Globalnie i Lokalnie
Like

WIERSZE NIE TYLKO LWOWSKIE DLA „KURIERA” CHICAGO

22/09/2015
593 Wyświetlenia
0 Komentarze
39 minut czytania
WIERSZE NIE TYLKO LWOWSKIE DLA „KURIERA” CHICAGO

Prezentowany zbiorek tematycznie jest urozmaicony, poprzez wiersze liryczne, miłosne, patriotyczne, religijne, ballady, teksty piosenek – do utworów lwowskich, jak i miłosnych, ale również żartobliwych, inspirowanych lwowską piosenką uliczną z elementami bałaku i szmoncesu lwowskiego. Utwory pisane były w różnych okresach od lat 40-tych ub. wieku, do całkowicie współczesnych (2014 r). Nie były dotąd publikowane w wydaniach książkowych, których dotąd ukazało się 14.

0


 SŁOWO OD AUTORA

SPECJALNIE DLA „KURIERA” CHICAGO

REDAKTOR NACZELNY MAREK BOBER

 

Debiut poetycki miałem w Radiu Lwów w 1941 roku.

Dotąd napisałem ok. 4 tysiące wierszy, nie wszystkie publikowane.

Najważniejsze tytuły wydań książkowych:

– „Odlatujące ptaki” (poemat miłosny) – debiut drukiem w książce – wyd. 1995 r.

– „ Fotografie polskie (poemat martyrologiczno – niepodległościowy) – wyd. 2000 r.

– „Amerykańsko-lwowskie wyznania miłosne oraz inne niespełnienia” – wyd. 2000 r.

– „Wiersze i ballady miłosne”, cz. I,II,III,IV,V i VI wydanie Chicago 2001 r.

– „Wiersze miłosne” wydanie 2001 r. 2002 r.

Moja twórczość patrz https://pl.wikipedia.org/wiki/Aleksander_Szuma%C5%84ski

Utwory wydawane były również jako rozproszone w śpiewnikach i albumach towarzystw sztuk pięknych i mediach drukowanych m.in. w „Lwowskich Spotkaniach”, „Kurierze Galicyjskim”w Stanisławowie i Lwowie, „Cracovia Leopolis”, „Dzienniku Polskim”, „Gazecie Krakowskiej”, ”Przekroju”, „Kurierze Codziennym” Chicago, „Głosie Polskim” Toronto, w warszawskiej „Naszej Polsce” oraz w wielu portalach internetowych, m.in. w rodakpress.

Prezentowane były również na licznych spotkaniach autorskich w kraju i za granicą m.in. w Krakowie, Wrocławiu, Busku Zdroju, Nowym Sączu, Tarnowie, Chicago, Los Angeles, Johannesburgu, Hollywood (nakręcono tam w 2001 r. film poetycki – (kopia w moim posiadaniu]) i co dla mnie najważniejsze we Lwowie (wielokrotnie przez ostatnich 10 lat).

Wiersze prezentowane były przez autora oraz wybitnych polskich aktorów, Tadeusza Szybowskiego, Jana Adamskiego, Mieczysława Święcickiego, Jana Güntnera.

W zbiorku znajdują się również utwory które ukazały się w wydaniu specjalnym lwowskiego „Kuriera Galicyjskiego” opracowanie graficzne Maria Basza. (wydanie 29 września 2008 r. nr 18).

Urodziłem się we Lwowie, gdzie zadebiutowałem w 1941 roku wierszem w „Radiu Lwów”.

Posiadam dyplom ukończenia studiów wyższych na Politechnice Krakowskiej Wydział Budownictwa Lądowego i tytuł inżyniera budownictwa lądowego.

Obecnie pracuję, jestem dziennikarzem i publicystą światowej prasy polonijnej. Uhonorowany zostałem Medalem Komisji Edukacji Narodowej za poemat martyrologiczno – niepodległościowy „Fotografie polskie”, odznaczeniem „Zasłużony dla kultury polskiej”, medalem „W Hołdzie Komendantowi” nadanym przez Towarzystwo Pamięci Narodowej im. Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego oraz symbolicznie przez Polski Związek Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Obozów Koncentracyjnych.

Byłam uczestnikiem   Światowego Forum Mediów Polonijnych w latach 2005 – 2014 oraz konferansjerem Ogólnopolskich Festiwali Piosenki Lwowskiej i Bałaku Lwowskiego – Kraków 2008 – 2011

 

W roku 2001 odbyłam tourne’ po Ameryce Północnej.

