„Polak musi być świnią, bo się Polakiem urodził” – wieszczył „nasz wieszcz” – Czesław Miłosz, a za nazwanie Matki Boskiej przez Miłosza pogańską boginią Sejm RP ogłosił rok 2011 rokiem Miłosza, zapewne też w hołdzie miłoszowej pogańskiej bogini.
BANDERLAND
Następnie Wysoka Izba Polskiego Parlamentu zamiast ogłosić „11 lipca Dniem Pamięci Męczeństwa Kresowian” uchwaliła wyssaną z małego palca ekipy rządzącej uchwałę, o „czystce etnicznej o znamionach ludobójstwa”, dotyczącą okrutnych mordów popełnionych na obywatelach polskich przez nacjonalistów ukraińskich. Przypomnę, że w II RP na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej w latach 1943 – 1944 zginęło w sposób okrutny ok. 200 tysięcy Polaków, Ormian, Rosjan, Czechów, Żydów, Łotyszy i innych obywateli polskich.
Zbrodni na Polakach dokonywały oddziały UPA, politycznie podporządkowane OUN-B, a następnie UHWR, pod naczelnym dowództwem Romana Szuchewycza, a także oddziały SKW, Służby Bezpieczeństwa OUN-B i ukraińska ludność cywilna. W kilku przypadkach doszło do współpracy pomiędzy wymienionymi wyżej formacjami a niemieckimi jednostkami policyjnymi, w których służyli Ukraińcy (Ukraińską Policją Pomocniczą i 4 pułkiem policji SS).
Niektórzy duchowni grecko – katoliccy z metropolitą lwowskim Andrzejem Szeptyckim poświęcali narzędzia zbrodni.
„Duchowni cerkwi greckokatolickiej, poza nielicznymi wyjątkami nie znaleźli się na wysokości wymaganego zadania. Nie wyłączam z tego zarzutu metropolity Szeptyckiego, ani późniejszego kardynała Slipyja. Księża greckokatoliccy łatwo zapominali o swoich obowiązkach chrześcijańskich, a nawet stawali na czele oddziałów rezunów.”
http://www.kresykedzierzynkozle.home.pl/page43.php
Wiktor Poliszczuk „Gorzka prawda”, „Ludobójstwo nagrodzone”:
Andrzej Szeptycki OSBM, właściwie Roman Maria Aleksander Szeptycki (ur. 29 lipca 1865 w Przyłbicach, zm. 1 listopada 1944 we Lwowie) – duchowny greckokatolicki, w latach 1899–1900 biskup stanisławowski, w latach 1900–1944 arcybiskup metropolita lwowski i halicki, biskup kamieniecki.
Dr Aleksander Korman podaje 135 tortur i okrucieństw stosowanych przez terrorystów OUN-UPA na ludności polskiej Kresów Wschodnich.
Wymienione poniżej metody tortur i okrucieństw stanowią tylko przykłady i nie obejmują pełnego zbioru, stosowanych przez terrorystów OUN-UPA metod pozbawiania życia – polskich dzieci, kobiet i mężczyzn w męczarniach. Pomysłowość tortur była nagradzana.
Zbrodnia przeciw ludzkości popełniona przez ukraińskich terrorystów może być przedmiotem badań nie tylko historyków, prawników, socjologów, ekonomistów, ale także i psychiatrów.
I z takich sposobów męczeńskich śmierci Sejm RP urządza pokazówkę przyjaźni z narodem ukraińskim, nie żądając nawet przeproszenia za dokonanie banderowskich zbrodni.
Dalej, na Majdanie polscy politycy pod sztandarami faszyzmu i antysemityzmu wyrażają swoje poparcie. Przy władzy na Ukrainie są ugrupowania skrajnie faszystowskie i antysemickie różnych ukraińskich „Swobód” tiahnybokowych i antypolskich Julii Tymoszenko.
To prawda, że Rosjanie są profesjonalnymi mordercami, że ich prezydent Władimir Putin porównywany jest do Hitlera. Jego polityka zagraża też innym narodom dawnego ZSRS, w tym Polski.
