POLSKA
Like

Jak blisko do wojny?

05/07/2015
689 Wyświetlenia
12 Komentarze
7 minut czytania
Jak blisko do wojny?

Na to pytanie można też odpowiedzieć że wojnę to mamy już.

To co się dzieje na Ukrainie lub w Syrii jest najbardziej spektakularnym jej fragmentem, ale nie jedynym.

Chcąc nie chcąc bierzemy w niej udział, nawet w pewien sposób bezpośrednio, a pośrednio w znacznym stopniu.

0


 

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności nie mamy jeszcze wojny na swoim terenie, ale jest ona tak niedaleko że jej dojście do naszych granic nie jest wykluczone i to nawet w niedalekiej przyszłości.

Ludzie w to nie wierzą, podobnie jak pamiętam nie wierzono w II wojnę światową uznając że groza I wojny pokutująca w pamięci ówczesnego dorosłego pokolenia była dostatecznym hamulcem przed rozpętaniem nowej.

Obecnie uznaje się powszechnie że strach przed możliwością rozpętania wojny nuklearnej, lub użycia innych środków masowego rażenia jest na rękę tym którzy czerpią zyski z polityki szantażu.

Tak się złożyło że przed samym ogłoszeniem stanu wojennego w Polsce zostałem delegowany jako ekspert do Niemiec dla opracowania projektu powołania przedsiębiorstwa polsko niemieckiego. Mogłem się wówczas przekonać jaki był poziom strachu w Niemczech /zachodnich oczywiście/ przed ewentualną inwazją Polski przez Sowiety. Zwracano mi uwagę że w przypadku wkroczenia Sowietów do Polski będzie to oznaczało powstanie w bliskości granicy niemieckiej siły zdolnej do podjęcia w każdej chwili inwazji zachodu. Na lotniskach we Frankfurcie i Monachium stały wyczarterowane samoloty oczekujące na uciekinierów przed inwazją.

Jak wiadomo „goły rozboju się nie boi”, my w Polsce wówczas nie ulegaliśmy takiemu przerażeniu chociaż sowiecka agresja nas dotyczyła bezpośrednio. Byliśmy ponadto zahartowani przeżyciami od 1939 roku po 1981, ale Europa zachodnia straciła ducha już po I wojnie światowej i swoją gotowością do kapitulacji zaraziła też i Niemcy, które po drugiej wojnie zbyt obrosły sadłem.

Wszyscy terroryści z Putinem na czele wykorzystują ten stan permanentnego przestrachu i szantażują Europejczyków zmuszając panią Merkel do oświadczania że islam stanowi europejskie korzenie kulturowe i że będzie za państwowe pieniądze budować meczety, a ponadto stale usiłuje ugłaskać Putina.

 

 

Zgodnie z tym co powiedział Churchill po Monachium w 1938 roku: – „wybrali hańbę, a wojnę i tak będą mieli” właśnie taka postawa przerażenia i gotowości do kapitulacji jest najlepszą zachętą do wojny.

Na zapobieżenie wojny od czasów starożytnych istnieje wypróbowany sposób: -„si vis pacem para bellum”.

 

Europa zachodnia z UE na czele po prostu zachęca do inwazji swoją stałą redukcją gotowości obronnej.

Likwidacja powszechnej służby wojskowej, szczątkowe wojsko zawodowe, a nade wszystko antywojenna propaganda skierowana nie przeciwko agresorom, a przeciwko własnej sile obronnej, tworzą stan pogłębiającej się bezbronności.

Wystarczyło żeby Rosja rozpoczęła awanturę ukraińską angażując zaledwie drobną cząstkę swego militarnego potencjału, a przerażone władze największej potęgi gospodarczej świata jaką jest UE były zmuszone zwrócić się do Ameryki o ochronę przy równoczesnej próbie ugłaskania agresora.

Podobnie czynił Rzym w przededniu upadku wobec agresywnych plemion germańskich. Lekcja historii bardzo się w tej sytuacji przydaje.

 

Nie od rzeczy będzie przypomnieć że Polska, jak zwykle, znajduje się w pierwszej linii ataku i nie jest wykluczone jej poświęcenie, podobnie jak w II wojnie światowej, dla kupienia pozorów pokoju.

Jeżeli jest ktoś kto się mieni reprezentantem Polski we władzach UE to powinien darować sobie przymilania się w stosunku do rzeczywistych władców tej rzekomej wspólnoty, a postawić ultymatywnie problem wspólnej obrony.

Ważne jest oczywiście zmuszenie najbogatszych członków UE do zwiększenie wydatków na wspólną obronę, ale jeszcze ważniejsze jest stworzenie narodowych sił obronnych. Europejczycy muszą być przekonani że jedyną gwarancją ich stanu posiadania, a nawet wolności jest wdrożenie powszechnego obowiązku obrony.

Stąd niezbędne przeszkolenie obronne i wywołanie poczucia gotowości do czynnego wystąpienia militarnego.

Bez tego przekonania Europa padnie tak samo jak padła w 1940 roku Francja posiadająca militarną przewagę nad Niemcami, bo broń sama nie walczy, muszą być ludzie gotowi do walki, a tych we Francji zabrakło.

Oczywiście Polska, jak zwykle, powinna znaleźć się w czołówce siły obronnej Europy będąc „przedmurzem chrześcijaństwa”.

I dlatego to Polska powinna przedstawić odpowiedni plan obronny Europy i zażądać bezwzględnej jego realizacji, a skazane z racji położenia i naszej historycznej roli na pierwszą linię obronną nasze siły zbrojne powinny bezwarunkowo otrzymać wszechstronne wsparcie.

Powinno się zacząć od rozwoju polskiego przemysłu zbrojeniowego, przez udzielenie zaopatrzenia w niezbędną broń i materiały pomocnicze, a także uczestnictwo europejskich jednostek wojskowych w działaniach obronnych prowadzonych przez Polskę na wypadek agresji.

Wszystko to wymaga odpowiednich wydatków dokonanych przez UE, ale i tak będzie kosztować znacznie taniej aniżeli skutki prowadzonej obecnie polityki „appeasementu” wzorem Chamberlaine’a i Daladier’a .

Powołując się na przykłady historyczne można tylko przypomnieć że pomoc francuska w dozbrojeniu armii polskiej byłaby znacznie tańsza i efektywniejsza aniżeli 2,5 mld dolarów /ówczesnych!/ wydanych na bezużyteczną, a nawet szkodliwą „linię Maginota”.

Jest tylko pytanie kto współczesnych Chamberlaine’ów przekona o konieczności podjęcia takich działań jako warunku „być albo nie być”?

Bo z całą pewnością nie rząd w Warszawie i jego przedstawiciele w UE.

0

Andrzej Owsinski

794 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758