 

Oto kilka wybranych wierszy:

 

WYDANIE DRUGIE POSZERZONE

Wydanie drugie poszerzone

Kiedy przeglądam każdą stronę

Ze stron tych różne mam refleksje

Jakbym zaczynał nową lekcję

Notę bym sam wystawił sobie

Są zamówienia więc to robię

Są zdania gdzie miał być przecinek

Zamiast przecinka jest wycinek

Własną cenzurą z druku zdjęty

Bo wcale nie był wniebowzięty

Miała być kropka a po kropce

Wpisałem słowa całkiem obce

Co wcale nie są mi natchnieniem

Kart tylko prostym wypełnieniem

Miała być zwykła mała muszka

Z osą co wpadły do garnuszka

Miały być wiatry szybkozwinne

I dziewcząt wianki co niewinne

Ścielą się złotem srebrem majem

A pachną zawsze rajskim gajem

W karty te wpisać także miałem

Zdania o których zapomniałem

Albo być może ich nie chciałem

Miała być jesień żałośliwa

I zima mrozem przeraźliwa

Miały być w barszczu takie grzyby

( Białym czerwonym co na niby )

Dano na obiad mój spóźniony

Miał być też list od pięknej żony

Co dotarł w tydzień opóźniony

I miały być krakowskie Błonia

I końska grzywa rozwichrzona

I kwiaty polne kwiaty wiejskie

I róże rajskie róże miejskie

Była piosenka że we Lwowi

Ta są chłupaki honorowi

Zamiast piosenki powstał bajer

Że Rudą Mańke jakiś frajer

I to w dodatku w dym pijany

Przylepić chciał do mokrej ściany

Miała być Helcia w Kulparkowi

I goły Antyk co miał w głowi

Zawsze pijaną karuzelę

Co mu śpiewała co niedzielę

( Gdy Helcie trzymał za specyjał

I szpundyr mundyr z nią wywijał )

Antyk ja ciebie w morde strzele

Ulica była Kupernika

Gdzie stała panna bez bucika

Gdy sie jej spytać dzie je bucik

To panna mówi że jej ucik

I o miłości pisać miałem

(Nie wiem dlaczego zapomniałem )

Miała być także niespodzianka

O żonie co każdego ranka

Podaje mi podniebny trunek

(To taki trunek-pocałunek )

Miało być także o nadziei

O ptakach śpiewających w kniei

O kotkach żony co dokładnie

Siusiają wokół gdzie popadnie

Miały być także sny wyśnione

I dłonie tobą wytęsknione

Albo zabrakło mi konceptu

Lub też zwykłego intelektu

Więc na tym kończę poszerzone

Wydanie drugie nieskończone

 

 

 

 

 

NOLENS VOLENS

 

Piszę wiersze nolens volens

Patrząc w puste kartki swoje

Może zwykłym długopisem

Taki prosty wiersz napiszę

 

Może myśli mnie zawiodą

Nad płynącą suchą wodą

I zwyczajnym długopisem

O przerębli wiersz napiszę

 

Może myśli nieskończone

Lekkomyślnie odwrócone

W wiersz się zmienią egzotyczny

Wpół mistyczny wpół liryczny

 

I w poezji pierwszym rzędzie

Złotą nicią się uprzędzie

Czterolistną koniczyną

I pachnącą w niej maliną

 

A w niedzielę w kwietnej trawie

Wierszem pomnik ci postawię

I zwycięstwu na ochotę

Mą poezją cię oplotę

 

I kościelną główną nawą

Soku zieleń ścisnę trawą

W moje oczy wytęsknione

Kiedy wezmę cię za żonę

 

Wtedy znowu wiersz napiszę

Lecz już złotym długopisem

I zapełnię kartki swoje

Tylko tobą nolens volens

 

 

O OBROŃCACH LWOWA

Oni trójkami młodej krwi

Wpatrzeni tylko w gród swój stary

Szli bez okopów w wolność dni

Bo zbrojni byli w łez sztandary.

A niebosiężna tylko moc

Zbroiła tuman młodych rot,

Szrapneli zmowę w Orlą Noc

Ramiony bronił tylko splot.

Oni trójkami w niebo szli,

Bo taki trwał Ojczyzny los,

Historię wbarwił ból tych dni

Wrażej potęgi czarci głos.