„Ale my się Putina nie boimy”, posiadamy przecież według Donalda Tuska „doskonale wyposażoną i wyszkoloną milionową armię” i lewackie zapewnienia obrony naszych granic przez Obamę i innych skompromitowanych polityków (na przykładzie ludobójstwa w Syrii).
Polityka naszego rządu zmienia się w postępie geometrycznym – ergo – wczoraj Rosja była idealnym partnerem w śledztwie mordu smoleńskiego uznawanego przez rządzących Polską i Rosją za katastrofę, dzisiaj już o Smoleńsku wprawdzie potwierdzają nadal ustalenia bandziorów komisji Millera, Laska i współodpowiedzialnej za mord smoleński gen. Tatiany Anodiny, ale „Rosja już postępuje z Ukrainą nieładnie”.
Krótko więc – expressis verbis – „niech żyje wolna Ukraina” z okrutnymi mordami (ludobójstwem) [genocide] Polaków w tle!
Co dla mnie najsmutniejsze, te wszystkie rozważania mają pokrycie w upadłej już „Gazecie Polskiej” i „Gazecie Polskiej Codziennie”, pismach uważających się za centroprawicowe, jednak rodem z Czerskiej.
Udowodnię to na przykładzie znakomitego polskiego pisarza i patrioty Waldemara Łysiaka, którego „wyruchano” z „Gazety Polskiej” decyzją Tomasza Sakiewicza, a łapskami nieżyjącego już red. Jacka Kwiecińskiego, takiego dziennikarza, którego raczej się nie czyta, bo zajeżdża „śmietanką salonową”.
De mortuis nihil nisi bene, ale i on walnął w łeb Waldemara Łysiaka salonową maczugą….ANTYSEMITYZMEM ! I Waldemar Łysiak został w ten podły sposób usunięty z „Gazety Polskiej” przez red. nacz. „GP” Tomasza Sakiewicza, który zapewne chce zostać po upadłym i chorym sercowo i mózgowo komoruskim, prezydentem RP.
U nas we Lwowie na takie zamysły mówiono: „a po kuckach”.
Wówczas w 2007 roku napisałem tekst w „Kurierze Codziennym” Chicago zatytułowany „Gazeta Polska z salonową maczugą w tle”.
Warto ten tekst przypomnieć w całości http://www.rodaknet.com/rp_szumanski_6.htm
Korespondencja z Krakowa
„GAZETA POLSKA”
Z SALONOWĄ MACZUGĄ W TLE
Jedyne, określające się jako prawicowe pismo, okazało się marnym dodatkiem „Gazety Wyborczej”. Z żalem podejmuję te słowa, albowiem „Gazeta Polska” kojarzyła mi się nieodmiennie z polską nutą patriotyczną, jej najchlubniejszymi tradycjami, opierając się złu, z wszystkimi patologiami polskiego życia społeczno – politycznego włącznie.
„Gazeta Polska” stanowiła jak dotąd platformę piętnowania spisku przeciwko narodowi, spisku który należy określić jako następną próbę zawładnięcia Polską od zewnątrz, a Kościołem od wewnątrz.
Usiłuje się stworzyć nową formę okupacji Polski, obce narodowi siły wewnętrzne dążą, aby utracił on źródło swojej spoistości i przestał być wrażliwy na własną tożsamość ukształtowaną przez wiekowe dziedzictwo kulturowe.
Wybitny pisarz polski Waldemar Łysiak stanowił wiodącą postać w zespole „Gazety Polskiej”. Większość czytelników rozpoczynała cotygodniową lekturę od ostatniej strony gazety, gdzie znajdował się jego cotygodniowy felieton.
Właśnie Waldemar Łysiak nadawał ton patriotyczny „Gazecie Polskiej”, właśnie on stanowił siłę napędową zespołu, właśnie on stwarzał nam nadzieje na poznanie prawdy.
I nagle, nagle bez ceregieli został napadnięty przez rodzimą gazetę prosto w łeb salonową maczugą
– a n t y s e m i t y z m e m.
Od 25 lipca 2007 nie ma cotygodniowego felietonu Waldemara Łysiaka na ostatniej stronie „Gazety Polskiej”.
