ONA I ON
Like

Zuzia z piekła rodem

09/05/2013
1184 Wyświetlenia
2 Komentarze
23 minut czytania
no-cover

  „Nazywam się Zuzia Górska. Mam dwójkę super dzieci i jednego super męża. Mieszkamy w malowniczym miejscu w górach, do którego latem trudno trafić, a zimą ciężko dojechać 🙂 Miejsce to nazywa się ( zupełnie nie wiem czemu) – „Piekło” 🙂 Dla nas to jest jednak niebo totalne, za które Tobie Boże dziękuję! Uwielbiam szyć – niektórzy twierdzą, że to ciężki przypadek uzależnienia. Oprócz szycia przyjemność sprawiają mi również inne rzeczy a m.in. wykańczanie naszej 100 letniej chałupy, jazda na nartach, gra na fortepianie, jazda motocyklem, chodzenie po górach i łażenie po lumpeksach :)”, pisze o sobie autorka  słynnego bloga http://szyciejestpiekne.blogspot.com/ i nie mniej znanej Pracowni Twórczej, w której można kupić (także na Facebook’u) jej torby hobo, torebki, kopertówki, portfele […]

0


 

Nazywam się Zuzia Górska. Mam dwójkę super dzieci i jednego super męża. Mieszkamy w malowniczym miejscu w górach, do którego latem trudno trafić, a zimą ciężko dojechać 🙂 Miejsce to nazywa się ( zupełnie nie wiem czemu) – „Piekło” 🙂 Dla nas to jest jednak niebo totalne, za które Tobie Boże dziękuję! Uwielbiam szyć – niektórzy twierdzą, że to ciężki przypadek uzależnienia. Oprócz szycia przyjemność sprawiają mi również inne rzeczy a m.in. wykańczanie naszej 100 letniej chałupy, jazda na nartach, gra na fortepianie, jazda motocyklem, chodzenie po górach i łażenie po lumpeksach :)”,

pisze o sobie autorka  słynnego bloga http://szyciejestpiekne.blogspot.com/ i nie mniej znanej Pracowni Twórczej, w której można kupić (także na Facebook’u) jej torby hobo, torebki, kopertówki, portfele i portfeliki….

– Wbrew pozorom  moja przygoda z szyciem zaczęła się bardzo późno – opowiada –  Dawno temu znalazłam na strychu stare dżinsy mojego ojca, oryginalne wranglery kupione za dolary! Niestety były na mnie za krótkie, postanowiłam więc doszyć do nogawek takie zabawne koronkowe farfocle. Mama Zofia zarabiała szyciem, a tata Erwin sam dla siebie szył sakwy do motocykla, więc mieliśmy maszynę. Nie miałam nawet pojęcia, jak się zakłada nitkę i nic mi z tych spodni nie wyszło. Zniechęcona porzuciłam szycie na wiele lat. Choć  w dzieciństwie marzyła mi się taka malutka ruska plastikowa maszyna….Z rodzicami często odwiedzaliśmy „Koło” w Warszawie, oni wyszukiwali tanie graty, a ja chodziłam miedzy stolikami zachwycając się  zegarkami, żołnierzykami…i tam właśnie wypatrzyłam ową maszynę. Niestety mama stanowczo odmówiła jej kupienia. Może bała się, że przekłuję sobie palec? Czasem zastanawiam się, co by było gdybym jednak ją wtedy dostała. Może dziś byłabym słynną na cały  świat krawcową?

W tamtych latach Zuzia z rodzicami mieszkała na Bemowie, w jej szkole  w klasach było po kilkadziesiąt dzieci, które chodziły na lekcje na trzy zmiany.

Zatem rodzice postanowili przenieść ją do szkoły muzycznej, gdzie było spokojniej i bezpieczniej.  Razem z nią do klasy chodziła  Anna Maria Jopek, syn Marka Kondrata i  Adam, syn Macieja Niesiołowskiego,  tego Macieja który prowadził program „Z Batutą i Humorem” .