Szlakami ulic szli nieznani,

Nad nimi zaś granatów mowa,

Podle zbrojeni, ukochani,

Broniący piękna swego Lwowa.

W polskości grodu zadumani,

Nad nimi trwała wraża zmowa,

A byli chciani, choć niechciani

Orlęta, dzieci swego Lwowa.

I w chwale swej wkraczali dumnie

Pieśni nutami Kleparowa,

Gołymi pięśćmi walcząc szumnie

Szły Orły Dzieci swego Lwowa.

I sztandarami bój wygrały,

W dym już rozwiana siła wroga,

Bo to Orlęta tak śpiewały,

Orlęta, dzieci swego Lwowa.

I w łyczakowskim gruzu wale

Spoczęły ich dziecięce słowa

A w twardej ziemi, lwowskiej skale

Trwają do dziś Obrońcy Lwowa.

                                                              

KIEDY JECHAŁEM DO KRAKOWA

Gdy opuściłem miasto Lwów

Też trwała smutna noc wrześniowa

Czarcim się sznurem pociąg wlókł.

Dudniący w czaszce stukot kół,

Nade mną nieba czarny pył,

Pode mną hebanowy dół,

Stukotem tym ten pociąg wył.

Młodzieńczych myśli moich lot

Splecionych z sobą w ciemną noc

Jak strzały odwróconej grot

Wzierała w duszę diabla moc.

Ojciec zamglony już wiecznością,

Ruiny życia – ruin dom,

I dzień wschodzący słońc ciemnością

I ja w pociągu ludzki złom.

Matka w sweterku swym zwiotczałym

Z skrzywioną twarzą w kątku ust,

Tylko chryzantem obraz szary

Listopadowy symbol snu.

Snujące w koło się koszmary

Nieludzkie przecież jakieś łzy,

A pociąg wyje w deszcz szurszawy

Rozpacz rozpaczy – w środku my.

I nocą czarną nie majową

W tanatosowym widmie snów

Tak dojechałem do Krakowa

Gdy opuściłem miasto Lwów.

DZIEWECZKA

Szła dzieweczka złotolica

Nad nią się pochylał wrzesień,

Miała lica z krasnolica

I wetkaną w kord swój jesień.

Na nic tu frazeologia,

Gdy się perlą słowa piękne,

Może będzie demagogią,

Gdy przed dziewczem tym uklęknę.

Powiem wówczas – piękna damo,

Balast lat obciążył duszę,

Czy nie będzie więc to samo,

Gdy ci wyznam to co muszę.

Tyś młodości jest królową

A jam stary z siwą głową,

Gdym młodości dzierżył godło

Ciebie jeszcze być nie mogło.

MOJA ŻONA

Moja żona urodziła się we mnie

Z mgieł powiewnych powstała jej postać

I utkała miłością swe życie

By już we mnie i ze mną pozostać.

MATCE

Ty nic nie pamiętasz,

A tak bym chciał,

Nie możesz być piękniejsza,

A tak bym chciał.

Po co kwitną kasztany,

Po co słońce w swym złocie,

Po co słowo – kochany,

Po co ptaki w locie?

Po co jutrznie i zorze,

Po co ranków błękity,

Po co spienione morze,

Po co noce i świty?

Po co listopadowe dnie,

Po co trwam nadaremnie,

Po co piszę niezmiennie

Gdy nie tkwisz – tkwiąc we mnie.

ĆMA

Zapytała się ćmy ćma

Czemu we dnie we śnie trwa

Powiedziała gdy się zbudzi

Jest noc i nie widzi ludzi.

DLA CIEBIE

Pachnąca róży poziomkami

Odwracam wzrok i widzę ciebie

Mieniącą tęczy się blaskami

Tęczy powstałej samej z siebie.

Przymykam oczy, widzę jasność,

Oczy otwieram nieboszczytem

I w tej poświacie chciałbym zasnąć

I zbudzić się twym jasnym świtem.

Śpiewnym odruchem twarz swą zmieniasz

Twym nagim szczytem obnażonym,

Jak księżyc złotem się odmieniasz,

Złotem twym, pięknem rozognionym.

Dla ciebie żniwne polne kłosy,

Dla mnie twa rozkosz uskrzydlona,

Dla ciebie ramion mych osłona,

Dla mnie kropelki rannej rosy.

SPLECIONY ŚWIAT

Nicią jedwabiu splotę świat

Jak sianokosów stóg

I tajemniczy wonny kwiat

Złożę u twoich stóp.

