Prawda.
Jeśli wybierzesz prawdę, proszę zważ, że jej natura jest jak oddech. Przenika przez strumienie i rzeki życia, wyłania się z oceanu świadomości w kolejnych falach. Stąd płynie do konkretnych postaci i form, lecz nigdy nie znika.
 
Prawda jest oceanem istnienia i wykracza poza istnienie. Prawdziwa prawda daje prawdziwą wolność. Nieprawdziwej prawdy po prostu nie ma.
 
Nie myl prawdy z przekonaniami, teoriami, wiedzą. Nie wikłaj jej w emocje i osądy. Nie lokuj jej przejawów w pobliżu polityki, ideologii, czy nawet wiedzy. To uwłacza ogromowi prawdy. Poprzez takie uwłaczanie zamykasz siebie w klatce mentalnej utkanej z myśli, osądów, przekonań… i odcinasz się od pola prawdy. Dziwne słowa, prawda?
 
Bóg, jeśli jest prawdziwy, to jest Prawdą. Człowiek, jeśli jest prawdziwy, to jest prawdą. Bóg jest jak ocean prawdy, każdy pojedynczy i konkretny człowiek jest jak fala prawdy. Tu warto zmierzyć się z paradoksem: każdy człowiek jest prawdziwy i nie każdy Bóg jest prawdziwy. Dlaczego tak? Wystarczy prześledzić historię religii i przyjrzeć się ewolucji pojęcia Boga.
 
Każdy człowiek jest prawdziwy, lecz nie każdy doświadcza własnego życia jako prawdy. Co trzeba uczynić, żeby doświadczać własnego życia w świetle dotykania w każdej chwili sensu, że jest ono prawdziwe i autentyczne? Tu spotykamy się z milczeniem. Bo niby co ja mogę napisać.
 
Bóg prawdziwy musi sam objawić się w historii. My możemy – co najwyżej –  wypatrywać jego śladów w słowie, w naturze i człowieku, w tajemnicach i dramatach miłości.
 
Chcesz walczyć o prawdę, przeciw kłamstwu, obłudzie, hipokryzji? To bezcenne. Kiedy droga wojownika prowadzi do pokoju? Są i takie sytuacje – tyle tu napiszę. Bo poza tym, ma dla prawdy wielkie znaczenie sentencja o widzianym w oku bliźniego źdźble i  nie widzianej we własnym oku belce.
 
Wolność.
To taka gówno prawda bez prawdy. Nie jesteś prawdziwy, nie jesteś autentyczny, nie jesteś sobą – zapomnij o wolności. Pamiętaj o zniewoleniu. Cały czas powtarzaj: jestem niewolnikiem.
 
Badaj, jak bardzo jesteś zniewolony. Zdejmuj kolejne warstwy cebuli zniewolenia aż dojdziesz do pustego środka siebie, gdzie otwiera się nieskończona przestrzeń uduchowionej świadomości. Najprawdopodobniej dojdziesz do świetlistego zarodka  duszy, z której wypływa przedwieczne światło wiekuistego Boga. Tam jest pełnia wolności, a tu, tu gdzie teraz jesteś, powinna pojawiać się uczciwość bycia sobą.
 
Walcz o prawo do posiadania własnej siły, własnego pokoju, własnej drogi. Nie pozwalaj odbierać sobie władzy rozmaitym systemom władzy politycznej, gospodarczej i … religijnej.
 
Jeśli już jednak wpadłeś w pułapkę jednej z wielu ideologii wolności, to postaraj się o dystans do tego, co głoszą różne szkoły i myśliciele. Świat nie daje wolności – może ją za to zabrać.
 
Wmówiono ci, że wolność istnieje na płaskiej ziemi pośród różnych rzeczy i celów, które możesz osiągnąć – bez zaglądania do studni ducha. To nie jest prawda.
 
Jak powrócić na ścieżkę do wolności?  Czy to możliwe? Czy jest wyjście z labiryntu, w którym nas zamykają pośród materii? Tak, ale potrzebujesz wiary, potrzebujesz wiedzy, potrzebujesz ciszy, żeby się od-programować, uwolnić od zewnętrznej i wewnętrznej sieci uwarunkowań.
 
