Bez kategorii
Like

Przepraszam, czy to telefon z psychiatryka? (część 1)

04/11/2012
628 Wyświetlenia
0 Komentarze
8 minut czytania
no-cover

Kierownictwo każe wydzwaniać nawet w Wielkanoc, ale to telemarketerów ludzie wyzywają, że dzwonią w święta. To my musimy się tłumaczyć i słuchać wyzwisk – mówi Jowita, która pracowała w jednym z olsztyńskich call-centrów, aby zarobić na swoje studia.

0


 

Dziewczyna (21 lat) o studiach marzy od zawsze. Wie też, że na pomoc finansową rodziców liczyć nie może. Jej matka jako pracownik fizyczny w szkole zarabia najniższą krajową. Schorowany ojciec po zlikwidowaniu zakładu pracy łapie się prac dorywczych albo pracuje na czarno. Radzą sobie jak mogą, żeby związać koniec z końcem. O uczelni wyższej nie ma mowy, bo ta kosztuje. Jowita jednak stawia na swoim. Szuka pracy i decyduje się na studia zaoczne, na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim.

 

Książek nie kupuje, na przyjemności pozwala sobie rzadko.

 

– Przeglądałam internet w poszukiwaniu pracy, ale większość ofert, to praca na stanowisku telemarketera – mówi. – Studenci przeważnie zaczynają pracę od telemarketingu, dlatego ja też spróbowałam. Nie miałam wyjścia – dodaje. – Miesięcznie do opłacenia 500 zł za mieszkanie i blisko 500 zł za szkołę. Do tego opłaty za internet, bilety i wydatki na tzw. życie. Książek do szkoły nie kupuję, zresztą kogo teraz stać na książki? Na przyjemności też pozwalam sobie rzadko – twierdzi. Po rozmowie kwalifikacyjnej dziewczyna jest zdecydowana. – Grafik dostosowany do zajęć na studiach, wysokie prowizje sprzedażowe i zachęcające stawki godzinowe. Jak na pierwszą pracę 8 złotych brutto na godzinę, to przecież nie tak źle. Jedynym minusem było zatrudnienie na umowę zlecenie, ale kto teraz pracuje na umowę o pracę? – mówi dziewczyna.

 

Dzwonić nawet w Wielkanoc

 

– Trzeba dzwonić i wmawiać ludziom, że ich numer jest specjalnie wygenerowany lub że są szczęśliwcami, którzy mają szanse na zakup naczyń, które mieliśmy sprzedawać – opowiada z zażenowaniem. – Jeżeli klient mówi, że nie jest zainteresowany, to zachęca się go kolejnym, wyuczonym skryptem. Aż do skutku, minimum cztery razy. – Kazali nam wydzwaniać nawet w Wielkanoc, bo dla takich firm liczy się tylko, żeby zarobić jak najwięcej kasy. Ale to telemarketerów ludzie wyzywają, że dzwonią w Wielkanoc. To telemarketerzy muszą się tłumaczyć. Dzwonie do człowieka, a ten pyta mnie o moje zdrowie psychiczne. Oczywiście odpowiada się wcześniej wyuczonymi skryptami, jak automatyczna sekretarka. Wyzwiska też się zdarzają, ale nie można nic zrobić, bo wszystkie rozmowy są nagrywane i nie można wybiegać poza schemat. Firma zatrudnia osobę odpowiedzialną za przesłuchiwanie nagrań. Raz w miesiącu zaprasza pracownika na rozmowę wytykając błędy. Trzy upomnienia równają się zwolnieniu z pracy, a powodów do zwolnienia kierownictwo znajduje mnóstwo – opowiada dziewczyna.

 

Do toalety biegiem na czas

 

– Warunki to jakiś koszmar. W firmie pracuje około 60 osób, a metraż firmy przypomina średniej wielkości mieszkanie. Telemarketer siedzący obok mnie rozmawia ze starszą osobą i musi mówić głośniej. Zagłusza mnie, więc ja krzyczę do słuchawki. Tak tworzy się straszny gwar, co utrudnia pracę. Po kilku godzinach dzwonienia i wmawiania tego samego człowiek czuje się przecież zmęczony. Czasami traciłam głos. Odpocząć nie można, bo jak nie dzwonisz przez minutę, to na komputerze kierownika automatycznie pojawia się powiadomienie. Równie szybko dostaje się stosowne pouczenie. Nie można też z nikim rozmawiać. – Przed wyjściem do toalety w komputerze trzeba nacisnąć przycisk przerwa i zapytać kierownika o zgodę. Gdy ten zgadza się, komputer odlicza dozwolony czas przebyty poza stanowiskiem pracy. Przekroczenie tego czasu skutkuje odpracowywaniem. Jeżeli przerwa trwa zbyt długo, a liczba wykonanych połączeń jest zbyt niska, mają idealny powód do zmiany pracownika. A rotacja jest ogromna. Prawie codziennie kierownictwo wyrzuca dziesięć osób, a na ich miejsce przyjmuje nowe.

 

Kuchenny ranking

 

– Kierownictwo robi też ranking. Nazwiska osób, które wysyłały za mało zaproszeń wiszą w kuchni na tzw. „czarnej liście” do wiadomości wszystkich pracowników. – To po to, żeby was motywować – słyszeliśmy od kierownictwa. I nie było dyskusji. Najważniejsza jest sprzedaż. Nie sprzedajesz – nie pracujesz. Jak trafia się rozmówczyni w podeszłym wieku, to dobry znak. Najłatwiej nabrać starszych. Można wmówić babci, że takie naczynia, to nic innego jak krok milowy do zdrowego odżywiania się, bądź inny kit, który trzeba wciskać. Z jednej strony stara, schorowana babcia, którą trzeba naciągnąć, a z drugiej strony być albo nie być na studiach. Straszne, ale prawdziwe.

 

Nie uśmiechała się do monitora

 

– Po kilku miesiącach nie dawałam już rady i zeszłam poniżej 350 połączeń dziennie, co jest niedopuszczalne. Kierownik wezwał mnie jednak za to, że się nie uśmiecham. – Jeśli się nie uśmiechasz, to ludzie, z którymi rozmawiasz to odczuwają – usłyszałam. – Kazali mi się uśmiechać do monitora przez sześć godzin. W pewnym momencie zadałam sobie pytanie, czy nie pachnie to psychiatrykiem. Nie zastosowałam się do tego i mnie zwolnili. Powodem był brak humoru w pracy. Wtedy pomyślałam sobie: po co ci te studia dziewczyno, jak te i tak mogą nie zapewnić pracy? Czy jest sens tak się męczyć? Czy potrzeba ci tylu wyrzeczeń? Dziewczyna mówi, że do takiej pracy nie pójdzie nigdy więcej. – Teraz wiem, że nie poznał życia ten, kto nie pracował na słuchawkach. Obecnie pracuję w firmie ochroniarskiej i śmiało mogę powiedzieć, że 24 godzinna służba to nic w porównaniu z 6 godzinami pracy w tym obozie – dodaje.

 

cdn..

 

Autor: gracjan

 

Artykuł pochodzi z Express.olsztyn.pl

0

Va Banque

Wiadomości z banków i o bankach, dla klientów i pracowników, entuzjastów i sceptyków. Ubezpieczenia od A do Z. Gospodarka, finanse i giełda.

324 publikacje
0 komentarze
 

Dodaj komentarz

Authorization
*
*
Registration
*
*
*
Password generation
343758