W tym splocie będę tylko ja

I nim przekroczę próg

W tych odrzwiach tylko ty i ja

Złożony u twych stóp.

Jak złotolistny barwny krzew,

Jak nenufary słodkich wód,

W mych żyłach krąży taka krew

Złożona u twych stóp.

Uprzędę również taką nić

Wyssany z kwiatów miód

By najpiękniejszy wzrosły kiść

Złożyć u twoich stóp.

I będę swoim życiem trwał

Wybrawszy jedną z dróg

Gdzie tajemniczy legł nasz świat

U twoich stóp.

     DLACZEGO

Dlaczego właściwie

Cię kocham?

Sam nie wiem.

Może dlatego,

Że gwiazdy wstęgą na niebie,

A może jesteś łzą w oku

Gdy ciebie nie ma,

A może rankiem

Kiedy wychodzisz

Na do widzenia.

Może dlatego

Że jesteś sroga

Na powitanie,

Może dlatego

Że nasza droga

Niebnym posłaniem.

Dlaczego właściwie

Cię kocham?

Sam nie wiem.

Może dlatego

Że życie

Cierniem

Bez ciebie.

LOS

Piszę łkając,

Łkając piszę,

Popijając

Czerstwą pizzę.

Łkając chleję,

Chlejąc łkam

Taki ze mnie

Zimny drań.

Łzy to poza,

Pozą łzy,

Mnie mimozą

Pachną bzy,

Ze mnie drwi

Już cały świat,

Piję pizzę

Ze sto lat

I zagryzam wódą

Twarz

W samotności

Twarzą w twarz.

Nie wzruszają

Mnie te bzy,

Chociaż łkają

Moje sny.

Sny ma łkają

Martwą duszą

Nie wzruszają

I nie wzruszą

Choćby dziewic

Przyszło sto

Spadnę z nimi

W samo dno.

Co uśmiechem?

Moje łzy,

A co grzechem?

Właśnie ty.

Życie dnem jest

Albo nie,

Albo gestem

Szczęście wrze,

Albo pustką

Moim tłem,

Albo usta

W słonej mgle.

Czynem piszę

Długopisem

Wyczerpanym

Mroku świtem.

Drżące ręce

Na obrączce,

Radujące,

Mijające.

Spada w próżnię

Moje dno,

Jak odróżnić

Dobrem zło?

                

BYŁAŚ MI PANNĄ

Byłaś mi panną

Zielną dziewanną

Słońca purpurą

Żywą naturą.

Gdy się w topolę

Już wtopoliłaś

Smukłością swoją

Słońce zaćmiłaś.

A jak kwieciłaś się

Nadkwieciście

Na pozór w srebrze

W sensie złociście.

A jak śpiewałaś,

A jak szeptałaś

I jak płakałaś

To pokochałaś.

I złotem srebrzysz

I srebrem złocisz,

Stąpasz po ziemi

Pod niebo wznosisz.

Strzeliście – modro,

Jawnie – błękitnie,

Ty jesteś dobro

Co nie przekwitnie.

BALLADA NIEBANALNA

Wykwitłaś wiotko, niebanalnie,

Niespotykanie seksualnie,

Spojrzałaś mimo, lecz prześlicznie

I niezdobyciem eterycznie.

Chłonąłem wzrok twój lekko drwiący,

Niespotykanie tak pragnący,

Jakby napotkał wichr miłosny

Topiący śniegi wczesnej wiosny.

To były twoje pierwsze słowa,

Tak rozpoczęła się rozmowa,

Ująłem dłoń twą oczywiście,

Poszliśmy razem zbierać liście.

Bryczką zawiozłem cię za miasto

I powiedziałem – tam jest krasno,

Tak kraśnie, że sam rubin pobladł

I poszliśmy na pierwszy obiad.

A potem było już śniadanie

Też niebanalne niesłychanie,

Wypiłem pierwsze nasze mleko,

Gdy słońce skryło się za rzeką.

I dzień powszedni śnił niedzielą,

Mówiłem – pragnę tak niewiele,

Dowodem były nasze liście

Szumne zielenią uroczyście.

I wszystko było niebanalne

Niespotykanie seksualne

Niekiedy nawet platoniczne,

Tak niebywale erotyczne.

ŻART LIRYCZNY

Zdradzałem cię systematycznie,

Lecz nie zmysłowo, platonicznie,

Ty miła też złamałaś słowo,

Nie platonicznie, lecz zmysłowo.