– Adama pamiętam najlepiej, bo napisał mi w pamiętniku, że pragnie zostać kierowcą tira, a w dziale „ napisz coś dla mnie od serca” wysmarował: „Lowe Ciebie i Twoją mamę też”.  To było w pierwszej klasie, mama uczyła w tej szkole wf-u, co tłumaczy jego miłość do niej – wspomina Zuzia –  Potem zrezygnowała i zajęła się rehabilitacją. Psychicznie było mi w tej szkole trochę ciężko, bo rodzice jeżdżący na motorach i tata z dredami na głowie  ( miał sklep i serwis motocyklowy) nie wzbudzali szacunku nauczycieli, co odbijało się na mnie, ale nie żałuję, bo właśnie ta szkoła dała mi świadomość, że można być artystą, ze nie trzeba pracować koniecznie w biurze i  że istnieje inny sposób na życie niż ten najbardziej popularny, czyli praca „od – do”, oglądanie telewizji i spanie.

Edukację muzyczną zakończyła jednak w liceum. Od dwóch lat jej ojciec Erwin Gorczyca budował dom w Piekle.

– Pojechałam tam z mamą na weekend i stanowczo powiedziałam, ze zostaję, że tu, w okolicy mają mi znaleźć szkołę i koniec. We wtorek siedziałam już w nowej ławce. I okazało się, że nie tylko ławka była nowa, ale całe moje życie się zmieniło. Była to najlepsza decyzja jaką wtedy mogłam podjąć. Miałam przy sobie jedne spodnie, jedną koszulkę i ani jednego zeszytu. Za sobą całe życie w mieście, znajomych, przyjaciół, chłopaka . Ale to było silniejsze. Myśl, że będę mogła do szkoły jeździć motocyklem ( w Warszawie ukradli by mi pierwszego dnia), że po szkole będę mogła „skoczyć” na narty, że do domów moich nowych przyjaciół we wsi mogę wchodzić bez pukania.. Teraz, gdybym miała wrócić do Warszawy, wolałabym mieszkać w szałasie w Bieszczadach. Tu cieszą mnie naprawdę małe rzeczy. Uwielbiam każdy dzień spędzony na naszej górce – mówi.

Studiowała wychowanie fizyczne,  dwa miesiące przed dziewiętnastymi urodzinami została matką Michała (który dziś ma 10 lat) ale myśl o maszynie powróciła jak bumerang, niby przypadkiem…

– Marzyłam o roletach, a gdzie można było kupić takie jakie chciałam? Zatem je uszyłam . Do dziś wiszą na werandzie. Nie miałam żadnego biznesplanu, po prostu udało się i wszystko z dnia na dzień nabierało rozpędu. A potem pierwsza torba, nie mogłam zasnąć, cały czas o niej myślałam, co chwila musiałam ją iść obejrzeć, bo nie wierzyłam, że jest taka piękna. Tak zaczęła się moja pasja. Ja naprawdę nie wiem skąd to szycie. Najpierw z potrzeby posiadania rolet których się nie da kupić i z chęci posiadania ładnych rzeczy, których u nas jak na lekarstwo, potem dla zabawy a potem już z uzależnienia –  twierdzi.

PIEKŁO

Czyżby kolejny przypadek?

– Najpierw osiedliłam się tu z rodzicami. Kupili drewniany dom, który po modernizacji stał się ich miejscem na ziemi. Znaleźli go oczywiście dzięki przypadkowi ( zakopali się samochodem w błocie, chłop traktorem nas wyciągnął, trzeba było jechać po flaszkę, flaszki sprzedawali w Domu Handlowym w Krośnie, gdzie w witrynach były ogłoszenia agencji nieruchomości , mama z uporem maniaka przeglądała okolicę, aż znalazła dom na zdjęciu. Było święto i agencja nie działała, a mama musiała już ! Okazało się, że dom jest sprzedany, za połowę ceny w ogłoszeniu, mama powiedziała, ze da całość i swoim nieustającym uporem osiągnęła cel  – opowiada Zuzia.

