Bez kategorii
Like

Wspomnienia z drogi ze Smoleńska – odnalazłem Ewę

06/05/2011
487 Wyświetlenia
0 Komentarze
32 minut czytania
no-cover

Do dziś trudno znaleźć słowa, które mogą opisać sceny, jakie przewijały się przed moimi oczyma. Trudno też wyrazić, co człowiek czuł w tamtych dniach i ile nerwów i bólu musiał znieść.

0


Długo nie dało pospać. Tym razem po czwartej nad ranem ból od nerki i wewnętrznego cewnika nie dawał już spać. Do tego noga przypomniała o swoich prawach. Nie pomagały już same leki podstawowego wyboru. Po wczorajszych wyczynach, które grubo odstawały od zaleceń medycznych, znowu trzeba było szukać pomocy w kąpielach rozgrzewających, a potem ukryć problemy przez podanie dawki antagonisty receptorów opioidowych. Po godzinie walki ze sobą wszystko zaczynało wracać do „normalności”. Po tej walce wiedziałem już, że mój organizm wysyła do mnie ostateczne ostrzeżenia i nie godzi się na takie traktowanie. Położyłem się jeszcze na godzinę, jednak głos rozpaczy, który utkwił mi w głowie po ostatniej rozmowie z mężem kuzynki – „oni Ją tam zabrali, to teraz oni mają przywieźć Ewę tu do domu, maja mi ją oddać, ma wrócić!”oraz wizja powrotu bez Ewy nie dawała zasnąć i tuż po szóstej wyrwała mnie z łóżka na dobre. Czas było zacząć działać, tym bardziej, że na ostatnim zebraniu minister Kopacz zasugerowała nam, iż może to być ostatni dzień poszukiwań bliskich przez rodziny – potem mieli już działać wyłącznie specjaliści od genetyki i patomorfologii. Ponieważ syn jeszcze spał, a wyjazd do Instytutu Ekspertyz Medyczno Sądowych wyznaczony był na godzinę 9 rano, wychodząc na śniadanie obudziłem go. Wracając do pokoju wpadłem jeszcze sprawdzić czy nic nie przyszło na e-pocztę.

Rano dostałem SMS-a od znajomego fotoreportera, którego spotkałem w hotelu pierwszego dnia. Poznaliśmy się jeszcze w czasach mojej współpracy z działem foto „Rzeczpospolitej”. Okazało się, że zmienił redakcję i teraz pracuje w „Super Ekspresie”. Chciał wiedzieć czy zgodzę się na wywiad dla ich redakcji. Umówiliśmy się na luźna rozmowę bez zobowiązań. Czekając na wizytę znajomego zadzwoniłem do domu by uspokoić żonę, a potem do siostry. Zdążyłem też zadzwonić i porozmawiać przez dłuższy czas z mamą Ewy. W trakcie rozmowy mama przeprosiła mnie za to, że poprzednim razem zapomniała mi powiedzieć o bliźnie, jaka została Ewie z okresu niemowlęcego. Kiedy opowiadała o historii tej blizny zrobiło mi się miękko. Okazało się, że mówiła o tej samej bliźnie pooperacyjnej, co mąż we wczorajszej rozmowie. Z jej relacji wynikało, iż jej umiejscowienie było nieco inne niż sugerował to mąż kuzynki we wczorajszej rozmowie telefonicznej. Również podłoże powstania blizny było diametralnie różne od tego, co zasugerował patomorfolog znając jej pierwotnie wskazane położenie. Po rozłączeniu się zrobiłem z tej rozmowy notatki żeby nie zapomnieć o tak istotnych szczegółach.

Zaraz po 8:30 do pokoju wpadł znajomy fotoreporter z redakcyjnym pisarzem Tomkiem Matuszkiewiczem. Czasu było mało, więc powiedziałem im, co widziałem i jak w przybliżeniu wygląda procedura poszukiwania bliskich. Pokazałem zdjęcia Ewy. Zrobili mi parę zdjęć i musieliśmy już kończyć. Efektem pośpiechu był brak autoryzacji przed opublikowaniem (ukazała się kompilacja moich wypowiedzi oraz informacji i wypowiedzi, których źródeł nie znam do dziś.)