Uroki życia poznawałem

Chcąc wszystko widzieć na różowo

I nigdy nie oszukiwałem

Ni platonicznie, ni zmysłowo.

Dziewczęce serca zdobywałem,

Lecz tylko serca, daję słowo,

I tylko ciebie wciąż kochałem

I platonicznie i zmysłowo.

Gdy smutek wykwitł na twej twarzy,

To odmieniałem cię na nowo,

Czyniłem wszystko o czym marzysz

Nie platonicznie, lecz zmysłowo.

Gdy z słońcem się utożsamiałaś

I odchodziłaś w dal lirycznie

Zapewne tylko mnie kochałaś

Lecz nie zmysłowo, platonicznie.

BALLADA O ŚRUBOKRĘCIKU

Mam w swym domu taki pręcik

Który zwie się śrubokręcik

Składa się on z różnych części

Ten domowy mały sprzęcik.

Ma on rączkę wahadłową

Taką czarną, staro – nową,

Przedtem uchwyt miał brązowy,

Lecz już zczerniał do połowy.

A z uchwytu błyszczy stal,

Walcowana, srebrna stal,

Co na końcu jest spłaszczona,

Wtedy w śrubkę wchodzi ona.

Gdy docisnę śrubki łeb,

To się kręci ona wnet,

Trochę w lewo, trochę w prawo,

Czynię to już z dużą wprawą.

Śrubki różne mają łby,

To wypukłe, to znów płaskie łby,

A w tych łbach to różne są wycięcia,

Takie wcięcia dla pręcika mego wzięcia.

Z mym pręcikiem to trudności miewam często,

Gdy w łbie śruby w kształcie gwiazdy rowek wcięto,

Wtedy kręcę tym pręcikiem swym z mozołem,

Bym mógł spotkać się po śrubce z jej otworem.

Lecz przydatny jest nad wyraz ten mój sprzęcik,

On jest taki trochę śrubo, trochę kręcik,

I przeważnie to się kręci na wesoło,

Tak jak świat się kręci naokoło.

Ten śrubokręt także duszę swoją ma,

Czasem to się nawet na nim skrapla łza,

A obchodzę się z nim zawsze należycie,

Z dokręconych śrub się składa moje życie.

TĘSKNOTA

Idę do ciebie razem,

Idę do ciebie przestrzennie

Smutek przemieniam w dumanie

Bezbrzeźnie mi i bezdennie.

Już Nowy Rok nam przyświeca

Za nami lata zmęczone

Tu wicher zaśpiewa na chwilę

Zapraży słoneczko prześnione.

A tyle miast jest w oddali

Ile mych spojrzeń w twa stronę

Czy branką mi byłaś w bezmiarze

Kochanką, miłością i żoną.

Już księżyc się zmienia złociście

Wciąż jesteś przede mną i we mnie

Czy nie jest to już wszystko jedno

Bezbrzeźnie mi i bezdennie.

Miłością są tylko słowa

I snują się nadaremnie

Gdy nasza miłość do Lwowa…

Bezbrzeźnie mi i bezdennie.

TWÓJ WIATR

Kiedy spostrzegłem cię przelotem

To nuta grała mi radosna,

Więc pomyślałem o twym złocie

I o twych porach gdy jest wiosna.

A gdy podszedłem mimochodem

Stanęłaś w smutku całkiem naga

I porównałem twój wschód z wschodem

Twego promienia gdy wiatr gadał.

I twoje drzewa, ale wtórnie

Ogołocone z liści płaczą

I niebo nie jest już pochmurne

I moje słowa tu nie znaczą.

Ty też spojrzałaś mimochodem

I znowu byłaś całkiem naga

A lód się stopił wraz ze wschodem

I wiatr istnieniem twoim gadał.

                                        

POŻEGNANIE

Lwów pożegnał nas siwą już mgłą

Za te lata spędzone wraz z nami

I z oddali już tylko się skrzą

Kamienice i Rynek nasz z lwami.

I te lata ziszczone wraz z Tobą

Na krakowskim już bruku przetarte,

Byłaś Lwowa swojego ozdobą

Bo bez ciebie cóż wszystko jest warte.    

