Dopiero po tylu latach władze zabrały się za dostosowanie do roli deptaku Krakowskiego Przedmieścia, najbardziej reprezentacyjnej i turystycznie cennej ulicy poza Starym Miastem. Podczas gdy ulice były zamknięte na czas remontu, cisza, spokój pozwoliły mi dostrzec nowe, piękne oblicze Warszawy, mogącej turystycznie konkurować z Toruniem czy Krakowem takimi ulicami jak Kozia, Bednarska, Krakowskie Przedmieście.
 
To oblicze jest obecnie i dotychczas było schowane pod hałasem samochodów pędzących ta ulicą, który powodował że tylko przyspieszaliśmy kroku. Podczas remontu, gdy powrócił tu na chwilę dawny spokój, okazuje się że i Warszawa może być bardzo wartościowa dla turystów, może być po prostu czarującym miastem które nie powinno mieć kompleksów przed Krakowem czy Toruniem. Tyle że ów duch znów znikł bezpowrotnie gdy te ulice na powrót wypełnił hałas samochodów, nawet jeśli to tylko autobusy i pojazdy uprzywilejowane.
 
I taka właśnie jest Warszawa. Niemal nie ma centrum, bo hałas komunikacyjny powoduje że ludzie nie chcą przebywać w przestrzeni publicznej. Jeśli już w niej są, to przemierzają ją w pośpiechu, tak jak wykonuje się niechcianą czynność. Jak ironizuje Daniel Libeskind, amerykański architekt-dekonstruktywista, w centrum Warszawy „ludzie mają dla siebie miejsce tylko w przejściach podziemnych” a miasto„wygląda jak wielki parking” (wg „Newsweek, 26.08.2007). Istotnie- Warszawa ma wg jednego z badań 3-krotnie więcej samochodów w przeliczeniu na liczbę mieszkańców niż typowe aglomeracje zachodnioeuropejskie. Jest to wina niewydolnego systemu komunikacji zbiorowej. Niedziałającej kolei miejskiej, gdzie indziej przewożącej po 300 mln podróżnych rocznie (w Warszawie jest to liczba marginalna).
 
W tym mieście, poza nielicznymi fragmentami ulic, brakuje stref ruchu pieszego. Ta obecna jest mniejsza nawet niż w kilkudziesięciokrotnie mniejszych miastach w rodzaju Jeleniej Góry, ba, w ogóle nie ma tu ducha tej wielkomiejskiej elegancji jaki utrzymuje się w tej ledwie 40-tysięcznej części sudeckiej aglomeracji.
 
W Warszawie brakuje nawet typowego corso, głównej alei handlowej i spacerowej miasta, bo trudno za taką uznać ul. Chmielną czy Nowy Świat- tu nie ma nawet tego poloru jaki w Jeleniej Górze tworzą przedwojenne domy towarowe na głównym pasażu. Na jeleniogórskim corso popisuje się młodzież na kosztujących po kilka tysięcy złotych wyczynowych rowerach do downhillu. Inny podobny pasaż w Zielonej Górze mieści wielki kompleks ławek przy lokalnym centrum sztuki, na których ongiś spotykały się tamtejsze subkultury, nim tamto miasto zostało ofiarą rosnącej przemocy neonazistowskiej, stało się areną przemocy i walk ulicznych.
 
W Jeleniej czy Zielonej Górze istnieje przestrzeń miejska która integruje ludzi. Warszawska przestrzeń miejska tych ludzi skutecznie zdezintegowała, tak źle nie ma chyba nigdzie w kraju- przykładem tego mogą być ogromne różnice w zachowaniach różnych subkukltur młodzieżowych, które powodują że w niektóre rejony Warszawy lepiej się nie zapuszczać i jest niebezpieczniej niż w najbardziej niebezpiecznym dużym mieście Polski- Zielonej Górze (niedawno zdetronizowanej przez Katowice). W miastach mających integrującą mieszczan przestrzeń miejską takie zachowania są rzadsze.
 
Warszawa ma historyczne centrum które jest niemal martwe gospodarczo. W Krakowie czy Wrocławiu centrum miasta to dzielnica klubów i życia nocnego, w Warszawie zaś popularne lokale uciekły z historycznego centrum. Wizyta na staromiejskim rynku w piątkowy późnojesienny wieczór pokazuje że nic się nie dzieje, wionie pustką, podczas gdy na rynkach Poznania czy Wrocławia nie ustaje wtedy gwar ludzkich rozmów. Tak źle jak w Warszawie jest chyba nigdzie. Nawet w cichej Zielonej Górze wokół rynku dzieje się nieco więcej, są 3 kluby. Ile ich jest na rynku w Warszawie?
 