Zniewolonym być przez innych niewolników to mniejszy wstyd niż ulegać przemocy zniewalających myśli i emocji. Współczesny niewolnik, zamknięty w klatkach cywilizacji konsumpcyjnej, ma mało przestrzeni, w której może spotkać się twarzą w twarz ze sobą, z wolnością. Nie ma na to szans, bo musi gonić za rzeczami lub uciekać przed rzeczami. Gromadzonymi bez litości i umiaru przez – uprzedmiotawiających godność równych osób –  panów lichwy i piramidy. Oni odebrali nam, potencjalnie wolnym ludziom,  przyrodzoną władzę do bycia wolnymi osobami i odmienienia oblicza naszej ziemi. 
 
Gdy się w końcu obudzimy, zaczniemy  im się przeciwstawiać. Proces zmian zaczniemy od siebie, lecz pójdziemy znacznie dalej – do zmiany paradygmatów wiedzy i systemów sterujących procesami noosfery i kultury. Tu, w polu wolnej świadomości, został ukryty najsprytniejszy klucz do przełamania systemów zaprojektowanych do zniewalania ducha.
 
Wahadło, które odmierza historię cywilizacji – od żądzy posiadania do lęku przed utratą zdobyczy – nie mierzy wolności. Jest miarą zniewolenia i odmierza dni umierania.
 
Nie ma wolności w iluzji. Dlatego pierwszym krokiem na drodze wolności jest – i to zawsze – wyrwanie się z matni matriksu. Jakkolwiek byłoby to bolesne i dramatyczne, jest konieczne w procesie samouzdrowienia. Ale pomyśl przez chwilę: potrafisz wskazać choćby jedną iluzję, której uległeś?
 
Najprawdopodobniej nie! Nie martw się. I na tą chorobę jest lekarstwo. Wystarczy widzieć belkę zniewolenia w oku bliźniego swego. Jeśli ją tam widzisz, obojętnie u kogo, przenieś ją do własnego oka, bo ona faktycznie właśnie tu tkwi. Ona jest pierotnym źródłem matriksu.
 
A teraz podejmij decyzję o usunięciu belki. 
 
Solidarność.
Nie ma wolności bez solidarności, zaś solidarność ma nieść pochodnie wolności do miejsc ucisku i wyzysku.
 
Ludzie wolni budują wspólnotę dla ludzi wolnych. Niewolnicy budują świat dla niewolników.
 
Solidarność jest siecią  wolnych osób, zaś w zafałszowanych  systemach hierarchicznych powstaje piramida zniewoleń. Nie jest prawdą, że na dole piramidy zniewolenie jest większe niż na jej szczycie. Panowie niewolników też są niewolnikami. Z całą pewnością mają więcej władzy, przywilejów, pieniędzy, okazji do hedonizmu i przyjemnego próżnowania, gdyż stoją na plecach tych, którymi rządzą i których wyzyskują.
 
Cóż z tego? Są tylko niewolnikami w skórze panów. Zaprawdę, trudniej jest zrzucić skórę pana i odkryć przestrzeń wolności pośród bogactw i sławy niż pozbyć się łachmanów, w które ubiera się bieda.
 
Jeśli uznałeś, że zbłądziłem, nie pomyliłeś się. Różne grupy powstają wokół wspólnych interesów i różni ludzie łączą się dla wspólnych celów. Jedni przeciw drugim. I potem potrzebują tolerancji, żeby się nie pozabijać w odwiecznej wojnie o wpływy w państwach i  na świecie.
 
Tolerancja.
Oj, toż to tęczowy balon naszych czasów. Każde przekonanie jest równoprawne, lecz tylko pozornie. Po bardziej wnikliwym spojrzeniu w sprawę, widać jak na dłoni linie papilarne politycznej poprawności. Są tolerancje usprawiedliwione przez większość lub przez wywyższający się ponad ogół establishment i takie, dla których nie może być litości. Trzeba je zwalczać aż do ostatecznego unicestwienia.
 