Z domem wiąże się zabawna historia, którą ojciec Zuzi, Erwin opisał na jej blogu:

jeden z przysiółków Odrzykonia nazywa się piekło. dlaczego? – nikt nie wie. nazwa jest stara i już w xix wieku ksiądz sarna w swoim „opisaniu powiatu krośnieńskiego” wymienia piekło nie zastanawiając się nad genezą jej powstania. ciekawostką może być fakt, że jednemu z byłych proboszczów odrzykońskich nazwa ta nie przechodziła przez gardło i kiedy musiał podczas ogłoszeń jej użyć, używał nazwy skalickie, czyli pasa ziemi poniżej piekła, który topograficznie nijak się do niego ma.

mam to szczęście, że mieszkam właśnie w piekle a właściwie „na piekle”, jak mówią miejscowi. żyjąc tutaj zdarzało mi się widzieć i słyszeć rzeczy będące być może kluczem do rozwiązania zagadki powstania nazwy.

pewnego razu potrzebowałem do prac budowlanych kamieni, których sporo leży na skraju mojej łąki pod lasem. zjechałem więc gazikiem na dół, załadowałem go do pełna i już nie udało mi się wrócić bo usiadł na brzuchu w zbyt miękkim terenie. musiałem wywalić wszystkie kamienie, uwolnić samochód i wyjechać na pusto na górę. w efekcie brudny i zmęczony straciłem pół dnia aby znaleźć się w punkcie wyjścia. był jednak pozytywny efekt mojej „wycieczki” . w koleinach, które zostawił gazik woda stała przez cały rok, co natchnęło mnie myślą o wykopaniu w tym miejscu sadzawki. pomysł wydawał się atrakcyjny i łatwy w realizacji. następnej wiosny postanowiłem przystąpić do działania. zamówiłem koparkę, a właściwie kopareczkę (sadzawka nie miała być duża} i z zadowoleniem patrzyłem jak zaczyna grzebać łyżką w ziemi. po kilku minutach niebo zaczęło gwałtownie ciemnieć i zanosiło się na ciężką burzę. operator koparki wystawił głowę przez okienko i krzyknął: – jak lunie to nie wyjadę pod górę – muszę uciekać póki sucho, bo mam na jutro zakontraktowaną dużą robotę i muszę tam być… i pojechał. w miejscu gdzie miała być sadzawka powstał ledwo mały dołek . a burza rozeszła się po kościach po kilku dniach przyjechał aby kontynuować pracę. zjechał na dół i znów zaczął grzebać w ziemi, po piętnastu minutach wylazł z kabiny i przyglądał się gąsienicom. spojrzałem i ja… jedna z nich rozlazła się i nie spadła jeszcze tylko dlatego, że ostatni z drutów rozpaczliwie trzymał dwa końce w całości. mój „koparkowy” podrapał się po głowie i mówi: – jadę powoli na górę, może się uda wyjechać… jakoś wyjechał nie gubiąc gąsienicy i pojechał. pozostał po nim nieco większy dołek niż poprzednio i rozgrzebana ziemia.

po kilku tygodniach trafiła się okazja do skończenia prac przy sadzawce. zamówiłem koparę (dużo większą tym razem – na solidnych stalowych gąsienicach) do wykopania rowu na wodociąg między domem a dopiero co wywierconą studnią. koparka przyjechała i sprawnie zaczęła ryć rów. po dwóch godzinach praca była skończona i przyszedł czas na sadzawkę. zmieniliśmy łyżkę z wąskiej na pełnowymiarową i kiedy operator uruchomił mechanizm podnoszący ramię …..urwał się wałek pompy napędzającej hydraulikę…. koparka mogła sobie pojechać, ale nie mogła pracować. a wydawało się, że będzie tak pięknie.

kilka dni później pojawił się sąsiad, który mieszkał przez wiele lat na piekle zanim wyprowadził się do domu na dole, we wsi. spojrzał z daleka na miejsce walki maszyn z sadzawką i spytał:… a co tam robicie? – kopiemy sadzawkę – odparłem.

