W owczym pędzie za tzw. niezależnością energetyczną zapędziliśmy się aż po gaz amerykański. Co więcej nie jest to taki zwykły gaz. To gaz opatrznościowy, kolejny krok do całkowitego uniezależnienia się od surowców energetycznych z Rosji. A niech sobie ta parszywa Rosja sprzedaje ten tani i łatwo dostępny gaz choćby i Mongołom, byle nie nam.
Na własne uszy słyszeliśmy emfatyczną wypowiedź pana z TVP, że ten statek z gazem to kontrakt symboliczny, ale kluczowy z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa energetycznego. Nie wiemy i zachodzimy w głowę, jak coś może być jednocześnie i symboliczne i kluczowe? Chyba tylko w seansie propagandowego zapętlenia się.
Na pewno zyskuje na bezpieczeństwie nawet energetycznym USA. I daje jednocześnie przykład, jak dbać o swoje interesy w skali globalnej. Najpierw za miliardy z unijnych dopłat i środków własnych, przy nieustannych zachętach do dywersyfikacji ze strony amerykańskiej dyplomacji, (czytaj amerykańskich agentów wpływu) budujemy terminal, a potem z triumfem ogłaszamy, że gaz sprowadzony z drugiego końca świata, dużo droższy i wystarczający do kuchenek miasteczka średniej wielkości przez tydzień jest gwarantem naszego bezpieczeństwa. Jest taki „gaz”, który nazywa się para wodna. Łączy go z amerykańskim wspólnota powiedzenia „para w gwizdek”. Bo też ten amerykański, to taka para w gwizdek naszej polityki energetycznej.
Ale nie czepiajmy się. Przecież oczywiście to nie wszystko. Intensywnie nasze elity rozmyślają nad połączeniem z tzw. norweskimi polami eksploatacji, z zawróceniem wektora dostaw surowców kluczowych dla niepodległej i niezależnej narodowej gospodarki. Przy takiej determinacji, jaka towarzyszy tym zabiegom pewne są dwie rzeczy. Pierwsza, że w momencie ziszczenia się tych planów ceny gazu wzrosną i to może nawet sporo, druga, że strategia energetyczna zdominowana jest przez polityczne ideologie. Kolejną odnogą tej strategii jest przecież upolitycznione górnictwo, które choć deficytowe, wysysające miliardy z budżetu (czytaj z naszych kieszeni) stało się „ważnym filarem naszej stabilności energetycznej i gospodarczej”. Gaz, więc i węgiel będziemy mieli „patriotyczne”, chociaż i drogie (ten pierwszy) i trujące (ten drugi). Zielona energia została już tylko w głowach fantastów, których znamy z piosenki Andrzeja Dąbrowskiego „Zielono mi”.
Jest i trzecia rzecz, która staje się pewnikiem w tej obserwacji naszej patriotycznej nacji. Jako, że jesteśmy pamiętliwi, zakompleksieni i obłudni łatwo nas używać w charakterze narzędzia w kształtowaniu polityki globalnej przez wielkich graczy. Ciągle komuś nadskakując dla pochlebstwa i łaskawego słowa robimy sobie na złość a innemu dobrze. Oczywiście to na złość jest przedstawiane tylko i wyłącznie, jako niesłychane sukcesy naszej strategii politycznej i dyplomacji międzynarodowej. I tak od lat, ba nawet dekad. Kolejne polityczne ekipy na zasadzie dyskredytacji dorobku poprzedników wywracają do góry nogami bieg rzeczy. Stąd chyba ten nasz powolny marsz ku „lepszej przyszłości”, bo musi tak być, jak się robi trzy kroki w przód i dwa w tył.
Swoją drogą ta miłość do amerykańskiego (i nie tylko) skroplonego gazu, chyba nie bierze się znikąd. Przez dekady zbieraliśmy doświadczenia i wyrażaliśmy wolę walki z państwowym uciskiem i niedostatkiem skraplając do butelek „gaz” w piwnicach, komórkach etc. A kto obecnie symbolizuje i ten ucisk i niedostatek w przestrzeni geopolitycznej najlepiej? Rosja sąsiadka przecież.
Efekty spożycia skroplonego „gazu” nierzadko przechodziły nasze najśmielsze oczekiwania. Więc i może teraz też przejdą? Czas pokaże.
Z pozdrowieniami red. nacz. Liber
rysownik, satyryk. Z wykształcenia socjolog. Ciągle zachowuje nadzieję