BAL LWOWSKI

Przy lwowskiej ulicy

W okrągłej sali

W kątku zasypiał

Kwiatek konwalii

W rączce go miała

Dama spóźniona

Na poły smutna

Na wpół stęskniona

Gdy nie pojawił

Się ten z oddali

Umarł i zastygł

Kwiatek konwalii

Dama umarła

Z kwiatkiem uśpiona

Na poły smutna

Na wpół stęskniona

Bo nie wiedziała

Mgła konwaliowa

Że już nie każdy

Wraca do Lwowa.

CZYKULADKI I CUKIERKI

Czykuladki i cukierki

Słodziusieńki bumbonierki

Piękne panny, kwiatów mowa

A to wszystko jest zy Lwowa.

Popatrz z góry na Łyczaków

Tam jest smak pachnących maków

A frajery z Kleparowa

Przecież także są zy Lwowa.

Gdy muzyczka rżnie sztajera

Lwów piękniejszy niż Riviera

Bo na rogu Kopernika

Tańczy panna bez bucika.

Po Gródeckiej jedzie tramwaj

A my dwaj są obacwaj

A tu Antek leje w mordę

Pół literka i jest lordem.

Czykuladki i cukierki

Słodziusieńki bumbonierki

Piękne panny kwiatów mowa

A to wszystko jest zy Lwowa.

Wezme babe swe pod pache

To mi fundnie drugą flachę

Policjanci i złodzieje

W mordę wódę każdy leje.

A po wódce twoja Mańka

Jest jak w cyrku Wańka – Wstańka

Mańkę widać jak na dłoni

A frajera frajer goni.

Gdy ze Lwowem sztamę trzymasz

To nie będziesz za oryginał,

Bo gdy się urodzisz znów

To zobaczysz miasto Lwów.

I cukierki czykuladki

I amantów własnej babki

Swoje meszty na stoliku

Rudą Mańkę na nocniku.

Przy twej Mańce jakiś frajer

Uskutecznia ręczny bajer

Ja frajera facką w mig

Absztyfikant był i znik.

Bal u ciotki Bańdziuchowej

Trzymam dziunie szczegółowo

Dziunia klawa ja też szyk

Frajerowi portfel znik.

I cukierki, czykuladki

Dookoła nowe babki

Piękne panny kwiatów mowa

Skąd te panny? Z Kleparowa.

Czykuladki i cukierki

Słodziusieńki bumbonierki

Piękne panny kwiatów mowa

A to wszystko jest ze Lwowa.

KOŃ („Z ZACZAROWONEJ DOROŻKI” KONSTANTEGO ILDEFONSA GAŁCZYNSKIEGO)

Kłusem biegu stąpa koń

Zęby szczerzy

W dym pijany sygnał z wieży

Z koniem bieży

Koń ten to obieżyświat

Jest z swym fiakrem za pan brat

Bo dorożka ta pijana

Toczy się przednimi osi

W tylnych mgły fatamorgana

Kropelkami niebo rosi.

I zglątwiały

I zmętniały

Aż przełamał

Świata wały

W durny świat

Pijany koń

Toczył wiatrem

Pędu woń.

Koń pijany, ty i ja

Przeżyjemy razem świat

Śpiewa w rytm pijana mgła

Razem z światem co jest wart

Żółte kule

W końskim mule.

Poszybował koński kłus

Z wiatrem pędził, szedł w zawody,

W dusz zszarzałych ogłupiastych

W wódopędzie topił lody.

Kocich łbów przechyła równa

Wychłonęła wiatru woń,

Glątwa glątwie jest nierówna

Śpiewał koń.

DESZCZ

Dżdżysto, wilgnie i perliście

Chłodem wieje rytmu rytm,

Kropelkami słone liście

Układają wilgny hymn.

Zaróżowia się poświata

Ścieląc łany u swych stóp

Latem płacze koniec lata,

Deszcz kropelkom kopie grób.

Zżółkłe liście w żółć ubrane

I zmęczone kroplnie lśnią,

W pół jesieni, w pół przybrane

Szklistym błyskiem niebu drżą.

Roszą, perlą się i mokną

Grudki ziemi, kwiatów łzy,

Przędą swą rozpaczą rozpacz

Rozwodnioną łąką mgły.

Wichrem myślą, wichrem płaczą

Rozwilgnione oczy świata

Niebne, wilgnie nie zobaczą

Jak się kończy koniec lata.

Perły dżdżyste, łzy kropliste

Wszyte zmokłym dniem zachodu

Dżdżyste perły, dżdżem perliste

Przemienione w krople lodu.