Publikuje za to w dalszym ciągu Jacek Kwieciński na zlecenie swojego red. nacz. Tomasza Sakiewicza, wykonawca „pocałunku śmierci”, chuligański redaktor „Gazety Polskiej”, redaktor na zamówienie, piszący w imieniu swoich mocodawców tekst „Czuję się fatalnie” w którym oto pisze :
” Całe życie starałem się nie publikować niczego w pismach prezentujących teksty antysemickie i nie zamierzam na starość z tego rezygnować”. W kontekście twórczości Waldemara Łysiaka.
Zachodzi tu podstawowe pytanie – na czyje zamówienie, za ile i z jakich parszywych pobudek Kwieciński za wiedzą naczelnego redaktora wyrzuca za burtę wybitnego pisarza, równocześnie czyniąc ze „swojej” gazety szmatławca pogrążającego prawego człowieka w tanatosowym widmie snów?
W polskim dziennikarstwie to rzecz bez precedensu, aby na jednych łamach dochodziło do takiego skandalu.
W ostatnim swoim felietonie na łamach „Gazety Polskiej” pt. „Nie ma zgody” Waldemar Łysiak pisze, że nie będzie udowadniał, że nie jest wielbłądem etc.
Nie zgadzam się z tym poglądem. Waldemar Łysiak nikomu niczego udowadniać nie musi, tym bardziej miernotom z suteren pisarskich.
Pan Jacek Kwieciński nie posiada legitymacji dziennikarskiej, ani społecznej, aby bez znajomości definicji rasizmu, w tym antysemityzmu, wymierzać ciosy nakazane przez naczelnego Sakiewicza.
Poważny publicysta nie może pisać bez znajomości podstawowego źródła przytaczanych definicji, albo inaczej – prawdziwa publicystyka nie może podążać skrótami i posługiwać się jedynie językiem nienawiści.
Hipokrytyczny, salonowy filosemityzm zawładnął bowiem do tego stopnia redaktorami Gazety Polskiej”, iż w swojej nagonce in extenso przyczynili się do poszerzenia antypolskich mediów.
Nie chcę się porównywać do wybitnych, ale po tym felietonie mogę również zostać zaliczony przez „salonowców” do antysemitów w poczcie Waldemara Łysiaka i Stanisława Michalkiewicza, choć nie jestem wielbłądem.
Aleksander Szumański „Kurier Codzienny” Chicago
Publikowany również http://www.rodaknet.com/rp_szumanski_6.htm
Waldemar Łysiak
NIE MA ZGODY
Ten felieton winien się był ukazać dwa tygodnie temu, lecz sprawy wakacyjne (plus fakt, że dwa inne moje felietony były już złożone w „GP” ) uniemożliwiły to. Dlatego zamykam drzwi za sobą dwa tygodnie później niż powinienem. A czemu zamykam? Bo mój „próg tolerancji” (pułap akceptowania wybryków bliźniego) został przekroczony, więc nie mam innego wyjścia. Daję słowo, że poruszony setkami niedawnych e-maili i listów od Czytelników „GP” – chciałem przedłużyć współpracę przynajmniej o rok, jednak musiałem te plany zmienić, gdyż redakcja „GP” wymierzyła mi klapsa z rodzaju tych, których mężczyzna nie zostawia bezkarnie. Nie mogę pracować dla gazet, która głosi, że bardzo jej zależy na współpracy ze mną, a równocześnie zadaje mi publicznie ciosy poniżej pasa. Proszę Czytelników: zechciejcie Państwo to zrozumieć.
27 czerwca ukazał się w „GP” tekst, którego autor, J. Kwieciński, pijąc do mojego felietonu o Bronisławie Geremku, wystawił mi (uzurpując sobie prawa medyka) diagnozę psychiatryczną ( „Waldemar Łysiak jest człowiekiem nerwowym” ), co uważam za prostacką bezczelność par excellence.
Nadto ów nerwowy psychiatra zasugerował, że Łysiak jest antysemitą i że swoją pisaniną przerabia „GP” na organ antysemicki, budząc tym u nienerwowego zupełnie, nienerwowy sprzeciw, brzmiący jak reklamiarska deklaracja aktywistów „political correctness” :
„Całe życie starałem się nie publikować niczego w pismach prezentujących teksty antysemickie i nie zamierzam na starość z tego rezygnować” . Tydzień później ob. Jacek Kwieciński powtórzył swój zaśpiew: „Podobne teksty kompromitują gazetę, w której pracuję” .
