No to mamy nową odsłonę „afery taśmowej”. W komentarzach pojawiają się coraz częściej pytania, dlaczego PiS przez prawie dwa lata rządów nic z tym nie zrobił?
Poprzednia władza i zblatowane z nią media zamiatały aferę pod dywan sugestiami, że były to „prywatne rozmowy” urzędników. I taka narracja w części mediów wciąż obowiązuje.
Na taśmach zarejestrowanych zostało wiele „prywatnych” ustaleń: Marka Belki (NBP) z Bartłomiejem Sienkiewiczem (MSW), Sławomira Nowaka z Andrzejem Parafinowiczem, Krzysztofa Kwiatkowskiego (NIK) z Janem Kulczykiem czy wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej z Pawłem Wojtunikiem (CBA).
Aktualnej ekipie rządzącej łatwo byłoby zweryfikować sprawę – po pierwsze, wystarczy sprawdzić, czy w czasie „prywatnych rozmów” urzędnicy korzystali ze służbowych pojazdów, ochrony BOR i czy płacili służbowymi kartami? W sukurs przychodzi tutaj były minister spraw zagranicznych, Radosław Sikorski, który stwierdził, że „jedzenie drogich kolacji na koszt podatnika jest częścią pracy ministra spraw zagranicznych”.
Po drugie – sprawdzić, które z ujawnionych na taśmach zawartych układów zostały zrealizowane? Taki oficjalny audyt.
Dlaczego więc rząd PiS tego wszystkiego nie robi? Opcje są dwie, zresztą nie wykluczające się wzajemnie.
Raz, że PiS – owi jest to zwyczajnie na rękę. Stopniowe „odpalanie” kolejnych taśm nie pozwala przyschnąć aferze w pamięci wyborców. Dodatkowo „opozycja totalna” nie wie, jakie jeszcze taśmy mogą wypłynąć, więc jest duża szansa, że palnie jakąś głupotę.
Dwa – i to zasłyszana opinia: że bez gruntownej reformy – również personalnej, sądownictwa, wytaczanie procesów mija się z celem. Postawa części środowisk sędziowskich zdaje się w pełni potwierdzać tę obserwację.
Czyli – ciąg dalszy nastąpi.