– a to wam się nie uda, bo tam w jarze diabeł się okocił i ma małe . nie pozwoli żeby mu przeszkadzać -.

gość był śmiertelnie poważny i nie mówił tego żartem. on wierzył w tę historię….nic mu nie mówiłem o kłopotach z koparkami ratując resztki mego racjonalnego rozumienia całej sytuacji. gość pojechał a ja zostałem z niedokończoną sadzawką, sąsiadem diabłem i jego dziećmi w jarze.

od tamtego czasu minęło wiele lat. diablątka na pewno już podrosły, ale pomijając kilka niewytłumaczalnych przypadków, które miałem okazję przeżyć, nigdy nie dały mi się we znaki. może nawet opiekują się tą okolicą i moim domem, bo lata spędzone na piekle należą do najszczęśliwszych w moim życiu.

erwin gorczyca

Zuzia  pracowała wtedy w gabinecie rehabilitacji w Warszawie, gdzie jeździła raz w miesiącu, latem zarabiała jako kucharka na obozach, a zimą w szkółce narciarskiej w Piekle. To właśnie na nartach, w wieku 22 lat spotkała swojego przyszłego męża, Bartka, który podobnie jak ojciec Zuzi jest ratownikiem górskim, ochotnikiem.

Jak poznałam mojego męża, zadaliśmy sobie pytanie , czy moglibyśmy razem zamieszkać na odludziu, z dala od miasta?  Zgodnie stwierdziliśmy że TAK. Że do szczęścia potrzeba nam tylko dzieci, bliskich przy sobie, drewnianej chałupy i nart.

Zamieszkali w domu obok rodziców.

To stuletni, biedny dom,  bo w tym przysiółku mieszkali najbiedniejsi mieszkańcy wsi, domy były budowane z najgorszych surowców. Jednak okazało się, że szkoda go rozbierać. Jak go kupiliśmy był kryty strzechą, na prawo mieszkały zwierzęta, na lewo ludzie. W drzwiach wejściowych napotkaliśmy dziwną rzecz. Drewniany półksiężyc, wyjmowany z jednej strony. Tato wymyślił, że jak krowa była cielna, to się ten półksiężyc wyciągało i krowa mieściła się z brzuchem – śmieje się Zuzia.

Chałupa już była, wkrótce na świat przyszła ich córka Krystyna, a narty?

  Bartek jest miłośnikiem nart, także tych zabytkowych.  W związku z czym w chałupie mamy kilkanaście par drewnianych nart, a w garażu kolejnych kilkadziesiąt, a na niektórych nawet jeździmy. W zeszłym roku maż z moim tatą i kilkoma kolegami powtórzyli historyczne przejście narciarskie w Tatrach. W 1907 pierwsze narciarskie przejście zrobił Zaruski, i do dziś nie jest to łatwa trasa, na współczesnym sprzęcie, a co dopiero na drewnianych nartach bez krawędzi, w skórzanych butach i wełnianych marynarkach. Nie wspominając o bambusowych kijach, beretach i urywających ramiona wielkich brezentowych plecakach! 

 Razem z Bartkiem mieszkają w swoim domu od trzech lat i wciąż go urządzają.

Pierwsza pracownia krawiecka postała właśnie tu, w malej klitce, jedynym gotowym pomieszczeniem, w którym wszyscy jakoś się mieścili, z łazienką wprawdzie ale bez kuchni.

Dziś mają już werandę i kilka pięknych pokoi, które można obejrzeć na blogu Zuzi Górskiej.  