Nieuchronnie zbliżał się czas wyjazdu do Moskiewskiego Instytutu Ekspertyz Medyczno Sądowych. Mimo zdwojonej eskorty ze strony milicji przeciskanie się przez miasto o tej porze nie było łatwe. Na jezdniach trzy pasmowych często poruszały się cztery rzędy samochodów.

Kiedy dojechaliśmy na miejsce podobnie jak poprzedniego dnia zaprowadzono nas na salę konferencyjną. Omawiano na niej dalsze działania identyfikacyjne, które w swych założeniach miały wyglądać niemal tak samo jak wczoraj. Kiedy zorientowałem się, że reprezentująca nas Minister Kopacz nie wspomniała o moich postulatach z ostatniego nocnego zebrania postanowiłem w trakcie zadawania pytań ze strony rodzin, upomnieć się o dostęp do sieci oraz poruszyłem sprawę dostępu do kompletu zdjęć rzeczy znalezionych przy ciałach. Kiedy usłyszałem, że mogą być trudności z realizacją moich postulatów coś we mnie pękło. Presja czasu, uczucie bezsilności i zupełnie nieodczuwalne wsparcie ze strony polskich specjalistów oraz władz spowodował, że głos się załamał oczy zrobiły się wilgotne i z trudem mogłem wyrazić swoje myśli. Nigdy tego nie zapomnę. Musiałem skorzystać z pomocy polskiej grupy wsparcia (psycholog) oraz rosyjskich medyków, którzy swoje prowizoryczne „gabinety” zorganizowali tuż przed wejściem na salę. Dopiero po tym zdarzeniu, na stałe przydzielono mi, młodą dziewczynę – Dorotę Biernacką, która w tych trudnych chwilach wsparła mnie w przełamaniu bezwładności rosyjskich procedur identyfikacyjnych, jakie wobec nas stosowano. Pierwsze kroki po uspokojeniu się i zebraniu myśli skierowałem z przydzieloną mi grupą wsparcia do miejsca gdzie ostatni raz spotkałem się z polskimi specjalistami. Chciałem sprawdzić czy dotarła do nich karta stomatologiczna, którą wysłałem w nocy do konsulatu oraz skorygować informację dotyczącą blizny. Z rozmowy z naszymi specjalistami wynikało, że karta dotarła do nich jeszcze nocą tego samego dnia i znajdowała się już w dokumentach dotyczących Ewy. Niestety z wypowiedzi polskiego medyka blizna okazała mniej przydatnym szczegółem ze względu na ewentualny stan ciała, z jakim musiałem się liczyć. W czasie, kiedy ja rozmawiałem z naszymi medykami przydzielona mi do pomocy dziewczyna rozpoczęła podchody do rosyjskich śledczych. Nie bez znaczenia było też wsparcie, jakie dostałem w tym dniu od tłumaczki, która została mi przydzielona. Była to osoba, która nie tylko tłumaczyła, ale potrafiła się wykłócić ze swoimi rodakami o zmianę podejścia do prowadzonych czynności i stając się niejako reprezentantem moich interesów. To dzięki nim po blisko dwóch godzinach zmagań z bezwładnością, a może raczej bezdusznością, kolejnych rosyjskich prokuratorów udało się dotrzeć do zbioru plików ze zdjęciami rzeczy znalezionych przy ciałach i wytypować sześć zdjęć z przedmiotami, które prawdopodobnie mogły należeć do Ewy. W śród nich było jedno zdjęcie, na którym znajdowały się cztery przedmioty. Jeden z nich był na sto procent własnością kuzynki. Był to pierścionek wskazujący jednoznacznie na kuzynkę. Również „guzik” katyński, który Ewa nosiła w lewej klapie garsonki mógł być jej. Miałem jednak świadomość, że takich guzików u ofiar tragicznego lotu mogło być więcej. Jednak dwa następne przedmioty – złoty zegarek ręczny na białym pasku i wisiorek ze złotym łańcuszkiem – nie były mi znane. Dopiero weryfikacja wskazanych zdjęć z tabelą opisową ciał pozwolił zawęzić wybór właśnie do tego zdjęcia. Ponieważ nie byłem pewny, co do dwóch przedmiotów, a jedynie pierścionek wskazywał jednoznacznie na kuzynkę potrzebowałem skopiować zdjęcie na swój nośnik, żeby za pomocą poczty internetowej okazać mężowi Ewy widniejące na nim przedmioty. Rosyjscy prokuratorzy nie chcieli za nic w świecie przegrać pliku z wytypowanym zdjęciem i nie rozumieli potrzeby kontaktu z najbliższymi członkami rodziny w celu potwierdzenia ewentualnej przynależności znalezionych przedmiotów. Jedyne, co udało się załatwić to wydrukowanie zdjęcia. Kiedy tłumaczka walczyła kolejny raz z oporem materii ludzkiej rosyjskich prokuratorów i widać było, że nic nie jesteśmy w stanie załatwić, razem z Dorotą Biernacką postanowiliśmy szukać pomocy u polskich przedstawicieli dyplomatycznych. Mając jedynie papierową wersje zdjęcia i wytypowany na jego podstawie ewentualny numer ciała   wróciliśmy do punktu gdzie pracował polski zespół medyczno – prokuratorski. Tam opowiedziałem o swoim problemie. W czasie, kiedy ja rozmawiałem z konsulem, moje „osobiste” wsparcie swoimi ścieżkami, załatwiło stronę z widzianą wcześniej tabelką, w której w poszczególnych rubrykach po rosyjsku opisano skrótowo stan ciała, jego cechy, znalezione przy nim rzeczy oraz ubranie. Dorota dotarła też do polskiego patomorfologa. Po rozmowie z Profesorem i wręczeniu mu kopii karty stomatologicznej, pozostało tylko