Bez kategorii
Like

Węzeł Gordyjski naprawy Rzplitej

28/07/2012
492 Wyświetlenia
0 Komentarze
18 minut czytania
no-cover

Naprawa Rzeczpospolitej jest niemożliwa bez odsunięcia od władzy Platformy Obywatelskiej.

0


O tym ,że te rządy są szkodliwe istnieje nadmiar dowodów wskazujących, że obecna koalicja rządząca ma na sumieniu nie tylko skandaliczną nieudolność, ale także czyny ocierające się o zdradę narodowych interesów. Do kompletu jest jeszcze prezydent sprawny inaczej umysłowo wypromowany przez PO. Mamy w Polsce u władzy komplet ludzi nieudolnych, nieodpowiedzialnych i szkodników. Polak traktujący poważnie obowiązki obywatelskie, kierujący się patriotyzmem staje się w oczach rządzących kimś podejrzanym, kogo trzeba kontrolować, ograniczać i zwalczać. Przykład zachowania się policji w czasie ostatniego Marszu Niepodległości w Warszawie był tego dobitnym przykładem. Zachowania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji stosującej sztuczki w celu zlikwidowania Telewizji Trwam są kolejnym dowodem. Przykłady można mnożyć.

W dyskusjach na portalach internetowych, gdzie jeszcze można formułować opinie i poglądy „nieprawomyślne”, a których nie doświadczy się w mediach tzw. mainstream’u, pojawiają się głosy przyznające rację Enfant terriblepolskiej polityki, Januszowi Korwin-Mikkemu, który twierdzi, że Polską rządzi „banda czworga” obejmująca zarówno rządzących jak i opozycję. Wskazuje się, że obecny system polityczny ma swoje źródło w umowie Okrągłego Stołu i zmowie w Magdalence, gdzie ludzie reżimu PRL zapewnili sobie bezkarność i zawłaszczanie majątku państwowego dzieląc się władzą z tzw. konstruktywną opozycją. Innymi słowy PO i PiS, a także PSL i SLD należą do tej samej okrągło-stołowej grupy i dlatego zmiana rządzących nic Polsce nie da. Trzeba wszystkich pozbawić wpływów chcąc naprawić państwo. Aby to zrobić należy tylko wykreować siłę polityczną, która przejmie rządy i skończy ostatecznie wpływy jawnych i tajnych rozmówców Czesława Kiszczaka.
Ten prosty sposób okazuje się trudny w wykonaniu. Zbudowanie dużej partii politycznej w obecnych warunkach jest zadaniem niewykonalnym. Aby to zrealizować potrzebne jest gwałtowne przesilenie polityczne i rozpad systemu politycznego tzw. III RP. Nie wydaje się to jednak ciągle realne. Można wprawdzie przeczytać rozważania, a nawet zapewnienia, że „ludzie wyjdą na ulicę”, bo w końcu będą mieli dość. Wskazuje się na podobieństwo obecnej sytuacji z tym, co można było zaobserwować w latach rządów „późnego” Gierka – załamanie się gospodarki PRL i brak skutecznych reform owocowało zrywem „Solidarności” i obaleniem władzy PZPR. Zwolennicy takich analogii nie dostrzegają jednak całokształtu uwarunkowań. Kiedy podejmowałem działalność niezależną w latach 70. przeprowadzaliśmy różne analizy zastanawiając się, czy będziemy skuteczni. Przesłanką zasadniczą było nasze przekonanie, że w Polsce pojawia się wielki potencjał młodego pokolenia, które nie zdoła zrealizować swoich potrzeb w strupieszałym i biurokratycznym komunistycznym PRL. Ta siła musiała więc to państwo rozsadzić. Obecnie też wskazuje się, że rządy Tuska z jego „propagandą sukcesu” przypominają czasy Gierka, mamy narastający kryzys i brak sensownych działań naprawczych. Jednak obok tego, inaczej niż w latach PRL, z racji niżu demograficznego nie ma istotnego nacisku społecznego na reżim. Do tego system obecny posiada liczne wentyle przez które można wypuszczać ciśnienie. Najbardziej aktywni i buntowniczy mogą po prostu wyjechać za granicę i realizować swoje ambicje i potrzeby poza Polską. Kilka milionów takich potencjalnych buntowników już wyjechało. Pozostali są wikłani w różne zależności ograniczające swobodę działania, np. zaciągane masowo kredyty na kupno różnych dóbr sprawiają, że ludzie stają się swoistymi niewolnikami systemu. Obawa utraty pracy w następstwie nie tylko buntu, ale tylko wyrażania poglądów krytycznych wobec rządzących staje się w Polsce zjawiskiem powszechnym. Różnica między PRL a tzw. III RP (RP dwa i pół) jest więc taka, że „Polska Ludowa” była garnkiem wypełnionym wrząca cieczą, a władza dociskała pokrywkę na tym garnku w nadziei, że nic z niego nie wycieknie. Obecnie mamy garnek bez pokrywki w którym „coś” się gotuje, ale władza nie przejmuje się, jeśli to „coś” z niego wycieknie. Rządowi spece od pijaru sprawnie to ukryją. Porównując więc końcowe lata PRL z obecnym położeniem można wnosić, że w dającym się przewidzieć czasie są małe szanse na radykalną przebudowę systemu politycznego w kraju.