                                          

KORNELOWI MAKUSZYŃSKIEMU

(na Pęksowym Brzyzku )

Na litym kamieniu położyłem dłonie

Jakbym chciał do życia powołać minione.

Czoło pochyliłem w myśli swej zadumie

Jakbym chciał zapłakać, a tylko to umiem.

Literkami ryte imienia Twe słowa

I w tej wiecznej ciszy z sobą ma rozmowa,

Góry ukochałeś i dziecięce wzloty

Słowem nakarmiłeś górne nasze loty.

Słowa wyrzeźbione w serc naszych rozumie,

Słowa które każdy na pamięć z nas umie.

Trwa po wszystkie lata piękno zapoznane

Tylko tym nielicznym co nie było dane.

 

PASTERZU BIAŁY,

pielgrzymie wszechczasów

I znów ucałowałeś swój czarnoziem złoty,

I znów się wsłuchiwałeś w poszum rodnych lasów,

Ustami rozdawałeś swe słowa klejnoty.

A wzrosłeś w swą ziemię tylko miłowaniem,

Wszak ukochałeś co nam było dane,

Krakowem wzrosłeś w swoje miłowanie

I oddałeś Kraków Ojczyzny wezwaniem.

Stanąłeś w zadumie przed jubilera sklepem,

Przekazałeś spragnionym to co najważniejsze,

Sprawiedliwą mądrość wielokrotnym echem

I stało się wielkie, pozorem najmniejsze.

Maluczkim przecie wystawiłeś trony,

Ubrałeś najskromniejszych w serc szaty królewskie,

I schyliły w pokorze swej kłosów zagony,

A lazurem jaśniały sklepienia niebieskie.

Ty słońce przecie wstrzymałeś w swym złocie,

A polską glebą poruszyłeś ziemię,

Orłu koronę ubrałeś w swym locie,

Bo Polską wzrosłeś w swego ludu plemię.

A imię twoje dwunastu przy Tobie,

A Imię Twoje Łaską Pańską dane,

Pasterzu Biały, w swej tiary ozdobie

Tak nam błogosławisz jak Ci było brane.

DŁONIE

Twoje dłonie mnie poznały,

Gdy zziębnięte były obie,

W duszy mojej się ogrzały

I do dziś je mam przy sobie.

Twoje dłonie są milczące,

Gdy w twych myślach coś się dzieje,

Twoje dłonie gorejące,

Gdy w twych oczach wiatr szaleje.

Twoje dłonie pamiętają,

To co jest do pamiętania

I z moimi się splatają

Aż do czasu przemijania.

NIOBE

Jaka jesteś gdy przychodzisz

Nocą niespodzianie,

Jeszcze nietknięta wchodzisz,

Noc się zmienia w ranek.

Darujesz usta ściśnięte trwogą,

Przekraczasz progi trwania,

Żagwi pożogę

Wchłaniasz.

Czy bogowie pozwolą ?

Radość się zmienia w trwogę,

Cóż z nami będzie, gdy skamieniejesz

Zmieniając się w Niobe.

                                        

                    

JESIEŃ

Nadchodzi jesień,

Smutny ptak nie śpiewa,

Tylko szum górskiego dochodzi potoku,

Wieczorne liście i poranne drzewa

I szklana kropelka

W twym jesiennym oku.

Na Pęksowym Brzyzku

Gdzie nie ma pór roku

Lśni szklana kropelka w twym jesiennym oku,

Wokół tylko wieczna cisza się rozbrzmiewa,

To wieczorne liście i poranne drzewa.