czekać na wynik zleconych badań. Siedząc z boku i czekając na efekt pracy patomorfologa miałem wrażenie, że wszystko to trwa bez końca. Jeszcze do tego mój organizm kopał mnie od środka, dając znać o swoich potrzebach, których w tej chwili nie dało się zaspokoić. Kiedy Profesor po dokonanych badaniach przekazał mi ustnie informację potwierdzającą zgodność uzębienia z kartą leczenia stomatologicznego i dodatkowo opisał sposób wykonania protetyki, byłem już prawie pewien, że odnalazłem Ją. Pozostał jeszcze problem upewnienia się, co do przedmiotów znajdujących się na zdjęciu – szczególnie tych dwóch, które nie były mi nieznane. Do tego potrzebowałem dostępu do emaila, którego jak na złość nie było w zasięgu i nikt z polskiej ekipy nie wiedział jak rozwiązać ten problem. Przez chwilę miałem wrażenie, że jedynym rozwiązaniem w tej sytuacji jest powrót do hotelu i stamtąd wysłanie wiadomości do Krakowa. Do tego jednak potrzebny był cyfrowy zapis zdjęcia. Na szczęście jeden z konsuli dotarł do szefa rosyjskich śledczych i z pomocą przydzielonej mi dziś tłumaczki wyjaśnił cała sytuację. Ten zaproponował, że osobiście napisze korespondencję do męża Ewy i w załączeniu prześle zdjęcie przedmiotów w celu potwierdzenia ich rozpoznania. Zgodził się też zgrać plik ze zdjęciem na mojego pendrive’a Przekazałem mu posiadane zdjęcie z numerem ciała, namiary adresowe na emaila męża kuzynki i wręczyłem mu pena. Po jakimś czasie przyszedł i powiedział, że wysłał już do niego korespondencję i oczekuje odpowiedzi, a potem oddał mi nośnik z nagranym zdjęciem. Teraz znowu trzeba było czekać. Niestety nie udało mi się dodzwonić do męża Ewy by powiadomić o tym, co udało się zrobić i potrzebie pilnej weryfikacji przedmiotów ze zdjęcia. Dalsze kilkakrotne telefony pozostawały wciąż głuche i tak przez jakąś godzinę zmagałem się z kompletną ciszą. Dopiero około 14 czasu miejscowego udało mi się dodzwonić do mamy Ewy, i po krótkiej rozmowie wiedziałem już, że mąż wróci do domu dopiero za jakieś 2 – 3 godziny, gdyż jest w z córką szpitalu. Po tej rozmowie doszedłem do wniosku, że może lepiej wrócić do hotelu, zrobić ze sobą porządek (uśmierzyć narastający ból), zjeść obiad i może trochę odpocząć, bo odpowiedź mogła nadejść dopiero po 17:00 i wtedy wróciłbym do instytutu żeby dokończyć procedury identyfikacyjne. Taki scenariusz w bezpośredniej rozmowie ustaliłem z szefem prokuratorów rosyjskich i polskimi władzami konsularnymi. Po zapewnieniu nam transportu, oczywiście wraz z nieodłączną eskortą milicyjną, udałem się razem z synem do hotelu. Jednak przeciskanie się przez miasto w tych godzinach trwało zbyt długo by załapać się na obiad w hotelowej restauracji. Dotarliśmy tuż przed godziną 16 i jedyne, co nam zostało to zamówić jakieś jedzenie do hotelowego pokoju. Przy pierwszej próbie zamówienia dostawy jedzenia wyszło, że taka usługa nie należała do standardu przewidzianego dla tak zwanych „rodzin z polski” (trzeba było płacić gotówką, a w kieszeni jedynie złotówki). I znowu musiałem sobie przypomnieć mowę rosyjską i powalczyć o standardy należne gościom samego Władimira Putina i Matuszki Rasiji. Na szczęście udało się, jednak niedane nam było zjeść w spokoju. Kiedy przyjmowano od nas telefoniczne zamówienie na wybrane potrawy dostałem SMS – a z Krakowa, który potwierdzał, że wszystkie rzeczy należą do Ewy. W rozmowie telefonicznej, która nawiązałem zaraz po otrzymanym potwierdzenia wyszło, że Ewa krótko przed 10 kwietnia zmieniła metalową bransoletkę przy zegarku na biały pasek widoczny na zdjęciu i dopiero córka jednoznacznie potwierdziła, że wszystkie rzeczy na 100% są własnością kuzynki. Poprosiłem go żeby jeszcze wysłał potwierdzenie identyfikacji rzeczy na adres, z którego przyszła korespondencja i wyjaśniłem mu całą sytuację. W czasie, gdy ja rozmawiałem przez telefon syn załatwił transport powrotny z Panią Konsul, która poprosiła o pośpiech. Umówiliśmy się najpóźniej na 17. Czekając na zamówiony obiadek zdążyłem nawet dość długo porozmawiać z mamą Ewy informując ją o tym, że jestem już pewien, iż odnalazłem ją. Rozmowa trwała blisko pół godziny chciałem żeby ciocia mogła spokojnie wyrazić swoje pragnienia względem posługi, jaką powinienem zapewnić. Miałem świadomość jej głębokiego żalu. Przecież w katastrofie straciła swoje ostatnie dziecko i została sama na świecie. Rozmowa rwała się kilka razy, byłem jednak cierpliwy. Kiedy skończyłem myślałem, że z braku czasu nie damy rady już zjeść zamówionego posiłku i gdy prawie zbieraliśmy się do wyjścia dotarł do nas zamówiony obiad. Mieliśmy niecałe 15 minut na konsumpcję i potem biegiem w umówione miejsce gdzie już czekała na nas Pani Konsul z transportem. I znowu przeciskanie się przez miasto i to jeszcze bardziej zakorkowane niż w czasie powrotu z instytutu do hotelu.