Mam identyczne zdanie, chociaż nie to samo jeśli chodzi o winowajców – uważam, że podobne teksty Jacka Kwiecińskiego kompromitują „GP” . I tylko połowicznie zgadzam się z jego tezą, że „antysemityzm to choroba, która działa ogłupiająco” .
Fakt, tak jest istotnie, a połowiczność prawdy polega tu na przemilczeniu rewersu tego medalu, czyli na drugim fakcie bezspornym: lizusowski filosemityzm również ogłupia, czasami dużo silniej, czego w III RP mamy mnóstwo przykładów, gdyż będąca akademią filosemityzmu michnikowszczyzna pracuje pełną parą już nieomal dwie dekady.
„Pocałunek śmierci” (jak nazywa się zarzucanie komuś antysemityzmu) wlepiony mi przez Jacka Kwiecińskiego to wredna niegodziwość ze strony tegoż.
Bronić się tutaj trudno, bo każde bronienie się przed oszczerczym idiotyzmem (tzw. „udowadnianie, że się nie jest wielbłądem” ) to paskudna akrobacja, wymuszony akt mizdrzenia się i kokieterii.
Całe moje życie i cała moja literatura przeczą kalumnijnemu wlepianiu mi rasizmu. Nigdy nie dzieliłem ludzi na aryjczyków i niearyjczyków, na Żydów i gojów, na białych i kolorowych, łysych i włochatych, etc, tylko na złych i dobrych, głupich i rozsądnych, grubiańskich i nieuprzejmych, et cetera, czyli na Kwiecińskich i nie Kwiecińskich, więc wmawianie mi ciąży antysemityzmu jest publicystycznym chuligaństwem, i niczym więcej.
Chociaż może jednak czymś więcej; ktoś z szefostwa redakcji puścił ten bełkot do druku, czyżby pragnąc wyciepać Łysiaka? Znając bowiem mój charakter, można było stawiać krugerandy przeciw pestkom melona, że Łysiak nie puści płazem takiej obrazy.
Czy Jacek Kwieciński miał jakieś motywy personalne? One zawsze istnieją. Zawiść, nienawiść i podobne uczucia są jak woda lub miłość – zawsze znajdą sobie drogę.
Kiedy broniłem się dużym artykułem przeciw paszkwilanckiemu tekstowi „Gazety Wyborczej” – jeden spośród moich wrogów w „GP” , redakcyjny grafik, red. M. Troliński, chciał zilustrować ten artykuł komputerową manipulacją plastyczną, która wręcz dublowała paszkwil „GW” (zostałem pokazany graficznie jako dwulicowy demon; tę ilustrację usunięto w ostatniej chwili, na skutek mojego protestu).
Dlaczego? Bo kiedy miesiąc wcześniej M.T. modernizował „layout” „Gazety Polskiej” (nowe łamanie kolumn, nowe czcionki, nowe fizjonomiczne fotki autorów, itp.) – Łysiak nie zezwolił ruszyć swego poletka, i mój felieton dalej jest drukowany starą czcionką i w starym układzie.
Jeśli chodzi o J.K. – zadecydowała rozmowa na korytarzu redakcji, dwa lata temu. Po redakcyjnym kolegium (jedynym z moim udziałem; zaproszono mnie wtedy jako gościa) red. J.K. spytał, czy nie mógłbym pisać mniejszych felietonów, gdyż przeze mnie on nie może rozwinąć skrzydeł na ostatniej stronie „GP” .
Grzeczna odmowa (obiecałem red. Sakiewiczowi, że będę dawał trzy strony maszynopisu) bardzo się nienerwowemu nie spodobała. Wskutek tego (i wskutek „całokształtu” uczuć wobec Łysiaka) wziął się teraz „pocałunek śmierci” .