SZAFA

Na strychu stała stara szafa

Ktoś tam postawił stary grat

Zapewne nową sobie sprawił

Bywa i tak

Szafie na strychu smutno było

Więc w wolnych chwilach myślała tak

Że w swej młodości przecież

Była

Najcudowniejszą z szaf

GŁODUJĄCYM – SOLIDARNYM – W PODZIĘCE

Otwiera wieko jakby trumny skrycie

Spogląda natchnieniem tak jak życie w życie

Klawisze białe splątane z czarnymi

Zespolone w jedność milczą ukrytymi

Półtonami dźwięków dźwiękami rozpaczy

W palce aksamitu kompozycją znaczy

Jeszcze wciąż uśpioną budzącą się świtem

A on wciąż zadumany kompozycji mitem

W zachwyt pragnie wprawić

Porażki nienawiść

Co jak gilotyna

Nagle się zacina

I klawiszy głowy już są ocalałe

Ręce wznosi w górę jeszcze są nieśmiałe

Jeszcze drżące aksamitu trwogą

Jeszcze z klawiszami zetknąć się nie mogą

Półkolem więc krążą jak przed pocałunkiem

Jakby jeszcze zgoła nie wypitym trunkiem

Purpurą więc wznoszą lęki klawikordu

Jakby oczekując pierwszego akordu

Jeszcze są spowite swej mgiełki zasłoną

Jeszcze niezbadane a już rozbudzone

Dźwięki co popłyną jak wartkie potoki

Dźwięki wrzeźbione niebieskimi loki

Dziewczyn niewinnych mirtowym zapachem

Melodia przesłania przed melodii strachem

I już niebosiężna wznosi się pokrywa

A nad nią palce jeszcze nie zagrywa

Jeszcze wstrzemięźliwie zapragnie zachwytu

Jeszcze przez sekundę pragnie niebobytu

Jeszcze przed zetknięciem szału z zapomnieniem

Jeszcze ostatnim łudzi się spojrzeniem

Na martwy instrument uśpiony martwotą

Marzy o diamencie oprawnym we złoto

Lub innym szlachetnym rodzi się kamieniem

To co kiedyś może zaistnie wspomnieniem

Zapisu nutami co już zakwitają

Lecz tylko w pamięci

Dźwięków nie wydają

I po dźwięk już sięga

Ostatnim wyrazem

Klawikordu struną

W rozognione twarze

Lecz co to? Nagle całą siłą runął

W czekający klawikord napięty swą struną

Już białe z czarnymi szaleją klawisze

Już tony z półtonami zespolone niszą

Mistrzowskim zwiastunem geniuszu uporem

Jak wichru gałęzie rozszalałym borem

Jak burzy odgromy strojne błyskawice

Ściemniają rozjaśniając kompozycji wicie

Sala nieruchoma zamarła zachwytem

Jeszcze jest zdumiona rozognionym trunkiem

Trwa w niepewności jak przed pocałunkiem

I tylko cisza ciszą się rozlega

Jak przed zawieruchą przerażone drzewa

Jak róże skrwawione wytrawną purpurą

Jak obręcz piasku zakryta przed chmurą

A dźwięk instrumentu melodia porywa

Aksamitu palce parzą jak pokrzywa

Sala zamieniona w porywu ujęcie

Jeszcze uciszona a już nieugięcie

W jedną się wielką wrzawę przemienia

W geniusza odkrycie pełna zrozumienia

Podnosi ręce podziwem ubrane

A klawikord szlocha swą łzą niezbadaną

I nagle głos wspólny podnosi się z sali

Bo zachwyt zachwytem już piękno utrwalił

I sala już w sali pięknem piękna tonie

Uchodźcie wszyscy

Przecie Wisła płonie!

 

PANNY ŚPIEWAJĄCE

 

Na ukwitłej łące

Pośród pól bławatów

Panny śpiewające

I niebu i światu

I w bezmiarze wonnym

W postaciach swych tkwiące

W błyskcieniu powolnym

Panny śpiewające

Trzymające ręce

W zachwycie swym drżące

Popłakują zwiewnie

Panny śpiewające

Nie uśnięte rosą

Na trawiastej grządce

Nuty swe wywodzą

Panny śpiewające

Na poły tęskniące

Na poły tańczące

I niebu i światu

Panny śpiewające

Mrugające zielem

W ołtarza kościele

Tak jak w kwietnej łące

Panny śpiewające

I sobie i światu

Pąkami granatu

Już nic nie czujące

Panny śpiewające

Te wrześniowe nieba

Pamiętna potrzeba

Głośnie swe przedarły

Panny już umarłe

 

 

CZEREŚNIE

 

Za późno już za późno

Na szepty wiosen plecionych łąk

Za późno już za późno

Słońce się zmienia w księżyca krąg

Za późno już za późno

Na szczebiot ptaków miłosną pieśń

Za późno już za późno

Nadchodzi mrok zachodzi dzień

Za późno już za późno

Na lilij wodnych zerwany kwiat

Za późno już za późno

Na próby wskrzeszenia minionych lat

Więc może jeszcze raz od nowa

Zerwiemy sadu kolczyków czereśnie

I może jeszcze nasza rozmowa

Szepnie za wcześnie miły za wcześnie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

    

 

0

Aleszuma http://aleksanderszumanski.pl

Po prostu zwykly czlowiek

1395 publikacje
7 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758