– mówi w "Naszym Dzienniku" były zastępca szefa Biura Ochrony Rządu ppłk Tomasz Grudziński. – Nie było na lotnisku funkcjonariuszy BOR. Powiem wprost: coś tu nie gra. Chyba, że część informacji jest zatajona i celowo czegoś się nie mówi. (…) Nie rozumiem całej tajemniczej otoczki wokół przygotowania tej tragicznej wizyty. Przecież jeżeli ktoś czegoś nie może wykonać, coś nie zadziałało, to informuje o tym wyższy szczebel decyzyjny".

O działaniach BOR i ewentualnych przeszkodach i trudnościach należało napisać raport. Ppłk Grudziński nie wie, jakie sprawozdanie znajduje się u ministra spraw wewnętrznych, jednakże powinna już być pełna wiedza o nieprawidłowościach w działaniu BOR i o przyczynach niestandardowego postępowania. Powinniśmy już byli dawno wiedzieć, kto był odpowiedzialny za określone przygotowania wizyty prezydenta w Katyniu. Czy wszystko było załatwione? Czy może funkcjonariusze byli bezradni wobec strony rosyjskiej?

Raport Millera nie wyjaśnił nic, bo były szef MSWiA był sędzią we własnej sprawie – ocenia rozmówca, który wyraża nadzieję, że prokuratura okaże się bezstronna i doprowadzi do końca swe postępowanie. "Z coraz większą uwagą przyglądam się pracom zespołu parlamentarnego badającego katastrofę smoleńską – kontynuuje ppłk Tomasz Grudziński. – Po prezentacji badań prof. Wiesława Biniendy widzę dopiero, jak powinno się poważnie podejść do problemu".

Były zastępca szefa BOR jest zdziwiony i zastanawia się, "dlaczego rząd nie chciał współpracować ze stroną NATO-wską w wyjaśnianiu śmierci generałów NATO-wskich. Mam wrażenie – mówi – że (rząd) nie chciał po prostu wyjaśnić przyczyn tej katastrofy". Na Siewiernym zginęli koledzy i przyjaciele pułkownika. Dzisiaj musi patrzeć na liczne niegodziwości, jakie nastąpiły po tragedii w Smoleńsku.

Odkrywane są jednak nowe fakty, z których wynika, "że ktoś po prostu kłamie. Być może chodzi o to, żeby zrobić z nas głupców – podsumowuje ppłk Tomasz Grudziński. – Nie jest to jednak w porządku wobec społeczeństwa i taka władza powinna odejść. Mówiąc wprost: nie chce mi się wierzyć, by samolot zderzył się z ptakiem, brzozą czy czymkolwiek i rozpadł się na milion mikrokawałków. Wolę więc być dziś nazywany głupcem, niż później wyjść na niego. Ale jestem dobrej myśli, dlatego że zawsze jakimiś sposobami prawda wychodzi na jaw".