Jadąc samochodem przez miasto zadzwoniłem jeszcze do męża Ewy chcąc wiedzieć czy odpowiedź do prokuratora rosyjskiego została już wysłana. Wchodząc na wewnętrzne podwórze Instytutu Ekspertyz Medyczno Sądowych, zauważyłem stojącego przed wejściem do starego budynku szefa rosyjskich śledczych, który ucieszony na mój widok pokazywał z daleka, że dostał juz potwierdzenie identyfikacji rzeczy ze zdjęcia od męża kuzynki. Miałem nawet wrażenie, że był tym faktem uszczęśliwiony jak dziecko, które dostało upragnioną zabawkę. Kiedy z nim rozmawiałem nie robił żadnych problemów i wszystko wydawało się dalej takie proste. Przy konsulu i przydzielonej mi na ten dzień tłumaczce jeszcze raz potwierdził, że teraz wystarczy jak spiszemy tylko sam końcowy protokół identyfikacji i na moją prośbę zgodził się zakończyć procedurę identyfikacyjną bez oglądania ciała.

Po jakimś czasie zjawił się nowy śledczy, który zgodnie z poleceniem szefa miał dokończyć procedury. Udałem się na z nim i tłumaczką do jego pokoju. Tam okazało się, że to wyjątkowy służbista i nic go nie obchodzą jakieś wcześniejsze ustalenia z jego przełożonym. Nie pomogły protesty moje i tłumaczki, że przecież inne były ustalenia z jego szefem. Stwierdził, że nie ma protokołu przesłuchania z poprzedniego dnia, i nie wie gdzie jest, a szef już pojechał do domu i musimy wszystko spisywać od początku. I tak zaczęło się ponownie spisywanie moich danych z dowodu osobistego i ponowne wypytywanie o szczegóły jej wyglądu, opisu ubrania i tego, co miała ze sobą oraz kim jestem dla Ewy i czemu to ja przyjechałem, a nie ktoś z bliższej rodziny i tak ze dwie i pół godziny. Co gorsza nie zgodził się na zakończenie identyfikacji bez przejścia procedury bezpośredniego okazania ciała. Zagroził nawet, że jak się nie zgodzę na okazanie to ciało pozostanie w Moskwie do czasu, aż zostaną zrobione badania DNA i wrócę do kraju z niczym. Tego już było za dużo jak na moje nerwy. To już był bezczelny szantaż. Tłumaczka też była oburzona jego postępowaniem. Po zakończonym spisywaniu moich zeznań podpisałem nowe protokoły i poszedłem z tłumaczką do miejsca gdzie ostatni raz rozmawiałem z szefem rosyjskich śledczych. Faktycznie nie zastaliśmy już jego, ale nie omieszkałem powiedzieć, co myślę o oglądaniu ciała konsulowi. Jak się okazało nikt nie był w stanie spacyfikować pomysłów moskiewskiego służbisty? Rozmawiali z nim konsule, polski prokurator, tłumaczka i nic go nie ruszało. Trwał przy swoim, a mnie robiło się coraz słabiej nerwy puszczały i miałem już dość. Nawet mój syn, który sam zgłosił się do oglądania ciała w moim zastępstwie nie został dopuszczony. Musiałem to zrobić osobiście. Z wcześniejszych opisów prokuratora, oraz Rosjanki, która jak zrozumiałem dokonywała przygotowania ciała do oględzin, wiedziałem, że obraz całego ciała może zrobić spustoszenie w głowie. Zmuszony sytuacją zacząłem gdzieś w podświadomości budować system odpornościowy na to, co mogłem ujrzeć i nabierać powoli dystansu emocjonalnego do całej sytuacji. Z polskim prokuratorem ustaliliśmy, że na razie okażą mi jedynie lewą stronę głowy. Kiedy wszedłem do sali gdzie leżało zakryte ciało Ewy…… nie nie nie i jeszcze raz nie!!! Przepraszam to jednak musi zostać w mojej głowie. Tego, co widziałem i dodatkowo zbudowała moja wyobraźnia