Winnych nie trzeba szukać daleko. Ruch samochodowy wypłoszył z centrum ruch pieszy. Bartłomiej Kisielewski, pracujący w RFN polski architekt, twierdzi że w polskich miastach ludzie „jeżdżą ulicami albo uciekają przed samochodami”. Któż chciałby się przechadzać i spędzać czas przy drogach o takim natężeniu ruchu i o takim hałasie? Warszawa nie miała nigdy szczęścia do światłej, nowoczesnej polityki transportowej. Narzeka się że centrum zniszczono.
 
Ale, mimo że istnieją, niewielkie fragmenty historycznego centrum, to są one niewykorzystane, odgrodzone od ludzi kordonem tranzytowych ulic i połaci placów-parkingów, jakich nie widać w centrach innych dużych aglomeracji. Przykładem może być los ulicy Mokotowskiej, mogącej być deptakiem, ale niedawną decyzją władz miasta zamienionej w wielki parking. Władze muszą zrozumieć, że centra miast tym się różnią od przedmieści, że tutaj miejsca jest mało, więc koszt powierzchni ulicznej jest wyższy. Intuicja, a nie tylko ekonomia, każe wykorzystywać go oszczędnie, stawiając tutaj na terenooszczędny transport zbiorowy, a nie tworząc na tak drogim gruncie parkingi.
 
Patrząc na Wisłę, szkoda mi zmarnowanych szans. Miasto generalnie odwróciło się tyłem do rzeki, jej korytarz przeznaczając na uciążliwe funkcje transportowe. Miasto odcięte jest od rzeki autostradą, która po prostu musi zniknąć i kiedyś zniknie. Nawet w „prosamochodowej” Ameryce burzy się dziś takie nadrzeczne autostrady. Nad rzeką lokuje się bulwary spacerowe, kluby, puby, restauracje, to tutaj przechadzają się mieszkańcy miasta delektując się widokami. Ale Warszawa uciekła od rzeki tak dalece jak nigdzie w Europie. Jeśli jednak popatrzymy na historyczne mapy, to okazuje się że ongiś tak nie było, Wisła stanowiła ongiś część centrum, i do tej roli rzeka powinna wrócić.
 
Warszawa musi wreszcie mieć centrum miasta, takie jak ma Wrocław, Kraków, Wilno czy Poznań. Warszawa musi wzorować się na innych miastach kraju czy Europy by wytworzyć tutaj ten duch miejsca, genius loci, który tworzą przecież ludzie. Warszawa wg mnie ma w zasadzie wszystko co potrzeba- piękne zaułki, urocze ulice z zabytkową zabudową. Tu mogą być kawiarnie, kluby, tutaj może powrócić życie. Tylko że ono nie powróci na ulicę będącą skrzyżowaniem parkingu z trasą szybkiego ruchu, choćby dlatego że nie ma tam ani ciszy, ani bezpieczeństwa jakiego piesi wymagają.
 
Warszawa musi przybliżyć do rzeki. Mówi się o tym od dekad, ale pora na konkretne działania, takie jak zamknięcie nabrzeżnej drogi szybkiego ruchu. Przecież centrum miasta w bardziej cywilizowanych miastach nie służy tranzytowi. Pora na nowy most pieszo-rowerowy przez Wisłę, mogący być np. rekonstrukcją mostu Kierbedzia lub innego historycznego mostu. Pora także na ożywienie i rewitalizację dzielnic po drugiej stronie rzeki, dziś postrzeganych jako niebezpieczne. Tak dramatyczne różnice nie są spotykane we współczesnych miastach europejskich.
 
Co najważniejsze, Warszawa musi odzyskać ducha miasta. Dziś tutaj wszyscy się spieszą, biegną. To nie dziwi- przestrzeń miejska w Warszawie nie zaprasza, brak jest nawet ławek na których mieszkańcy mogliby rozmawiać, spotykać się ze sobą. W polskich prowincjonalnych miastach centra okazują się mieć bujniejsze życie towarzyskie i społeczne niż w ponadmilionowej Warszawie. To poza Warszawą kwitnie kukltura offowa, alternatywna, a w samej Warszawie jest ona niewidoczna.
 
Czy Warszawa to miasto spotkań? Dziś spotkać się można jedynie siadając na kamiennych cokołach tutejszych pomników, raczej nie stworzonych do przesiadywania i rozmowy. Warszawa to jedyne duże miasto w Polsce bez znaczniejszej strefy pieszej, bez handlowych pasaży w centrum, ba, bez typowej dzielnicy życia towarzyskiego. Dziś centrum miasta jest podupadłe, przegrało wyścig z podmiejskimi galeriami. Ale przecież niemal wszędzie w Europie centra miast żyją, znalazły swoje rynkowe nisze czy to w dziedzinie rozrywki, czy to handlu. Tutaj zaś- centrum to po prostu dzielnica jak wszystkie inne, tylko mająca inną zabudowę. Wydaje się że przyczyną tych różnic jest niewiedza oraz lokalna odmiana szowinizmu, zamykająca niektórym decydentom trzeźwe spojrzenie na poziom życia w tym mieście.