Kuriozalne: „Gazeta Wyborcza” nie walnęła mnie za tekst o Geremku, a zrobiła to „Gazeta Polska” . Wyręczyła Gazetę Wyborczą” . Czy coś trzeba dodawać?…
Może trzeba dodać tylko to, że już kilkanaście lat temu pewien pracownik UOP-u (T. Tywonek), w książce „Konfidenci są wśród nas” (pisanej przy udziale funkcjonariuszy Wydziału Studiów Gabinetu Ministra MSW), wskazał pana G. (szefa „istotnej placówki w Paryżu” ) jako superważnego agenta bezpieki. Vulgo: prędzej czy później pan G. będzie potrzebował lepszych adwokatów niż J.K.
Gdy ten mój adieu-felieton przeczytają ludzie tacy jak J. Kwieciński czy M. Troliński – otworzą szampana, marzyli bowiem o zniknięciu W. Łysiaka z „GP” .
Natomiast nie będzie świętować część Czytelników. Tym dziękuję z całego serca za dotychczasową życzliwość, i jeszcze raz proszę; zrozumcie, non possumus. Jak to było na deskach kabaretu „Dudek”? „Chamstwu trzeba się przeciwstawiać siłom i godnościom łosobistom!” jedyny sposób, w jaki mogę się przeciwstawić wkładaniu mi przez „GP” czapeczki psychola-antysemitnika, to rezygnacja ze współpracy.
Uszanowałbym polemikę merytoryczną (do tej każdy ma święte prawo), ale nie mogę tolerować bezwstydnego diagnozowania mojej kondycji psychicznej przez figurę leczącą tym swoje fobie i kompleksy. Warunkiem sine qua non współpracy było dla mnie zawsze poczucie solidarności duchowej z redakcją. Mimo różnych kłopotów wewnątrz „GP” – miałem je dotychczas. Teraz już nie mam. Czułbym się obco (delikatnie mówiąc) w towarzystwie J.K.
Ostatnia refleksja: są różne rodzaje michnikowszczyzny, wśród nich także michnikowszczyzna podświadoma i kryptomichnikowszczyzna. Które czasami niespodziewanie się ujawniają lub demaskują. Ale to już problem do rozważenia nie dla mnie, raczej dla autentycznych psychiatrów i dla egzorcystów.
Waldemar Łysiak
Poniżej „in extneso” tekst Jacka Kwiecińskiego z „GaPola” nr 26 z dn. 27 czerwca 2007 roku, który wywołał powyższą „Łeakcję” Wilka:
Czuję się fatalnie
Nie wiem jak zareaguje Waldemar Łysiak, bo jest człowiekiem nerwowym. Ale po prostu nie mogę nie napisać tego co stoi niżej. Całe życie starałem się nie publikować niczego w pismach prezentujących teksty antysemickie i nie zamierzam na starość z tego rezygnować.
A propos rzekomych „taśm Geremka” („GP” z ub. tyg.) wystarczy rzekome zdanie Hanny Krall: „Jeden Polak musi być” (przy rozmowie), by stało się oczywiste, że chodzi o nonsens, apokryf, prymitywną fałszywkę. Stojącą na tak żenującym poziomie, iż nie dziwię się Geremkowi, że nie biegał do sądu.
Mój stosunek do B. Geremka, zwłaszcza wobec jego ostatnich popisów, byłby taki sam, gdyby nazywał się Czartoryski. I oczywiście – B. Geremek jest Polakiem. Treści przytoczone w rzekomych taśmach, poza wszystkimi innymi, spłaszczają i falsyfikują charakter komunizmu. Hilary Minc np. dlatego ogłosił „bitwę o handel”, bo był komunistą, a nie z uwagi na swe żydostwo i chęć zniszczenia Polaków.
Gdyby jego rodowe nazwisko brzmiało „Kowalski”, też by to zrobił. Wszyscy mu podobni wyrzekli się swego pochodzenia na rzecz bolszewizmu. Działali na rozkaz i w interesie Sowietów, a nie jakiegoś syjonizmu, z którym nie mieli nic wspólnego.
Jak komuniści. Podobnie jak wszędzie wkoło. I wtedy, i potem. A w czasach „S” postępowanie różnych osób było motywowane ich poglądami. Z pewnością zaś nie podziałem na „my” (Żydzi) – „oni” (Polacy).