z opisów, jakie usłyszałem przed wejściem na sale nie zapomnę do końca życia. Nawet po roku w głowie zostało mi tyle szczegółów jak bym codziennie oglądał zdjęcie wiszące na ścianie. Niemal odruchowo potwierdziłem, że to Jej ciało i wyszedłem odetchnąć na świeże powietrze. Kiedy już się uspokoiłem miałem ochotę kontynuować oglądanie kolejnych części ciała, ale mi to odradzono. Poprosiłem, zatem polskiego prokuratora o wykonanie zdjęć całego ciała oraz udokumentowanie złożenia ciała do trumny i przesłania ich w zamkniętej i opieczętowanej kopercie na mój adres domowy. Kiedy ponownie wróciłem z krótkiego spaceru po wewnętrznym dziedzińcu Instytutu nasz Prokurator oznajmił mi, że zdjęcia ciała zgodnie z moim życzeniem zostały wykonane i zapisał sobie moje dane korespondencyjne oraz telefon. Teraz musiałem jeszcze powalczyć o ubrania. Początkowo Rosjanie ociągali się dopiero jak postawiłem ultimatum, że jak nie zobaczę ubrania to nie podpisze im protokołu z okazania ciała ruszyli się – przynieśli worek z ubraniem i przekazali go naszemu prokuratorowi. W tym samym pomieszczeniu i na tym samym kamiennym stole, na którym okazywano mi Ewę nasz śledczy przygotował prezentację Jej „ubrania”. Z czarnego worka wyjęta została szara „garsonka”, przesiąknięta paliwem lotniczym, o czym świadczył specyficzny zapach przypominający nieco olej napędowy lub jak kto woli naftę. Prokurator chcąc zaprezentować w całej okazałości to, co wyjął z worka musiał rozerwać spieczony materiał. Wówczas zobaczyliśmy, że w środku znajduje się spięty po środku metalową klamrą pas biodrowy od fotela lotniczego z przepalonymi z obu stron końcami taśmy, a z samej garsonki została jedynie lewa klapa lewy rękaw i około połowy lewej części pleców z kawałkiem kołnierzyka, do którego przywarło kilka kosmków włosów. Nie wiem, czemu, ale ciągle wydaje mi się, że guziki były inne niż te, które widziałem na zdjęciach. Jednak wówczas to nie było dla mnie już takie ważne. Zmęczenie, nerwy i chęć zakończenia tego koszmaru zniszczyło moją czujność. Był jeszcze ciemno – zielonawy miejscami ponapalany sznurek od identyfikatora i to już wszystko, co zostało z ubrania kuzynki. Ten obraz mam do dziś w pamięci. Jak już zobaczyłem ile zostało z jej ubrania to zrozumiałem, dla czego tak długo przygotowywano mnie do tego, co mogę zobaczyć i odradzono bardziej wnikliwe oglądanie ciała. Kiedy oznajmiłem Rosjanom, że chcę zabrać do Polski to, co zastało z jej ubrania zaczęto mnie „zniechęcać” wpierając mi, że tak znaczne przesiąkniecie paliwem stwarza zagrożenie dla bezpieczeństwa lotu i ze względu na przepisy lotnicze nie zostanę z tym wpuszczony na pokład samolotu. Wtedy oznajmiłem im, że najwyżej razem z ubraniem wrócę na piechotę z Moskwy do Warszawy. Po tej głośnej wymianie zdań nasz prokurator zorganizował trzy nowe torby foliowe i taśmę klejącą, po czym razem sporządziliśmy mały pakunek trzykrotnie szczelnie zawijając w torbę i zaklejając to, co zostało z ubrania. Zwróciłem się też do księdza by do trumny włożono różaniec. Okazało się, że kapelani już nie mieli różańców. Wówczas jeden z nich zaproponował, że odda na ten cel swój prywatny. Poprosiłem też konsula i prokuratora, żeby, jeśli to będzie możliwe ubrali ciało Ewy w sukienkę, którą strona rosyjska zapewniała rodzinom.