Postmodernistyczna sieczkarnia relatywizmu aksjologicznego miele wolność i redukuje ją do tolerancji. Tolerancja stroi się w różne szaty i stroi różne miny. Bywa ofensywna i defensywna, wściekła i łagodna.
 
Od czego to zależy? Czy nie od strony barykady, po której stoją jej zwolennicy? Czy nie od przestrzeni subiektywnych przekonań? Kto ma władzę, by stanowić prawo, ten narzuca standardy tolerancji. Dotkliwa to choroba. Żre mózgi, połyka wolność zamykając ją w brzuchu potwora regulacji każdego możliwego zachowania człowieka.
 
Tolerancja imituje wolność za murami twierdzy, w której chcemy się odciąć od mających inne przekonania. Budujemy te mury całkiem sprawnie we współczesnej kulturze, gdy już całkiem utraciliśmy wyczucie ducha wolności i sprawiedliwości, gdy nie potrafimy wznieść się do solidarności jako spoiwa wspólnoty.
 
Niby tolerancja ma gwarantować dialog, niby ma mieć ducha ekumenicznego, niby ma wspierać różnorodność form przejawiających się w kulturze. To taki świat nie do końca prawdziwy, świat imitacji, świat na niby, w którym niewolnicy mają odzyskać minimum bezpieczeństwa dla własnej egzystencji.
 
Duch sprawiedliwości potrzebuje kompasu moralnego, zaś duch tolerancji pojawia się w społeczeństwie, które dla swojego funkcjonowania potrzebuje szczegółowo stanowionego gmachu prawa, w swej arogancji  odrzucającego fundament etyczny. W gruncie rzeczy chodzi tu wyłącznie o utrwalanie systemu dominacji oligarchii nad stadami owiec zamkniętych w postmodernistycznych zagrodach. Obowiązuje zasada: dziel i rządź, bałamuć i kontroluj, poddawaj indoktrynacji i twórz getta. A zamiast drutów kolczastych z obozów koncentracyjnych, rozciągaj druty tolerancji, które odgrodzą od siebie, przemienione w wilki nienasycenia owce, w oddzielnych subkulturach.
 
Panowie namawiają niewolników do tolerancji  dla przekonań innych niewolników, a sami grają na wzmacnianie własnej władzy – z mocnym przekonaniem, że władza poszerzy teren ich panowania.
 
Mylą panowie i władcy marionetek panowanie z wolnością! Wciskają wyzyskiwanym  kit tolerancji, by utrwalić system wirtualnych magli w ich głowach. Tak, to w swej podstawowej formie jest trywialne.
 
Tymczasem wyjście jest całkiem proste. To powrót do ducha solidarności. W tym duchu pojawia się nieco więcej nadziei na odzyskanie wolności. A wolność odkrywana przez osobę w sobie i kulturze nie zniekształca prawdy wykrzywieniami nieautentyczności.
 
Człowiek wolny nie myśli o tolerancji – po prostu jest tolerancyjny dla każdego człowieka. Tolerancja to konsekwencja wolności. Akceptuje każde dobro i nie zgadza się na zło. Podróżuje z kompasem moralnym po świecie, za przewodnika mając sumienie i inteligencję duchową.
 
Sprawiedliwość.
Paradoks jest tu taki: im więcej praw ustanowimy dla siebie, tym trudniej nam przychodzi kierowanie się w życiu duchem sprawiedliwości.
 
Duch sprawiedliwości spaja kulturę wokół sił życia, duch prawa ma nas bronić przed unicestwieniem lub niepotrzebnym umieraniem przed upływem policzonych dla nas dni.
 
Balans prawa i sprawiedliwości ma prowadzić do dynamicznej równowagi, która określa formy wolności. Prawo i duch sprawiedliwości ma dawać odpór wszelkiej przemocy, zwłaszcza tej, do której zdolna jest władza.
 
Dobrze dzieje się na świecie, gdy prawo i sprawiedliwość są proste w swych formach i formułach oraz szukają cnoty umiaru.
 