Mnie po lekturze (której żałuję) tekstu o Bronisławie Geremku. żadne pytania się nie nasuwają. Autentyzm nagrania jest oczywiście wykluczony. Jeśli coś mnie interesuje, to fakt, jakim organem były owe „Polskie Sprawy” (źródło tekstu).
Ale i to niespecjalnie, bo rozmaitych antyżydowskich list było wówczas, niestety, sporo. Także i po 1989 r. (na jednej z nich znalazło się nazwisko J. Olszewskiego).
Wydawało się, że ów okres mamy już szczęśliwie poza sobą. Toteż teraz czuję się fatalnie. Wszystko to dzieje się zaś w czasie, gdy izraelski „Haaretz” (ideowo taka tamtejsza „Gazeta Wyborcza”) apeluje o życzliwość wobec Polski „najbardziej proizraelskiego kraju w Europie”.
Gdy islamiści zabijają kogo popadnie. A także wtedy, kiedy chłopcy od Michnika (i nie tylko) wręcz wypatrują podobnych tekstów, by nas skompromitować i postawić na równi ze starszym Giertychem.
Przy okazji chcę też odpowiedzieć na dictum, które przedstawił kiedyś St. Michalkiewicz: w USA Murzyn pobił się z Żydem; wyznawcy poprawności politycznej mają problem.
Ależ nie mają żadnego. W Nowym Jorku Murzyni urządzili pogrom Żydów (i Koreańczyków). Cała poprawna prasa stwierdziła, że czarni… byli ofiarami. Ale to było dość dawno. Dziś antysemityzm (przezwany, jak u nas za Gomułki, antysyjonizmem) a zwłaszcza antyizraelskość, są bardzo słuszne politycznie, szczególnie w Europie Zachodniej (z wyłączeniem sprawy Holocaustu). Ale to uwagi dodatkowe. Meritum jest przedstawione w notce początku.
25.07.2007r.
„Gazeta Polska”
De novo 19 marca 2014 roku „Gazeta Polska” rozpoczyna „rozhowory”, szczególnie kompromitujące to rzekomo centro prawicowe pismo, nieantysemickie i nie filosemickie.
Zamieszcza bowiem tekst red. Katarzyny Gójskiej – Hejke „WOŁYŃ I ORGANIZATOR TITUSZEK” http://niezalezna.pl/53050-wolyn-i-organizator-tituszek
napadający w stylu red. Jacka Kwiecińskiego na wielkiego Polaka ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego.
W tym też duchu protestuję przeciwko kłamstwom zawartym w tym tekście który państwo otworzycie podanym wyżej linkiem.
Nie zamierzam udowadniać red. Katarzynie Gójskiej – Hejke, że nie jestem wielbłądem, ale mogę ją przekonać, że jestem lwowianinem, m.in. redaktorem „Lwowskich Spotkań” i „Kresowego Serwisu Informacyjnego”.
Bywam we Lwowie kilkanaście razy w roku m.in. na własnych wieczorach autorskich w redakcji „Lwowskich Spotkań” przy ul. Rylejewa 9 (Badenich 9).
Red. Katarzyna Gójska – Hejke nadużywa zaufania społecznego kłamiąc w swoim tekście „WOŁYŃ I ORGANIZATOR TITUSZEK”, jakoby „…argumentem decydującym był apel Polaków mieszkających na Ukrainie, którzy prosili nas – rodaków z Macierzy” o wsparcie dążeń Ukrainy o …przemiany w ich dzisiejszej ojczyźnie”.
„GP” na Ukrainie jest nie do kupienia. Jaki to więc apel, od kogo, do kogo?
To kłamstwo bezczelne i szyte grubym drutem dla otumanienia Polaków właśnie w Macierzy. Polacy we Lwowie i na Kresach II RP nie mają żadnej „dzisiejszej ojczyzny Ukrainy”, bo ich ojczyzną jest Polska, ale nie tuskowo – komoruska, do której nie mogą powrócić z tułaczek z sowieckich zsyłek i łagrów bolszewickich z Syberii, czy Kazachstanu.