Pojawia się pytanie nad możliwością zmiany sytuacji na drodze wyborów, czyli jakie są szanse stronnictw deklarujących potrzebę naprawy państwa zdobycia władzy przy pomocy wyborów parlamentarnych. 
Z badań opinii publicznej przeprowadzonych przez CBOS w 2009 r. wynika, że 44 proc. Polaków pozytywnie ocenia PRL, niemal tyle samo – 43 proc. – negatywnie. Ponadto aż 76 proc. badanych było zdania, że rozliczenie PRL-u należy pozostawić historykom. Podobnie rzecz się ma z drugim kluczowym dla oceny postawy wyborców problemem jak ocena wprowadzenia stanu wojennego w 1981 r. Pozytywnie ocenia to zdarzenia też 44 proc. badanych, gdy mniej, tylko 34 proc. negatywnie (2008 r.). Obiecującym trendem na przestrzeni lat jest stały, chociaż wolny, spadek popierających stan wojenny i wzrost oceniających negatywnie.
Charakterystyczne jest też postrzeganie przez Polaków motywów dla których wprowadzono stan wojenny. Na pierwszym miejscu wymienia się uchronienie przed interwencją sowiecką (w poszczególnych latach 36-45 proc. badanych), na drugim (12-20 proc.) ratowanie państwa przed rozpadem i dopiero na trzecim (9-14 proc.) ratowanie komunistów przed upadkiem. Widać więc, że siła propagandy usprawiedliwiającej reżim PRL jest nadal ogromna.
Z powyższego wynika podział polskiego społeczeństwa na dwa obozy, przy czym można wnosić, że oceniający pozytywnie czasy komunizmu to zwolennicy obecnego systemu i mają oni niewielką przewagę nad przeciwnikami PRL, zwolennikami naprawy państwa. Ta przewaga wydaje się dużo większa bowiem elity społeczeństwa w zdecydowanej większości stanowią ekonomiczni i intelektualni spadkobiercy PRL, a powiązane z nimi media nie tylko nie doceniają polskości, ale nawet ją zwalczają. To ma istotny wpływ na informację jakie docierają do ludzi, a w następstwie na szanse ewentualnej wygranej zwolenników programu naprawy państwa.
Reprezentacją tej części społeczeństwa, która ocenia negatywnie okres PRL i chciałaby odbudowy prawdziwie niepodległej i suwerennej Rzeczypospolitej są nieliczne ośrodki intelektualne i medialne oraz ugrupowania polityczne wśród których dziś największym jest Prawo i Sprawiedliwość. Ta reprezentacja, nie tylko sam PiS, ma ciągle do rozwiązania swoisty Węzeł Gordyjski wzajemnych relacji i współpracy bez czego nie będzie zwycięstwa w wyborach. Dotychczasowe próby stworzenia płaszczyzny współdziałania (Akcja Wyborcza Solidarność, koalicja PiS, LPR, Samoobrona) dawały doraźne sukcesy, ale nie przyniosły trwałych pozytywnych rezultatów. Zapewne dlatego, że uczestnicy porozumień nie koniecznie należeli do tego samego ideowo obozu.
Przegrana PiS w wyborach prezydenckich i parlamentarnych skutkowała oddzieleniem się grup działaczy, którzy zapewniali, że nie popełnią błędów Jarosława Kaczyńskiego i będą skuteczni w walce o władzę. Pierwsza grupa nazywająca się Polska Plus pod przewodnictwem „trzeciego bliźniaka” Ludwika Dorna po siedmiu miesiącach wróciła w szeregi PiS. Drugie ugrupowanie „Polska jest Najważniejsza” po dezercji przewodniczącej Joanny Kluzik-Rostkowskiej do PO i przegranych wyborach (2,19 proc. głosów) uległo całkowitej marginalizacja. Na scenie politycznej widoczna jest ostatnia grupa dysydencka PiS Solidarna Polska kierowana przez Zbigniewa Ziobro. Zwolennicy tego ugrupowania zapewniają, że może ono w najbliższych wyborach zdobyć 8-10 proc. głosów. Jacek Kurski w rozmowie z braćmi Karnowskimi opublikowanej na łamach „Uważam Rze” wierzy w sukces wyborczy SP (12 proc.) i zapewnia, że nie da się złamać. Można by odpowiedzieć, że przeciwnik nie musi go łamać, wystarczy, że przemilczy, a przy obecnym stanie posiadania w mediach PO może to zrobić z łatwością. Można więc założyć, że o partii Ziobry i Kurskiego o tyle będzie słychać, o ile zechce ona atakować PiS, a taki sposób „nagłośnienia” nie gwarantuje sukcesu w przyszłych wyborach – przekonanie, że „oni się kłócą” odstrasza i zniechęca potencjalnych zwolenników. Odwrotnie, to jedność i współpraca sprawiają, że poparcie rośnie i uzyskuje się wynik w sumie lepszy niż to wykazują oddzielne wskaźniki poparcia poszczególnych partii. Z tego zdawali sobie sprawę autorzy ordynacji wyborczej skoro dla koalicji ustalili wyższy 8. procentowy próg wyborczy.