Zdrowe społeczeństwo potrzebuje przede wszystkim ducha sprawiedliwości. Bo Temida bywa ślepa – czasami na jedno oko, często na oba.
 
Co powoduje, że prawo widzi człowieka? Sprawiedliwość, sprawiedliwość głupcze. Lecz nie każda sprawiedliwość, lecz tylko taka, którą wypełnia współczucie, która ma system korzeni czerpiących wodę z ducha kultury budowanej na fundamencie uniwersalnych wartości.
 
Dlatego sprawiedliwość domaga się od nas milowego kroku w rozwoju duchowym i moralnym świadomości. Musimy opuścić zagrody dla bydła, w których panowie lichwy i piramidy wypasają nas dla własnego zysku i zacząć budować wspólny świat wolnych ludzi. Ten wspólny świat będzie sprawiedliwy tylko wówczas, gdy odnajdziemy idee dokładnie przeciwstawne do tych, którym hołdują ciemne siły władców marionetek, gdy głoszą konieczność budowania nowego porządku świata. 
 
Praca.
Najprościej mówiąc: powinna być wykonywana w szlachetnych i godnych formach, dla siebie i dla wspólnoty. Ma mieć prymat nad kapitałem, nad pieniądzem. Czy ma? Poszukaj sobie sam odpowiedzi. Ja napiszę krótko: durniami jesteśmy, pełnymi pychy, żądz i chciwości. Niewolnikami.
 
Pracujemy głównie po to, by mieć. Pracujemy, by być posiadaczami rzeczy, które nas w końcu zniewalają. Gubimy ducha wolności, prawdę zakuwamy w formułach skuteczności technologicznej i finansowej inżynierii, dławimy serca, by posłuszne naszej woli wypełniały nasz świat pałacami iluzji.
 
Nasza droga, w gruncie rzeczy, nie różni się niczym od wędrówki Narodu Wybranego przez pustynię. Modlimy się wciąż do złotego cielca. Wiedzionym z niewoli egipskiej nie wystarczyło 40. lat, a nam nie wystarczyło kilka tysięcy lat. Wybieramy zniewolenie. Nie chcemy odzyskać ukradzionej nam przez następców Kaina władzy do tworzenia pól miłości.
 
Nauki Mojżesza i Jezusa nadal chętnie palimy na stosach barbarzyńców, by pokłon składać niskim cieniom ciemnej strony mocy.
 
Dzisiaj raczej skłonni jesteśmy wierzyć, że zabobonem są tamte nauki i wszelkie religie, zaś złoty cielec i mamona kreująca ex nihilo coraz sprytniejsze machiny lichwy to realne bożki tego świata. Oddajemy im pokłony a one nas zniewalają, również poprzez pracę, która stała się dla wielu przekleństwem, nie w mniejszym stopniu jak jej brak.
 
Ideał jest prosty. O nim warto porozmawiać.
 
Praca powinna podążać za wiedzą – to pierwszy filar, wspierać się na etyce – to drugi filar, tworzyć dobra dla wspólnot – to filar trzeci, wyrastać z fundamentu prawa własności – to filar czwarty. Pieniądz powinien płynąć tam, gdzie praca tak zdefiniowana tworzy dobro i nie gwałci wartości i wielorakich form kultury.
 
Po odrzuceniu złotego cielca kapitał ludzki stoi przed każdym innym kapitałem. Ot co!
 
Wiara.
Mylisz ją z religią? To współczuję. Mylisz ją z dogmatami? Tym bardziej zasługujesz na litość.
 
Na litość boską, wiara ma wiele stopni, lecz na każdym z nich wiąże się z kategoriami życia, które ma otworzyć bramę śmierci dla możliwości dalszego życia.
 
Różne formy religijności, a zwłaszcza modlitwa i kontemplacja, mogą być pomocne na drodze odkrywania wiary. Symbole religijne, pobożne praktyki, rytuały, wspólne śpiewy i afirmacje rzeczywistości duchowej tako samo. Przewodnikiem dla wiary jest jednak zawsze łaska płynąca z góry i miłość rodząca się w sercu.
 