Po podpisaniu rosyjskiego protokołu z okazania ciała i wydania mi zaświadczenia o śmierci pozostała jeszcze sprawa rzeczy widniejących na zdjęciu. Tym zajął się już nasz konsul, który pokwitował rosyjskiemu prokuratorowi odebranie rzeczy i przekazał mi je bez żadnych formalności i papierków. Ja z kolei przekazałem mu oryginał rosyjskiego zaświadczenia o śmierci. Zanim to jednak uczyniłem, pomny nocnych doświadczeń z poprzedniego dnia poprosiłem by sporządził mi dwie kserokopie dla rodziny. Na kopiach nie było żadnego urzędowego poświadczenia o przekazaniu oryginału i to mnie trochę bolało.

O godzinie 22:30 zameldowałem jeszcze mężowi Ewy o tym, co załatwiłem i mogliśmy wracać już do hotelu. Kiedy grubo po 23 dotarliśmy na miejsce byłem juz tak zmęczony i obolały, że nie miałem juz siły na żadne pogawędki, a trzeba było jeszcze ustalić szczegóły wyjazdu.


Sam powrót z Moskwy do Warszawy był dla mnie mało przyjemny. Już w czasie lotu musiałem skorzystać z pomocy medycznej, a po wylądowaniu trafiłem do szpitala i w konsekwencji nie przywitałem Ewy, kiedy wróciła z tej przeklętej ziemi do Polski.


http://stanzag.nowyekran.pl/post/9079,wspomnienia-z-drogi-ze-smolenska

http://stanzag.nowyekran.pl/post/9555,wspomnienia-z-drogi-ze-smolenska-czesc-druga

0

stanzag

Jak przystalo na chlopa ze wsi Warszawa uprawiam role i mysle inaczej niz obecna wiekszosc wyborców.

12 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758