Rozdział 2.
TREŚĆ:
1.
Do Francji i Norwegii
2.
W obronie Polski i Anglii
3.
Lwy Tobruku
4.
Z za drutów do armii
5.
W Chinach i na morzu Koralowym
6.
W „oflagach” i obozach
<=
Str. 36
DO FRANCJI I NORWEGII
Armia Polska ani przez chwilę nie przestała walczyć.
Jeszcze ostatnie jej niedobitki staczały utarczki z Niemcami w kraju, a już na Zachodzie, we Francji, polskie oddziały wyruszały w pole. Już walczyła polska marynarka.
Widząc niemożliwość dalszego oporu w Polsce, różnymi drogami: poprzez Rumunię, Węgry, Litwę, maszerował do Francji nieprzerwany szereg polskich oficerów i żołnierzy. Pochód ten zaczął się w połowie września 1939 i trwał aż do kapitulacji Francji. W pojedynkę, gromadami, oddziałami zwartymi, przekradali się nasi żołnierze, siłą, z bronią w ręku, przechodzili granice, by szukać pola bitwy. O tym, jak ciężkie, jak długie były ich wysiłki zmierzające tylko do jednego, by bić wroga, niech świadczy choćby taka notatka, umieszczona w londyńskim Dzienniku Polskim z dnia 17.IV.1942.
„Trzej bracia Polacy, służący każdy w innej stronie W. Brytanii niedawno obchodzili radośnie swe pierwsze spotkanie na ziemi brytyjskiej. Jeden z nich jest kapitanem sztabowym w jednostce wojska polskiego w zachodniej Szkocji. Drugi jest oficerem lotnictwa w dywizjonie stacjonowanym w Północnej Anglii trzeci zaś pilotem w eskadrze myśliwców w południowo – wschodniej Szkocji. Wszyscy trzej opowiadają wstrząsające historie swych ucieczek z Kraju.
Kapitan uciekł z Polski przez Litwę, Szwecję i Francję. Brat jego przedarł się przez Rumunię, Maltę do Francji i po kapitulacji Francji udał się do Afryki Północnej i przybył do W. Brytanii przez Gibraltar. Trzeci członek tej trójki, najmłodszy 25-letni pilot, dotarł do Francji przez Rumunię i Syrię i po załamaniu się Francji, również przez Afrykę Północną dotarł wreszcie do W. Brytanii”.
Str. 37
Były i inne drogi.
Nasza niewielka flota morska zaraz w początku wojny otrzymała rozkaz odpłynięcia do Anglii.
Bohaterską epopeę przeżyła wtedy załoga naszej łodzi podwodnej, O. R. P. „Orzeł”. Losy zagnały ją do jednego z portów państw bałtyckich. W myśl międzynarodowej konwencji musiała być po 48 godzinach pobytu w porcie rozbrojona. Ponieważ w dalszym ciągu załodze groziło internowanie, komendant łodzi postanowił wymknąć się cichaczem i przedostać się do Anglii. Projekt ten nie należał do bezpiecznych. Płynąć drogą patrolowaną przez flotę niemiecką, bez amunicji artyleryjskiej, bez torped w komorach, znaczyło to samo, co dla żołnierza w mundurze, ale bez broni, przekradanie się przez linie nieprzyjacielskiego frontu.
Płynąć trzeba było przy tym poomacku, ponieważ nie można było używać radia: sygnały mogły być przecież zasłyszane przez wrogów. Momentem największego napięcia było przejście przez wąskie płytkie Sundy, gdzie okręt mógł być zauważony nie tylko przez patrolujące gęsto jednostki floty nieprzyjacielskiej, ale i przez posterunki nabrzeżne.
Trochę szczęścia i dużo determinacji sprawiły, że O. R. P. „Orzeł” zwycięsko przebył tę najeżoną trudnościami drogę, i dobił szczęśliwie do brzegów Anglii. Razem z pozostałymi jednostkami polskiej floty wojennej wziął później udział w wojnie morskiej z Niemcami, zdobywając dla polskiej bandery niejedno odznaczenie, wsławiając ją niejednym bohaterskim czynem — póki nie zginął w bitwie morskiej zatopiony przez wielekroć silniejszego wroga.