Przeprowadzka z Warszawy, na nasze „Piekło”, była absolutną ucieczką i oderwaniem się od naszego dotychczasowego życia. Stolica wykończyła nas, nie trzymało nas tam nic. Nie chcieliśmy tam już nigdy wracać, a każda wycieczka na północ od „Piekła” była czymś niechcianym.
Jednak któregoś dnia, a było to na samym początku naszej bytności tutaj, kiedy to jeszcze wiele spraw urzędowych ciągnęło się za nami aż do znienawidzonego miasta, tata odebrał z poczty pismo. Z urzędu skarbowego! Sama koperta wyglądała groźnie, a prośba o stawienie się w pokoju nr 8, dnia tego i tego, w urzędzie w Warszawie brzmiała jak wyrok. Wiadomo – urząd skarbowy po nagrody raczej nie zaprasza – wspomina – Tata musiał jechać. Była to pora roztopów – grząskiego, ciężkiego śniegu, a pokonanie drogi do wsi graniczyło z cudem i było możliwe tylko po całonocnym kopaniu i przebijaniu się Gazikiem, przez zwały białej masy. Tata wstał bardzo wcześnie – koło drugiej  był już we wsi. Ubrany jak na wojnę, w gumofilcach, upaprany błotem dojechał do urzędu około godziny ósmej,  żeby jak najszybciej sprawę załatwić, i  z powrotem wrócić do normalnego świata. Po wejściu do urzędu nie bardzo wiedział w którą stronę ma iść, żeby dotrzeć do pokoju nr 8. Jednak jego wzrok przykuł wiszący na drzwiach kalendarz. Właśnie na drzwiach o tym numerze. Ojciec złapał za klamkę i pochylony wpatrywał się w swój dom nie wiedząc, czy już mu całkiem odbiło, że w urzędzie skarbowym w Warszawie widzi zdjęcie jego miejsca na ziemi?? Stał tak oparty o klamkę , a z pokoju chciał ktoś wyjść. Po krótkiej szarpaninie – ojciec trzymał, a babka ciągnęła – wyłoniła się z pokoju nr 8 urzędniczka i ze srogą miną spytała ” Co Pan robi??” A mój ojciec patrząc to na nią, to na kalendarz – wskazał na zdjęcie( co mogło być odebrane jako wskazanie na drzwi do pokoju nr 8) i wyjąkał :”Bo ja, tututaj miemieszkam!”. Na co Pani odpowiedziała ” Yhm, oczywiście”. Sprawę ojciec załatwił szybko – okazało się, że to nic groźnego było. A kalendarz okazał się dziełem znajomego, który był u nas kiedyś na Święta i popstrykał trochę zdjęć. Czyżby kolejny zbieg okoliczności? – zastanawia się.

Latem Zuzia i Bartek wraz z rodzicami prowadzą obozy dla dzieci.

– Dzieci mieszkają głównie u rodziców. To są fajne wakacje, taki powrót do normalnego dzieciństwa, gdzie czas spędzało się z „bandą” innych dzieciaków, grając w piłkę, malując, rysując, bawiąc się w lesie, i robiąc milion innych ciekawych rzeczy – opowiada..

Z pasją, jak to ona.  I wciąż ma nowe pomysły, a to na kolejne torby, a to na wystrój domu a to na warsztaty szycia…

„Podobno nie można mieć wszystkiego. Podobno trzeba rezygnować z czegoś dla czegoś. A ja bym tak bardzo chciała mieć „wszystko”.
Chciałabym się rozwijać „zawodowo”, a jednocześnie mieć fajny, zadbany dom i dzieci i rodzinę. Chciałabym łazić i w gumofilcach i w szpilkach..”,
napisała kiedyś na swoim legendarnym blogu.

A przecież wszystko to już ma….. Bo szycie, życie  w Piekle jest piękne.

Cały czas spełniają się moje marzenia. Każde po kolei.
Bardzo to doceniam i dziękuję Bogu za każdą minutę, za dzieci, za wspaniałą rodzinę. Za wszystko. Wszystko jest tak jak chciałam, żeby było.
Aż trochę strach.

 

 

 

 

 

 

 

0

katarzynatnowak

28 publikacje
5 komentarze
 

2 komentarz

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758