Wiara całkiem prosto łączy się z nadzieją i miłością. Jak? Odkryj to. Zrób to sam.
 
Wiara wzmacnia się w modlitwie, medytacji i kontemplacji – po każdym odrzuceniu cieni iluzji. Form dla siebie mogłaby śmiało poszukać w pracy, sztuce, nauce i każdej twórczej, kreatywnej aktywności oraz wiedzy.
 
Służy jednak głównie do odkrywania prawdy i tu staje się siłą, która chce utorować człowiekowi drogę do pojednania z Bogiem, rozmowy z Bogiem i zjednoczenia z Bogiem.
 
Bo skoro Bóg jest Prawdą, oceanem prawdy, to każda fala na ocenie musi odkryć najpierw, że sama jest prawdziwa. Wiara pomaga w tym odkrywaniu siebie, wyłanianiu siebie wprost z rzeczywistości, z bycia…człowiekiem.
 
Miłość i przyjaźń.
Przeczytaj najpierw „Hymn o Miłości” Pawła z Tarsu i wróć po tej lekcji tutaj. Na temat miłości napisano bowiem tyle rozmaitych głupstw, że przestała być nazywana swoim imieniem.
 
Miłość niejedno ma imię – to prawda. Obleka się w różne ciała – to też prawda. Ale ma jedną zasadniczą wadę – nie mieści się w formach ego, przekracza każdą przemoc, przerasta w swej mądrości każde zło.
 
Musi zburzyć mury, musi przekroczyć, by uwolnić mądrość człowieka z więzienia przekonań i nawyków. Wyrwać z korzeniami ludzką skłonność do bycia owieczką dla wilków.
 
Dlatego jest tak niebezpieczna. Dlatego niewolnicy, którzy nazwali się panami niewolników, tak panicznie się jej boją. Będą ją zwalczać aż do końca świata.
 
Miłość, podobnie jak wiara, przenika w głębiny ducha. Jest płomieniem świadomości, który rozpala wszelkie drobiny materii i światła, by odkrywały swój sens w całości istnienia.
 
Piękno jest jej kształtem, dobro jest jej wnętrzem, zaś w obliczu prawdy ożywia człowieka.



 
To nie koniec opowieści o wartościach. Nawet nie początek. Po namyśle i długim milczeniu, postanowiłem czasami coś napisać. Powrót stał się konieczny. Bo wprawdzie milczenie jest złotem, ale warto coś czasami powiedzieć, by nie zapomnieć języka w gębie i posłuchać, o czym mówią inni. 


Moja opowieść o wartościach będzie kontynuowana w wielu wątkach i wokół wielu problemów cywilizacyjnych. 

 
Przyjrzyjmy się dla przykładu wiernym, Chrześcijanom, którzy wyznają, ze Jezus Chrystus jest Prawdą, Drogą i Życiem. Co  wynika z tego przekonania? Niewiele. Po prawdzie nic, dopóki nie uwierzymy, ze Jest, by kazdy z nas był. Nie tak samo, lecz w naśladownictwie Wzorca Miłości.
 
Wybierasz prawdę i starasz się wytropić jej ślady w swoim życiu. Dochodzisz do istotnych odkryć duchowych i tych projektowanych na praktykę codzienności. Oto np. takie odkrycie,  że  prawda jest  niedostępna bez wolności, sprawiedliwości, solidarności, wiary, miłości, wiedzy… dopóki jesteś człowiekiem – nie pozostawia złudzeń co do drogi, która przed nami. Ot paradoks. Ot dynamiczna pełnia naczynia w połowie pełnego lub pustego.
 
Na szczęście nie musimy tracić nadziei: dróg poza  horyzont zniewolonego świata rysuje się wciąż wiele. I tak pozostanie, dopóki nie stracimy wrażliwości na najwyższe wartości. To od nich zależy w dużym stopniu nasze człowieczeństwo. I nasza przyszłość. Po tym pasie transmisyjnym starajmy się przenosić naszą świadomość do wieczności.