Nie ma chyba kraju w Europie, nie ma portu, nie ma drogi, przez którą nie przeszedł żołnierz polski, obdarty, głodny przezwyciężający wszelkie trudności po to, by znów walczyć. Wielu nie doszło. Wielu zginęło na granicy, wielu zamarzło, lub zamordowanych zostało w Tatrach i Karpatach. Ich zastygłe ciała na przełęczach i ścieżkach górskich znaczyły innym drogę.
Francja nie przywitała ochotników polskich ze zbytnią sympatią. Nie przeczuwano tam, że w niecały rok później, mimo linii Maginota, mimo potężnego przemysłu, mimo nowoczesnego sprzętu, mimo tyle czasu na dozbrojenie i przestudiowanie niemieckich metod walki, za niecały rok Francję spotka klęska. Żołnierza polskiego, który po miesięcznym zmaganiu się, w jakże gorszych warunkach, przybył walczyć do Francji, zlekceważono. Zlekceważono doświadczenie bojowe oficerów polskich.
Str. 38
Dopiero powoli, pokonując opory rządu, dowództwa francuskiego, zdołano przeforsować zgodę na stworzenie polskiej armii.
W grudniu 1939 liczyła już nasza armia 30.000. W maju 1940 — dochodziła do 40.000 żołnierzy. Uformowano Brygadę Podhalańską, która wkrótce wyruszyła wraz z ekspedycyjnym korpusem sprzymierzonych do Norwegii.
Walki naszych strzelców podhalańskich w górach Norwegii są jednym z najpiękniejszych epizodów tej wojny. Dla nas były one pierwszą wiadomością po klęsce, że wojsko nasze już znowu walczy.
W surowych warunkach klimatycznych i terenowych toczyły się boje o Narvik, na wzgórzach Ankenes. Polscy strzelcy górscy w bronzowych beretach i pelerynach, pozostawili po sobie wspomnienia wśród ludności i swych norweskich towarzyszy broni. Nie jedna też polska mogiła została wśród skał Narviku.
Król Haakon, dekorując po skończonej kampanii polskich żołnierzy podkreślił, że wspomnienia ich walki na śmierć i życie pozostaną w Norwegii na zawsze. Przed królem Norwegii do dekoracji stanęli wówczas m. in. kapral Ł., kawaler „Virtuti Militari”, który stracił wzrok wskutek ran, mimo to pozostaje w szeregach, strzelec A. K., który unieszkodliwił dwa ciężkie karabiny maszynowe niemieckie, ranny w obie nogi, stracił stopę, kapral K., który na ochotnika, z bliskiej odległości, zniszczył ciężki karabin maszynowy, tracąc rękę.
Tacy to żołnierze walczyli w Narviku!
Poza Brygadą Podhalańską zorganizowano I dywizję grenadierów, II dywizję strzelców i część dywizji kawalerii zmotoryzowanej. Rozpoczęto też organizowanie lotnictwa; 75% lotników polskich znalazło się we Francji.
Uzbrajanie Polaków natrafiało na olbrzymie trudności. Większa część tej armii dostała broń do ręki, w ostatniej chwili przed wyruszeniem na front. Wtedy, gdy już żołnierz francuski nie chciał walczyć. Dywizja pancerna, częściowo nie dostała sprzętu wogóle. Lotników nie zdążono przeszkolić na francuskich aparatach.
Mimo to żołnierz polski bił się, gdzie mógł i do ostatka. Nieuzbrojone oddziały polskie rozbrajały Francuzów uciekających z frontu i szły walczyć.
