Wdowa po Tomaszu Mercie opowiada o tym, jak trudne chwile przyszły po katastrofie Tu-154M i tragicznej śmierci jej męża. Wtedy pomagali liczni przyjaciele, m.in. państwo Wildsteinowie i Żarynowie. Obecni byli też nieznajomi. "Wychodziłam w środku nocy z Torwaru (były tam trumny poległych – przypis mój) i pod płotem stał mężczyzna w czerwonej kurtce. Modlił się – wspomina rozmówczyni. – Impulsywnie do niego podeszłam, chciałam podziękować. Powiedziałam mu, że nie mogę podziękować wszystkim, więc to w jego ręce składam symboliczne te podziękowania".

Inne było zachowanie rządu oraz mediów wobec rodzin, które straciły swych bliskich. Najbardziej bolesny był raport moskiewskiego MAK i stosunek do wdowy po generale Błasiku. Rząd polski nie stanął w obronie dowódcy. Wcześniej, w dniu tragedii, dla Donalda Tuska i jego ekipy  "ważniejszy był wyścig z Jarosławem Kaczyńskim do miejsca katastrofy niż przygotowanie się do rozmowy z Rosjanami. I to potem wyszło: rząd był kompletnie nieprzygotowany – ocenia Magdalena Pietrzak – Merta.

Wdowa nie może tego zrozumieć, dlaczego D. Tusk uznał ostrzeżenia byłego prezydenta Litwy V. Landsbergisa, powtórzone przez Ewę Kochanowską, za takie, które są skierowane przeciw niemu. "Czyżby identyfikował się (D. Tusk) z rosyjskimi służbami specjalnymi?" Ale przeprosić zawsze można. "Chciałabym też – mówi M. Merta – żeby politycy rządu mieli odwagę powiedzieć jasno, że zostali okłamani przez Rosjan. W końcu nie mieli do czynienia z uczciwym partnerem, ale z oszustem i kłamcą. Bo kłamstwo Rosjan jest systemowe".

To wszystko już się działo. Także przy zbrodni katyńskiej były fałszywe ustalenia i manipulacje. Pogardzano ludźmi, którzy chcieli poznać prawdę. Stowarzyszenie rodzin poległych przy lotnisku Siewiernyj nazywa się więc nie Smoleńsk, lecz Katyń 2010. Żyjemy teraz w świecie kłamstwa. Magdalena Pietrzak – Merta wierzy jednak, "że nadejdą lepsze czasy, i tak, jak poznaliśmy prawdę o Katyniu, tak poznamy prawdę o Smoleńsku".