Jak jest możliwy demokrata i jednocześnie konserwatywny liberał czy liberalny konserwatysta?
Podczas pierwszej wycieczki licealnej pewna moja koleżanka klasowa powiedziała o innej koleżance; „ straszna hołota, nie stać jej nawet na spodnie”.
Nie wszyscy rzeczywiście w tych czasach byli en vogue ( ja z całą pewnością nie), a dzieciaki jak wiadomo oceniają się nawzajem po „znamionach zewnętrznych”.
Teraz to wiem, ale wtedy był to dla mnie straszny szok- na tyle poważny, że zapamiętałam to na długo.
W naszym kresowym domu powiedzenie o kimkolwiek „hołota” byłoby niedopuszczalne. Matka przestałaby się do mnie odzywać.
Jak się potem dowiedziałam koleżanka była z rodziny Natansonów, która wydała przecież licznych ludzi kultury. Jednak ich obyczaje różniły się jak widać od naszych obyczajów kresowych.
Rodzina Natansonów uważana była zawsze za elitę intelektualną, a koleżanka wkrótce w tej elicie znalazła miejsce. Ładna, elegancka, zawsze dobrze ubrana, inteligentna- była i jest ozdobą salonu warszawskiego, w którym – jak w każdym salonie – znają się wszyscy.
Nie śledziłam zbyt wnikliwie jej losów, choć czasami spotykałyśmy się tu i ówdzie. Wkrótce wraz z mężem, zaczęli wydawać znane pismo społeczno kulturalne..
Perypetie związane z otworzeniem tego pisma jak i pikantne szczegóły dotyczące ludzi salonu warte byłyby zapewne opisania, ale ja nie lubię pluć pod wiatr, a na laurki też nie mam ochoty.
Niedawno popełniłam zresztą laurkę w pewnej wspomnieniowej książce i mam na razie dosyć. Taki już jest los wspomnieniowych książek.
„Albo wazelina i popelina, albo plucie pod wiatr”. Tertium non datur.- powiedział mój kolega, alpinista przemysłowy.
Wracając do koleżanki. W jednym z numerów swego pisma, bodajże w 93 roku, koleżanka raczyła odkryć, że w Polsce nie ma zupełnie sensu podział na prawicę i lewicę.
Są tylko ludzie „ w porządku” i „nie w porządku”, a o tym kto jest w porządku decyduje jej koteria.
Samo sformułowanie było bliskie memu kresowemu środowisku. Moje ciotki często mówiły o kimś ,że jest „ comme il faut” i trochę mnie to -przyznam – wówczas denerwowało.
Co gorsza moje ciotki nigdy nie uznałyby nikogo z salonu warszawskiego za „ comme il faut”, ale któż przejmowałby się zubożałymi staruszkami.
Uważałam wówczas, jak zapewne wielu, że nikt nie odpowiada za grzechy rodziców. Pozostawało otwartym pytanie: A co jeżeli korzysta z przywilejów zdobytych dzięki tym grzechom? Nikt nie chciał wówczas być jednak zbyt drobiazgowy. Były to czasy solidarności przez wielkie S.
Jak mawiał ten sam kolega, alpinista przemysłowy- „ solidarności kota z myszą i ofiary z katem”. Wystarczyło, że z kimś było nam „po drodze”, że ten ktoś mówił to co chcieliśmy usłyszeć, nawracał się , chrzcił dzieci, przyjaźnił się z księżmi.
Ekspozytura salonu podbiła również bez reszty nie tylko Tygodnik Powszechny lecz Paryską Kulturę, Wolną Europę i Maisons Laffite. Sędziwy Czapski przyjaźnił się z Julią Juryś córką Romana Jurysia z Trybuny Ludu, który najpierw był stalinistą, a potem niespostrzeżenie zrobił się comme il faut.
Julia była od początku comme il faut, choć jak sama mówiła nie lubiła Polski i Polaków.
Czy ze strony Czapskiego była to starcza fascynacja, czy Julia tłumaczyła mu świat w bardziej przekonywujący sposób niż dawni znajomi? Czy zawiódł go instynkt klasowy? Czy zapomniał o obozach i prześladowaniach?
Większość „salonowców” byli to liberałowie, przynajmniej w sprawach ekonomicznych i obyczajowych. Jak złośliwie powiedział jeden ze znajomych, uczestniczący w seminarium doktoranckim prowadzonym przez męża mojej koleżanki- „dla profesora niezbywalna wolność ludzka sprowadza się do wolności skrobania”. Relata refero.
Nie śledziłam zbyt dokładnie ewolucji intelektualnej i światopoglądowej tej grupy, a w szczególności tej pary, nieodmiennie jednak słyszałam, że są to prawdziwi konserwatyści.
Na pewno ubierali się konserwatywnie i przywiązywali ogromną wagę do hierarchii społecznej. Na pewno uważali się i są uważani za creme de la creme społeczeństwa polskiego. Na pewno w swoich pismach odmieniali przez wszystkie przypadki słowo „demokracja”
Dręczyło mnie jednak czysto teoretyczne pytanie:
Jak jest możliwy demokrata i jednocześnie konserwatywny liberał czy liberalny konserwatysta?
Co chce konserwować, jeżeli hołduje w teorii i praktyce liberalnej gospodarce, liberalnym kodeksom i zdecydowanie liberalnym obyczajom?
Ostatnio profesor gromko ogłosił konieczność zawieszenia demokracji w obronie demokracji i wszystko stało się dla mnie jasne.
Profesor chce konserwować ( czyli zachować dla siebie) zdobycze uzyskane na liberalnej drodze. Demokracja, wolna konkurencja, rywalizacja, krążenie elit – to hasła, które były dobre przy budowaniu swojej pozycji. Są to jednak zasady obowiązujące tylko dla plebsu.
Można je z całym przekonaniem propagować rezerwując dla siebie rolę wzorca z Sevres. Wzorca eleganckiego życia (i użycia ) nie podlegającego żadnym ocenom.
Profesor uważa się zapewne za Petroniusza.
Bardziej przypomina mi on jednak Zagłobę podczas ucieczki z Helenką. Dopóki nie znaleźli się na tratwie Zagłoba postulował szeroki, demokratyczny do niej dostęp.
Gdy tylko wlazł na tratwę stał się elitarystą i postanowił dostęp do tratwy radykalnie ograniczyć.
Sienkiewicz był jednak genialny.