Bez kategorii
Like

Złe perspektywy pracy dla administracji

20/12/2012
542 Wyświetlenia
0 Komentarze
6 minut czytania
no-cover

Paradoksalnie to właśnie urzędnicy państwowi zatrudnieni na ciepłych posadkach po to, aby głosować na Tuska, powinni najgłośniej domagać się zwolnień w administracji państwowej.

0


Na państwowych posadkach pracuje już prawie milion urzędników. Taka kwota jest sumą stanu kadr w administracji państwowej na szczeblu centralnym i samorządowym. Jeśli do tego dodamy pracowników spółek państwowych i instytucji kontrolowanych przez państwo (służba zdrowia, edkacja) to okazuje się, że na państwowym garnuszku funkcjonuje około 2 milionów ludzi i drugie dwa miliony ich rodzin. Łącznie ponad 10% Polaków. Awięc bardzo dużo. Mniejsza o nauczycieli czy lekarzy. Oni umieją coś robić, więc utrata państwowej kontroli wyjdzie im tylko na dobre. Gdy upadnie reżym Tuska, a polska gospoarka zbankrutuje, nauczyciele i lekarze szybko znajdą sobie pracę, bo kogo jak kogo, ale nauczycieli i lekarzy w każdym społeczeństwie jest potrzeba. Oni więc nie muszą się martwić. A co stanie się z pozostałą armią biurokratów? Oni będą mieli problem. I to bardzo poważny.

Większość polskich urzędników zna się na bezsensownych przepisach, na wypełnianiu tysięcy niepotrzebnych druków, papierów, formularzy. Takie umiejętności nie są tylko niepotrzebne. Są wręcz szkodliwe. W prywatnym biznesie potrzeba pracowników znających języki, znających się na sprzedaży, marketingu, reklamie, zarządzaniu, budowaniu sieci sprzedaży. Ergo: znających się na czymkolwiek konstruktywnym. Ekspert od niepotrzebnych przepisów (które po bankructwie ustroju przestaną się liczyć) od eurosocjalistycznych zwyczajów, konwencji i innych będzie na wolnym rynku niepotrzebny.

Jest jeszcze drugi problem: nawyki i przyzwyczajenia. Biurokrata zajmujący się pierdzeniem w stołek przyzwyczaja się do tego, że nie musi o nic walczyć, o nic zabiegać, o nic się starać, a każdego petenta może zbyć stwierdzeniem "nie da się" lub "nie mam czasu". Żaden pracodawca nie zatrudni takiego byłego urzedasa, bo musiałby najpierw oduczyć go złych nawyków i przyzwyczajeń. A na to nie ma czasu. Nie ma to też sensu, kiedy można zatrudnić osobę mentalnie gotową do podjęcia pracy w realiach wolnorynkowych.

Po co o tym piszę? Bo za kilka miesięcy armia urzędników stanie twarzą w twarz z wolnym rynkiem i szarą strefą, w której liczyć się będą umiejętności praktyczne i biznesowe, a nie administracyjne. Skąd ta prognoza? Polska gospodarka zmierza ku bankructwu przy hucznych dźwiękach propagandy przekonujacej nas o tym jak bardzo jesteśmy wszyscy szczęśliwi dzięki światłemu przywództwu Donalda Tuska. Myślałem (i publicznie dawałem temu wyraz), że ustrój zbankrutuje jeszcze przed nadchodzącymi świętami. Kasjerzy PO zaciągnęli jednak kolejne pożyczki i agonię odsunęli o kilka miesięcy. Rokiem bankructwa będzie więc rok 2013, chyba, że znowu dramatyczne pożyczki i długi odsuną to o kolejne kilka miesięcy. Ale bankructwo jest nieuchronne.

I pierwszymi ofiarami tego bankructwa będzie właśnie te 2 miliony urzędników. Bankructwo zacznie się bowiem wtedy, gdy dziura budżetowa będzie tak duża, że państwo straci pieniądze na spłatę swoich długów i zobowiązań (np. pensji urzędniczych). Wtedy albo trzeba będzie ogłosić bankructwo już formalnie, albo ratować sytuację dodrkowywaniem pieniędzy i hiperinflacją. W pierwszym przypadku urzednicy stracą pracę, w drugiej sytuacji będą dostawać pensje tracące na wartości z dnia na dzień. Dalsze wydarzenia są łatwe do przewidzenia. Rozwinie się szara strefa, potem sektor prywatny zdominuje gospodarrkę. Tak czy siak ci urzednicy jednego dnia staną przed koniecznością znalezienia nowej pracy u wolnorynkowych pracodawców, którym nic poza własnymi roszczeniami i pretensjami nie będą mieli do zaoferowania.

Jedyną receptą na katastrofalną sytuację gospodarczą jest natychmiastowe wprowadzenie ustaw Wilczka, oraz likwidacja większości państwowych instytucji i zwolnienie armii urzędniczej. Takie rozwiązanie pomoże rozkręcić sektor prywatny, który powoli wchłonie osoby zwalniane. I przejście urzędasów z sektora państwowego do prywatnego odbędzie się bez wielkich wstrząsów. Natomiast za kilka, kilkanaście miesięcy, gdy ustrój zbankrutuje, nie będzie już czasu na adaptację zwalnianych urzedników do nowych warunków. Wtedy rozpocznie się terapia szokowa, która będzie bardzo bolesna.

Dlatego to sami urzędnicy powinni być zwolennikami ograniczania biurokracji. Tyle tylko, że większość z nich nei zdaje sobie z tego sprawy.

0

Leszek Szymowski

Niezale

132 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758