W najogólniejszym skrócie dzieje walk polskiej armii we Francji przedstawiają się tak:
1-sza dywizja Grenadierów, skład jej: trzy pułki piechoty, dwa pułki artylerii oraz jednostki przeciwpancerne i pomocnicze.
Str. 39
Sprzęt stary, przeważnie z poprzedniej wojny światowej. W połowie maja dywizja oddaje pierwsze strzały, broniąc odcinka w rejonie Limeville. Na 14 dywizjonów artylerii na tym odcinku 6 dywizjonów polskich wykonało 3/4 ogni obserwowanych. Francuzi ewakuują część pozycji dobrowolnie. Część zdobywają Niemcy. O przeciwnatarciu nie ma mowy. Walki trwają wewnątrz pozycji. Nie ma prawie obrony przeciwlotniczej. W jednym z polskich dywizjonów ginie od bomb 50 ludzi i 300 koni. Dnia 14 czerwca huraganowy ogień artylerii niemieckiej, o godz.8-mej rano już są rozbite 4 ciężkie działa polskie. Opór Francuzów słabnie. Dzięki przeciwnatarciu Polaków sytuacja jest chwilowo uratowana. W tym dniu artyleria nasza wystrzeliła przeciętnie na dywizjon lekki 10.000 pocisków, na ciężki 2.700! A więc 833 pociski na lekkie i 255 pocisków na ciężkie działo. Następnego dnia dywizja osłania odwrót. W nocy marsze 30 — 40 km, w dzień nieustająca walka. Francuzi przez zapomnienie, pozostawiają polską baterię przeciwpancerną. Bateria ta otoczona przez Niemców broni się do ostatniego żołnierza. Walki odwrotowe trwają bez przerwy od 15-go do 21-go czerwca. Nasza dywizja traci w nich 30% ludzi. Wyczerpana do ostateczności, odsłonięta przez sąsiednią dywizję francuską, która rozbiegła się „do domu”, odskakuje jeszcze w ostatnim momencie i obsadza pozycje na tyle. Odrzuca natarcie niemieckie w czym dowództwo francuskie poleca zluzować ją. Część pułków zdążyła spełnić rozkaz, część zaś pozostaje oczekując Francuzów, którzy jednak już nie chcą walczyć i nie obsadzają luk jakie się utworzyły. Armia francuska składa broń, lecz dowództwo polskie nie godzi się na kapitulację. Oddziały dywizji niszczą broń i grupami przedzierają się przez 300 km. pas zajęty przez Niemców.
2-ga dywizja strzelców pieszych w składzie takim samym jak 1-sza otrzymuje dnia 14.VI. rozkaz zajęcia pozycji obronnej w rejonie Belfort. Tejże nocy, nadchodzi rozkaz wydzielenia oddziału dla obrony przejść przez rzekę Saonę i zatrzymania niemieckiego zagonu pancernego. Mimo dzielnej obrony oddział dostaje polecenie odwrotu, spowodowany sytuacją ogólną. W czasie odwrotu toczy zaciekłe walki. Straty w ludziach dochodzą do 50%. Po okrążeniu przez Niemców, główne siły tego oddziału złożone z 5 pułku piechoty, kapitulują. tym momencie pułk liczył już zaledie 1/3 swego stanu. Oddział rozpoznawczy zdołał jednak przebić się jeszcze 100 km. po czym rozwiązał się i grupkami przedarł do Anglii. Reszta dywizji, przeszła granicę szwajcarską, po dłuższych walkach z Niemcami.
