałbym zacząć jeszcze raz, wybrałbym tak samo, mimo że sam nie wybrałem; a jeżeli nie mógłbym grać na fortepianie byłbym sadownikiem. Wie pani, zasada jest jedna: „żeby coś zrobić, trzeba coś robić”.

 Dziękuję za rozmowę.
 
Rozmowę przeprowadziła i przetłumaczyła z języka rosyjskiego Serafina Ogończyk-Mąkowska

/Business&Beauty/

Opinia słuchacza o Vladimirze Viardo

Pojechałem kiedyś do Helsinek specjalnie na koncert maestro Viardo. Udało mi się zdobyć jedno z najlepszych miejsc na widowni. Co to znaczy najlepsze? Miejsce, z którego widać artystę z profilu i ręce w dwóch planach: czyli na żywo i odbicie od błyszczącego, czarnego fortepianu. To jest najlepsze miejsce. Pan Viardo grał wtedy Rachmaninowa Rapsodię na temat Paganiniego. I stała się rzecz następująca. Zgasły światła. Wszyscy z uwagą obserwują każdy gest, każdy ruch. Słychać już muzykę, a maestro dalej trzyma ręce nad klawiaturą; pierwsze wrażenie – może playback? On to zagrał tak, jak nikt na świecie, wydobył całkiem inne dźwięki. Ręce schodziły do klawiatury tak szybko, że nie było widać ich ruchu. Nie tylko technika była zaskakująca, ale też te dźwięki były inne, niż wszystko co do tej pory słyszeliśmy. Publiczność z wrażenia zsunęła się z foteli.
Mając przyjaciół muzyków, uzyskaliśmy zgodę organizatorów i przeszliśmy po koncercie do sąsiedniej salki, gdzie stał taki sam fortepian. Wszyscy zawodowi muzycy próbowali wydobyć podobne dźwięki. Nikomu się nie udało. Pan Viardo powiedział, że muzyk ma dużo możliwości i pokazał nam rzecz następną, która wszystkich zaskoczyła. Zagrał utwór według nut, lecz melodia wyszła zupełnie inna. Wtopił linię melodyczną prawej ręki, a poszczególnymi palcami lewej dłoni uwypuklał te dźwięki, które chciał. I z tych samych nut stworzył nową melodię, z tych samych nut powstał inny utwór. Nigdy w życiu niczego takiego ani ja, ani towarzyszące mi osoby nie słyszeliśmy. To było nadzwyczajne.

 

0

SERAFINA M

28 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758