Więzienne historie. Z Niemiec.
Wróciłem do swojego lokum. Przyszła strażniczka. Nakazała mi abym się za nią gdzieś udał. Poszedłem. Pokazała mi lodówkę. Otworzyła ją. Wnętrze lodówki przedzielone było przegródkami zamykanymi na klucze. Dostałem jedną taką przegródkę i klucz.
Następnie pokazano mi gdzie odbiera się posiłki. Tutaj już ich nikt nie przynosił. Samemu trzeba było się po nie ruszyć. Gdy przegapiło się godzinę wydawania to trzeba było czekać na następną. Nikt nikogo za bardzo nie kontrolował. Jedynie rano do mojej celi zaglądał klawisz, aby tylko sprawdzić czy w ogóle jestem. O 3.40 rano.
Takich wczasów nie miałem nigdy. Nie zdarzyło się jeszcze abym nic nie robił. Taka odmiana była chyba dla mnie wskazana, bo w ogóle nie miałem powodów do narzekania. Inni cały czas narzekali. Dla zasady. Mówili co też wspaniałego będą robić po wyjściu na wolność. Ja też narzekałem, ale tylko dlatego aby nie wzbudzić w nikim jakichś niezdrowych podejrzeń i się nie wyróżniać od pozostałych skazańców.
Przypominało mi to trochę inną sytuację związaną z przemytem. W miejscowości C. Niemcy urządzili wielką obławę na przemytników papierosów. Użyli do tego sporo policyjnych zasobów: były motocykle, samochody osobowe i busy. Zatrzymywali i legitymowali każdego kto choć trochę przypominał wyglądem stereotypowego Polaka.
Przyjechałem jak co dzień zdać wietnamcom faje. Coś mnie zaniepokoiło. Może jakieś przeczucie? Kazałem kierowcy jechać dalej. Na sklepowy parking. Powiedziałem mu:
– Jak nie przyjdę za dwie godziny, wracaj do Polski.
Poszedłem na piechotę sprawdzić co się jest grane. Z dość daleka przyglądałem się temu so się działo. Widocznie nie byłem dość daleko, bo wypatrzył mnie niemiecki policjant. Skinął ręką abym podszedł bliżej. Sprawdzi paszport i założył kajdanki. Bez żadnego powodu. Zostałem odprowadzony na bok. Byli tam już inni skuci Polacy. Siedzieli na kwiatowym klombie w ilości przekraczającej 20 sztuk. Jedni byli skuci kajdankami do nielicznych drzewek, inni razem ze sobą, jeszcze inni, tak jak i ja, mieli tylko ręce unieruchomione z tyłu.
Dzień był wyjątkowo upalny. Żar wprost płynął z nieba. Podobnież zanotowano w tym dniu i w tej miejscowości rekordowo wysoką temperaturę. Więc siedzieliśmy tak w tej gorączce ledwo żywi, nawet bez kropli wody, wiele godzin. Podchodzili do nas Niemcy i robili zdjęcia. Marzyliśmy tylko by nas w końcu stąd zabrano.
Przyjechały policyjne busy w większej ilości. Zapakowano nas do nich. Zabrano do nowej siedziby policji w tym mieście. Wiedziałem gdzie to jest: dość daleko, praktycznie za miastem, w lesie. Co najmniej pół godziny drogi. W szczycie nawet godzinę. Teraz było popołudnie, duży ruch.
W samochodzie czas się dłużył jeszcze bardziej. Rozmowy:
– Ciekawe dokąd nas wiozą?
Cisza. Po chwili powtórzone pytanie. Postanowiłem zabrać głos:
– Jak to Niemcy. Zawiozą do lasu i rozstrzelają. Pozbędą się w ten sposób i kłopotu i będą mieli mniej papierkowej roboty.
Mój żart wywołał salwę śmiechu wśród Polaków i rozładował nieco sytuację. Po kilkunastu minutach mało kto miał jeszcze uśmiech na twarzy, a po następnych kilkunastu wyczuć można było niepokój:
– Żartowałeś, prawda?
W głosach była jakby prośba o litość.
= Nie. Nie żartowałem – powiedziałem z całą powagą na jaką było mnie w tej chwili stać. Wiem, że żart był głupi, ale nie mogłem się powstrzymać. U niektórych oczy się nawet zaszkliły, ale starali się jakoś trzymać fason. Ostatkiem sił. Sytuacja się zmieniła gdy wjechaliśmy w las. Nikt już nie ukrywał przerażenia.
Wkrótce stanęliśmy pod nowoczesnym kompleksem budynków policyjnych. Rozmieszczono nas w kilku po celach. Cele były klimatyzowane, na podłodze leżały materace. Jak dla mnie całkiem komfortowo, ale z tego co udało mi się zaobserwować, byłem chyba odosobniony w swoich odczuciach.
Pobrano nam odciski palców i kazano podpisać jakieś papiery. Oczywiście wszystko było napisane po niemiecku. Moi nowi towarzysze niedoli podpisywali skwapliwie wszystko co tylko im podsuwano. Ja nie miałem zamiaru. Sprowadzono specjalnie dla mnie tłumacza. Wyjaśnił mi, abym lepiej podpisał, inaczej mnie zamkną. Z tym straszeniem to mu się nie udało: byłem już naprawdę zmęczony tą ciągłą zabawą w policjantów i złodziei. Marzyłem o kilkudniowym odpoczynku od tych rzeczy, a tu taka okazja! Pozostali wzięli to moje zachowanie na opak, że niby jestem taki twardy i się Niemcom przeciwstawiam.
Jakby nie było, wypuszczono mnie pierwszego. Właściwie to wyrzucono, bo sam nie chciałem iść. Poczekałem na innych pod drzwiami tej komendy policji. Z jednego względu. Niektórzy Polacy gdy ich złapano, chowali pieniądze do ziemi. I do tego niezbyt starannie. Mieli przecież ręce skute kajdankami. Nie chciałem, by w razie czego, podejrzenie padło na mnie.
Po paru godzinach zaczęto wypuszczać i innych, oprócz jednego motocyklisty. Udaliśmy się już razem w miejsce naszego zatrzymania.
Był ciepły, wczesny wieczór. Niemiecka młodzież wyległa przed bloki. Tuż pod ich nosem Polacy zaczęli wygrzebywać z klombów ukryte pieniądze. Niektóre były ledwo zakryte i wystawały z ziemi. Lekko licząc kilkadziesiąt tysięcy marek. Zaległa grobowa cisza. Wśród Niemców.
…………………………………………………………
…………………………………………………………………..