Str. 40
10-ta Brygada Pancerna, składała się przeważnie z oficerów 10-tej brygady kawalerii zmotoryzowanej, która we wrześniu 1939 w całości przekroczyła granicę polsko – węgierską. W ostatnim momencie brygada ta otrzymała sprzęt i jeszcze na 10 dni przed terminem ukończenia organizacji, przerzucono ją w rejon Arpajen, tam zastano nowy sprzęt i polecenie natychmiastowego udania się na front, lub oddania sprzętu. Wobec takiej sytuacji gen. Sikorski wysyła na front, to co jest gotowe, przypadkowy zlepek oddziałów bez artylerii i oddziałów rozpoznawczych. Oddział ten, pozbawiony nadobitek amunicji przeciwlotniczej, był bezustannie atakowany przez lotnictwo niemieckie. Mimo to brygada drogo sprzedaje swe życie i walczy, osłaniając odwrót Francuzów. Gdy zostało już 17 z 45 posiadanych czołgów, brygada zdobywa się na jeszcze jeden zryw. Idąc poprzez uciekających Francuzów dociera do Montbard i uderza w tym mieście na niespodziewających się niczego Niemców, którzy jednak zdążyli wysadzić most i odciąć drogę Polakom. Francuzi ogłaszają zawieszenie broni. Brygada zbiera się w lasach, niszczy sprzęt i żołnierze jej podzieleni na drobne oddziały ruszają na południe. Decyzja ta dziwnym trafem zapadła w tym samym lesie, w którym oddział polskich ochotników, pod dowództwem pułk. Hauke – Bosaka, w 1871 roku, legł co do nogi w walce z Niemcami.
Dziś 10-ta Brygada, odrodzona w Szkocji, oczekuje na nową rozprawę z wrogiem.
O losach samodzielnej brygady karpackiej i brygady strzelców podhalańskich piszemy na innych miejscach.
Po kapitulacji Francji, część armii polskiej przekroczyła granice Szwajcarii. Większość zaś zdołała przebić się na wybrzeże północne, skąd przewieziono ją do Anglii.
„21-go czerwca 1941 r. — opisuje tę ewakuację jej uczestnik — flota angielska otrzymała rozkaz zawijania do portów francuskich bez względu, na niebezpieczeństwo, aby zabrać żołnierzy polskich do Anglii. W ciągu czterech dni pomiędzy Anglią i Francją krążyły drobne „destroyery” towarowe, „najby” pasażerskie, okręty i krążowniki, które zawijały do Plymouth i Liverpool z „ładunkiem żołnierzy polskich”.
Część ich była uzbrojona i w mundurach, reszta w cywilnych ubraniach. Musieli przecież przedzierać się przez szeregi niemieckie do zbawczego brzegu.
Wszyscy przewiezieni z uznaniem mówią o postawie angielskich marynarzy podczas tej „wycieczki”. Silne
Str. 41
bombardowanie traktowali marynarze z prawdziwą angielską flegmą, nie zwracając na nie zupełnie uwagi. Odpoczywająca wachta spała w ubraniach; tłumaczyli naszym żołnierzom, że katastrofa może się jednak zdarzyć, a pływać w morzu w bieliźnie jest przede wszystkim bardzo nieprzyjemnie, a po drugie — zupełnie nieprzyzwoicie”...
„Zabrano wszystkich zgłaszających się, ani jeden człowiek nie pozostał na wybrzeżu francuskim. To znaczy pozostali ci, którzy nie zdążyli, i nie mogli, lub nie chcieli jechać”.
Tak więc plan ewakuacji wojsk polskich opracowany przez gen. Sikorskiego przy współdziałaniu władz wojskowych angielskich, na kilka dni przed spodziewaną kapitulacją Francji, w Londynie, powiódł się w zupełności.
Jedynie oddziały I i II dywizji, walczące w dniu kapitulacji na linii Maginota, w ilości 14.400 ludzi, przebiły się do granicy szwajcarskiej, by nie oddać się w niewolę niemiecką.
Defiladę uzbrojonych oddziałów W. P. przyjął na granicy Szwajcarii, głównodowodzący wojsk szwajcarskich.
Tak zakończył się drugi akt dramatu polskiego żołnierza. Drugi etap jego zbrojnej walki o Polskę. Padła Polska, padła Norwegia, Belgia, Holandia, Francja.
Żołnierz polski walczył dalej i dalej szukał swego placu bitwy.
Str. 42
W OBRONIE POLSKI I ANGLII
|