– Donald Tusk, premier Donald Tusk, stojąc tam dzisiaj na tym przepięknym stadionie, uśmiechając się, wyznaczył cezurę. DZISIAJ! Sto dni przed Euro 2012".

Tak było też w 1974 roku, gdy tow. Edward Gierek, stojąc na placu Huty Katowice, uśmiechając się, spoglądał na pierwszy spust surówki. On też wyznaczył cezurę. Mówił – o ile dobrze pamiętam – o przechodzeniu z budowy socjalizmu do jeszcze wyższej formy ustrojowej.

"Podoba mi się powszechna wiara w premiera Donalda Tuska i jego rząd" – pisze uznana blogerka, która oczekuje teraz, że premier będzie "jak dotąd sprawnie zarządzał, chronił kraj przed kryzysem światowym, skutkami powodzi, gradobicia, zimy, lata, epidemii, finansowymi katastrofy smoleńskiej (są horrendalne!)".

Taka wiara w rządzących – wyrażona na licznych zebraniach partyjnych i demonstracjach prorządowych – była też w 1976 roku, gdy przyprowadzono do porządku buntowników z Radomia i Ursusa.

"Patrzę, czytam, słucham – i wiem, że żyję we wspaniałym kraju – zachwyca się pani Renata. – Wiem, że nigdy nie pozwolimy nikomu tego zniszczyć". A są tacy, którzy tylko czyhają na to, by dokonać dzieła zniszczenia. To przede wszystkim "wodzirej" Jarosław Kaczyński, "nazywany zbawicielem", "facet w pretensjach jak podstarzała baba", którego "rząd brudnej koalicji upadł w niesławie w połowie kadencji".

"Jacyż to ludzie jeszcze są przy Kaczyńskim?" – pyta blogerka.- "Macierewicz na prezydenturę liczący, filmy, książki, Sakiewicz zyski liczący z ludzkiej naiwności, hel, komiczni mecenasi Rogaliki (chodzi chyba o mec. Rogalskiego? – przypis mój) i Hambura…". Nieciekawe to – według autorki – środowisko PiS-owskie (obejmujące 30% społeczeństwa polskiego). To są "tabuny zdziecinniałych staruszków i staruszek, młodzi stadionowi bandyci. (…) Jeśli myślicie, że środowisko PiS mieści się w kategoriach politycznych – to się mylicie. To jest sekta, której szef myśli o sobie, że jest ważny i wielki". Jego wyznawcy tak "jak on, sami z siebie wielce zadowoleni, nie wiedzą, co mówią, śmiejąc się głupkowato" (tu moje pytanie do autorki omawianych tekstów: czy trzeba tak nienawidzić bliźniego?).

W jednej ze swych notek blogerka wypełnia swój obywatelski obowiązek i zawiadamia szefa "Rzeczpospolitej", iż w jego redakcji pisze niejaki Cezary Gmyz, "którego niemal każdy tekst jest kłamstwem, tendencyjną PiS-owską agitką, indoktrynującą czytelników i podkopującą wiarygodność gazety".

I tak doszliśmy tu do podobieństw i analogii w użyciu języka i postawy autorki już nie do epoki Edwarda Gierka, lecz przełomu lat 40-tych i 50-tych ubiegłego wieku.