Ukraińcy prześladują Polaków, nienawidząc ich, czego doznaliśmy wielokrotnie z małżonką na granicy w Medyce, czy w lwowskich tramwajach przez rzekome kontrole i „lewe” mandaty z wrzaskami: „was do tiurmy Polaczki”.
Nawet Katedra we Lwowie podaje ustne i pisemne komunikaty wyłącznie w języku ukraińskim, datki na msze święte (?) zbierane są w ławkach kościelnych przez cywilnych osobników, a nie w zakrystii, a lwowska polskojęzyczna prasa boi się Ukraińców jak ognia.
Tekst „WOŁYŃ I ORGANIZATOR TITUSZEK”, pełny jest hipokrytycznych kłamstw z bezczelnie kłamliwą „motywacją” nie wydrukowania tekstu Księdza Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego w „Gazecie Polskiej”, jak i też wydrwiwaniem jego osoby.
Powtórzyła się sprawa z Waldemarem Łysiakiem z 2007 roku.
Ksiądz Tadeusz Isakowicz – Zaleski przez całe lata 80. był represjonowany przez Służbę Bezpieczeństwa.
W 1985 został dwukrotnie ciężko pobity przez funkcjonariuszy SB. Pierwszy raz, w Wielką Sobotę w rodzinnej kamienicy przy ul. Zyblikiewicza. Po raz drugi został napadnięty 4 grudnia w klasztorze Sióstr Miłosierdzia Bożego przez funkcjonariuszy SB przebranych za sanitariuszy pogotowia ratunkowego.
Jego prześladowania przez SB stały się kanwą filmu Macieja Gawlikowskiego „Zastraszyć księdza” (2006).
W 1988 roku brał udział jako duszpasterz robotników w strajku w Hucie im. Lenina. Jednocześnie zaangażował się w działalność dobroczynną i pomoc niepełnosprawnym.
W 1987 roku współzakładał Fundację im. św. Brata Alberta zajmującą się pomocą osobom upośledzonym, prowadzącą schronisko dla osób niepełnosprawnych w podkrakowskich Radwanowicach. Obecnie jest prezesem tej Fundacji.
Na lwowskich ulicach manifestacje „Swobody” Oleha Tiahnyboka odbywają się z wrzaskami haseł:
„Żydy, Lachy to twoi worohi, nyszcz ich”
„Smert Lachom – Sława Ukrainie”
„Lachy za San”
„Riazy Lachiw”
„Ukraina bez Lacha”
„Lachiw budut rizaty i wiszaty”
„My ne budemo mały Ukrainy, ale i Lachy tu ne bude”
„Dosyć już Lachy paśli się na ukraińskiej ziemi, wyrywajcie każdego Polaka z korzeniami”
„Naj czort tu prijde, szczoby tylko ne proklati Lachy”
Ameryka wyhraje wijnu, to tut bude plebiscyt i budeno hołosowały, dla toho musymo wyrizaty wsich Lachiw i tody budemo miały Ukrainu”.
Maszerując ulicami Lwowa oddziały SS-Galizien niosły rozwinięty transparent z hasłem: „Smert Lachom”.
„Lachy za San”
„Riazy Lachiw”
„Lachow budut rizaty i wiszaty”
„Dosyć już Lachy paśli się na ukraińskiej ziemi, wyrywajcie każdego Polaka z korzeniami”.
„Jaki prezydent taki zamach” – ergo – jaki prezydent taki Sejm.
„Żałuję, że nie powiedziałem tego mocniej” – tak Bronisław Komorowski odpowiedział na pytanie, czy nie żałuje swojego komentarza po ostrzelaniu kolumny Lecha Kaczyńskiego w Gruzji („Jaki prezydent, taki zamach” – red.).
Każdego roku na centralnych ulicach Lwowa jesteśmy z moją żoną świadkami owych faszystowskich i antysemickich manifestacji.
Mój ojciec nie zginął na Wołyniu, został zamordowany przez Gestapo, ale nasza rodzinna pamięć o pomordowanych sięga również i Kresów II RP.
Zapewne więc już niedługo Lviv tłumaczony będzie jako Bandersztadt, wpływając nieodwracalnie na ukraińskość tego miasta”.