Niestety taka sytuacja: PiS i SP idą razem, nie wydaje się realna. Wszystko wskazuje, że te partie pójdą do wyborów oddzielnie i… obie na tym stracą. Przy czym strata SP może oznaczać jej zniknięcie, gdy strata PiS będzie zmniejszeniem stanu posiadania w sejmie. Efekt – PO zachowa władzę.
Węzeł czy kwadratura koła?
Cóż jednak zrobić, aby odsunąć obecnych szkodników od rządzenia Polską? Zwolennik PiS odpowie natychmiast – bezwarunkowo popierać partię Kaczyńskiego i zwalczać na wszelkie sposoby pisowskich„zdrajców”. To zwalczanie bez wątpienia pokażą nieprzyjazne Kaczyńskiemu media, a informacje pozytywne, np. o tym, co robi PiS programowo, nie dotrą do społeczeństwa. Nagłośniane awantury będą natomiast wzmagać w opinii publicznej strach przed rządami Prawa i Sprawiedliwości.
Czy mimo to wygrana PiS jest możliwa? Sądzę, że byłoby to możliwe przy zastosowaniu pewnych zabiegów zmniejszających przewagę obozu rządzącego. PiS musiałby wiarygodnie wykazać, że jest ugrupowaniem dla przeciętnego wyborcy przewidywalnym. Pewne kroki w tym zakresie poczyniono m.in., deklarując, że w razie wygranej partia Kaczyńskiego przywróci wiek emerytalny (65 lat), zlikwiduje NFZ i wycofa podatek katastralny, gdyby obecna koalicja go uchwaliła. Wydaje się sensownym iść w takim kierunku, np. powołując zespoły złożone z fachowców poszczególnych dziedzin, kierowanych przez ludzi cieszących się autorytetem, które opracują programy działań przyszłego rządu PiS. Przy czym wyborcy muszą mieć pewność, że ministrami w tym rządzie zostaną osoby kompetentne, chociażby autorzy przedstawionych planów, ludzie postrzegani jako obliczalni i stabilni emocjonalnie.
Istotnym przy tym wydaje się, aby wreszcie oddzielić wykonywanie mandatu posła lub senatora od sprawowania funkcji rządowych. Innymi słowy, jeśli ktoś zostaje posłem, to nie może być ministrem.
Nie ulega wątpliwości, że zajmujący obecnie fotele parlamentarne zechcą na nich pozostać w następnej kadencji. Porozumienie wyborcze z innym ugrupowaniem oznacza w praktyce, że trzeba będzie komuś „obcemu” ustąpić, a ktoś „nasz” może nie uzyskać mandatu parlamentarnego w nowym rozdaniu. Tymczasem dla każdego działacza partyjnego jest oczywistym, że zdobycie stanowiska posła lub senatora jest realne, gdy funkcja w rządzie staje się dostępna wyjątkowo, tylko w razie uzyskania większości w parlamencie. Stąd wielu uważa, że lepszy poselski „wróbel w garści” niż ministerialny „kanarek na dachu”. Zdają sobie z tego sprawę kierownictwa partyjne skoro kwestia obsadzania list na wybory staje się jedną z najtrudniejszych, a zabiegi o znalezienie się „na dobrym miejscu” takiej listy dla wielu działaczy jest czymś najważniejszym w ich politycznej karierze. Można sądzić, że problem „posłowania” jest istotnym czynnikiem osłabiający wolę jednoczeniową.
W takiej sytuacji oddzielenie grupy kandydującej do parlamentu od grupy potencjalnych członków rządu wydaje się zabiegiem korzystnym. Brak możliwości kandydowania w wyborach będzie dowodem, że ci ludzie nie traktują sprawy w kategoriach osobistych, koniunkturalnie. Nie zagraża to też w niczym partyjnym kandydatom na posłów i senatorów, a jednocześnie zapewnia partii szersze poparcie ze strony wyborców. Poza głosami znajomych i sympatyków kandydatów na przyszłych ministrów daje przecież mocny sygnał jaka będzie polityka przyszłego rządu w razie wygranej danej partii, a to powinno zjednywać sympatie elektoratu. Pamiętajmy, że obok wskazania kto będzie przyszłym ministrem mamy informację jakie konkretne działania zostaną podjęte i jaki program będzie realizowany.
Legenda głosi, że Węzeł Gordyjski był darem wotywnym w świątyni Zeusa i wedle przepowiedni wyroczni człowiek, który go rozplącze, będzie panem całej Azji. W 333 r. p. n. Chr. do Gordion przybył Aleksander Wielki i dowiedział się o przepowiedni. Gdy zorientował się, że węzła nie rozplącze wydobył miecz i go po prostu przeciął.
 
0

Szeremietiew

Jaki jestem każdy widzi (każdy kto zechce).

200 publikacje
107 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758